piątek, 11 kwietnia 2014

Niech żyje bal! - część 1

Maxima Seward organizowała imprezę z okazji swoich urodzin, które w tym roku chciała obchodzić hucznie. Zbiegły się z tym wcześniej przyznane jej nagrody Grammy, których zgarnęła najwięcej, ustanawiając swego rodzaju rekord. "Maxima takes maximum" - pisały wtedy gazety.
Na przyjęcie urodzinowe zaprosiła wszystkich swoich krewnych i przyjaciół oraz osoby towarzyszące i wynajęła w tym celu niewielki hotelik w sporej odległości od miasta, ale za to pięknie położony nad oceanem, z olbrzymim tarasem wychodzącym na różany ogród.


Byron, który właśnie miał natchnienie do pisania scenariusza nowego filmu, zrezygnował z pójścia na imprezę.
- Myślę, że Maxie zrozumie i wybaczy - powiedział do żony.
W tej sytuacji Emilia musiała iść sama.
Na imprezie pełniła więc rolę hostessy i zabawiała gości, co bardzo jej odpowiadało.
Schodzą się goście, zacni i zacniejsi, krewni i znajomi gospodyni.
Są dziewczyny z Bad Girls i chłopcy z Seward's Folly.
I w ogóle zapowiadała się super impreza.

Jest i Max Seward, ojciec Maximy, ze swoją drugą żoną Melanie. Emilia ustaliła, że Mela Szczerba jest zdecydowaną brunetką, nie szatynką, o jasnej cerze i fiołkowoniebieskich oczach. W obcisłej, czerwonej mini sukience z głębokim dekoltem wygląda zjawiskowo i seksownie.
A więc dojdzie do konfrontacji: ta była i ta obecna.

Wreszcie zjawia się Maxima z mężem, Michaelem Proietti, perkusistą w jej zespole, owacyjnie witani przez gości. Czcigodna laureatka i solenizantka, czarnooka brunetka, ubrana w czerwoną kreację, zatem będzie konkurowała z Melą Szczerbą o to, która z nich ma ładniejszą czerwoną sukienkę.

Jako gwóźdź programu zapowiedziano występ grupy Seward's Folly z wokalistką Maximą Seward.
Zespół wystąpił specjalnie dla zaproszonych gości i zagrał między innymi utwory z najnowszej, obsypanej nagrodami płyty.

Koncert był rewelacyjny. Zespół dał z siebie wszystko.
- Moja krew! - chwalił się Max Seward - Dałem jej imię Maxima żeby osiągnęła w życiu maximum. I tak się stało.
Po koncercie przemawiały: matka laureatki, słynna dziennikarka Sally Ratzenberger, która opowiadała, jak bardzo jest dumna z córki, oraz sama laureatka, która podziękowała serdecznie wszystkim. Mówiła, że do jej sukcesu przyczyniła się jej mała córeczka Jennifer, gdyż wokalistka była w ciąży, kiedy nagrywała tę płytę.
Po zakończonych przemówieniach Emilia podeszła do Maximy, aby jej osobiście pogratulować.
Maxima, która kilka miesięcy temu urodziła córeczkę i miała jeszcze dużo pokarmu w piersiach, zwierzyła się po cichu Emilii:
- Muszę ściągnąć pokarm, bo czuję, że niedługo będę miała plamy na sukience.
- Pomogę ci - zaproponowała Emilia.
- Nie, dziękuję. Mel mi pomoże i zrobi to fachowo. Ona też do niedawna była karmiąca.
- A jak tam mała Jenny?
- Zdrowa, dzięki Bogu. Teraz sobie smacznie śpi.

- Maxie, przyjmij moje serdeczne gratulacje i pozwól, ze ci kogoś przedstawię: Bonnie Lorenzo, moja narzeczona - powiedział Tristan Kelly.
Bonnie miała urodę typowej włoskiej piękności.
- Miło mi cię poznać, Bonnie - odpowiedziała Maxima.
- Mnie również. I proszę także przyjąć serdeczne gratulacje ode mnie. Czy to prawda, że kiedyś byłaś lepsza od Tristana w rzutach do kosza?
- Powiedział ci o tym?
- Tak, bo do tej pory mi wstyd, że wtedy dałem się pobić jakiejś babie - wtrącił Tristan.
- Nie jakiejś babie, tylko mnie - sprostowała Maxima.
- No tak, ale dla czołowego zawodnika Lakersów to wielki obciach!

Właśnie wjechał wielki tort urodzinowy, odśpiewano "Happy Birthday" i poproszono solenizantkę o zdmuchnięcie świeczek oraz pomyślenie życzenia, a następnie o podzielenie tortu, w czym pomagały jej Emilia i Sally.

Max Seward i jego towarzysze z Seward's Folly, dobrze już mający w czubie, bawili się na całego. Max ostentacyjnie flirtował z przystojną blondynką siedzącą obok. A co na to Melanie? Właśnie, nigdzie jej nie widać.
- Co to za laska? Ta blondyna, co z Maxem? - zapytała Emilia przechodzącą właśnie Libby Montero z ex - Bad Girls.
- Taka jedna. Przyszła tu z jednym z gitarzystów.
- Nie widziałaś gdzie Melanie?
- Nie, nie widziałam.

Lance Lassiter spacerował po plaży.
Ona dzisiaj świętuje, bawi się, jest szczęśliwa - myślał - i ślicznie wygląda w tej czerwonej sukience.
Przyjaciele mówili mi: wyjedź, zapomnij... Wyjechałem, ale nie zapomniałem. Nie mogę zapomnieć.
Ona dziś jest szczęśliwa, więc umrze szczęśliwa. Ja też umrę. I wtedy już nic nas nie rozdzieli.

Na taras hotelu wychodzili różni ludzie. Wychodzili aby zaczerpnąć świeżego, nadmorskiego powietrza, po czym znów znikali wewnątrz. Ale teraz taras był pusty.
Właśnie pojawiła się na nim ciemnowłosa dziewczyna w czerwonej sukience. Wyglądała jak... O, mój Boże...To ona!
Lance zbliżył się do krzaków róż przed budynkiem. Podczołgał się bliżej.
Dziewczyna podeszła do barierki tarasu i oparła się o nią. Była zupełnie sama.
A widzisz, kochanie, sama mi wpadłaś w ręce. Drugiej takiej okazji nie będzie.
Ciernie róż kaleczyły go. Ale to nic, już niedługo nie będzie czuł żadnego bólu.
Wyciągnął z kieszeni rewolwer i wymierzył go prosto w głowę dziewczyny.
I wtedy ktoś powalił go na ziemię, wytrącił pistolet z ręki. Dwóch ochroniarzy obezwładniło go. Poczuł zaciskające się na rękach kajdanki.
- Pilnujcie budynku, a my już odstawimy go na policję. I sprowadźcie tu więcej policji.
Tym razem nie udało się, ale nie myśl, kochanie, że uciekniesz przed swoim przeznaczeniem.

- Nic się pani nie stało? - Policjant tratując krzaki róż podbiegł do balustrady tarasu.
Melanie Strba, która właśnie była na tarasie nie chcąc dłużej patrzeć na wygłupy swojego małżonka oraz aby obmyślić plan strategiczny na przyszłość, popatrzyła zdziwiona na intruza, zaskoczona jego pytaniem.
- A cóż takiego miałoby mi się stać?
- Jak to? O mały włos pani nie zastrzelił.
- Kto taki? Gdzie? - do Melanie nic nie docierało.
- Ale już po wszystkim. Mamy go. Może pani czuć się bezpiecznie.
Policjant podał nazwisko i rangę, ale ona jakby tego nie dosłyszała.
- Myślę, że potrzebna pani będzie jakaś ochrona.
- Myślę, że niekoniecznie - Melanie powoli zaczęła wracać świadomość. - Nie sądzę, żebym miała jakichś wrogów. Tym bardziej tu, w Los Angeles.
- A widzi pani...Nigdy nic nie wiadomo, może się trafić jakiś szaleniec, który zabija dla samego zabijania. I teraz tak niewiele brakowało.
- Nie wiem, jak mam wam dziękować...Zwykłe słowo: dziękuję - to za mało... Ale wie pan co, najlepiej będzie, jeżeli nie powiemy nikomu o tym, co się stało. Właściwie to nic się nie stało, więc po co siać niepotrzebną panikę. No i radzę zwiększyć ochronę obiektu i wezwać nowe posiłki.
- Właśnie tak zamierzamy zrobić. A w razie czego ja i kolega będziemy na tarasie. Podziwiam pani trzeźwość myślenia w takiej sytuacji. Jest pani dzielną kobietą, Miss Strba. No i przy okazji poproszę o autograf dla córki.
- Nie ma sprawy.

2 komentarze:

  1. Witaj E.,

    Zapowiada się sensacyjnie ;-)

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, R.,:-)

    Obiecuję, że sensacji nie zabraknie. Na razie nie będę zdradzać dalszego ciągu.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń