piątek, 19 czerwca 2015

Sol lucet omnibus

Telefon długo dzwonił zanim Melanie go odebrała.
- Dlaczego nie odbierasz? - usłyszała zdenerwowany głos Zacha. - Tak bardzo się o ciebie niepokoję. Czy wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest OK. Trochę ćwiczyłam, a poza tym wiesz, że nie jestem motylkiem. A żeby było jeszcze śmieszniej, to płożyłam iPhona w takim miejscu, że nie mogłam go potem znaleźć.
- Ach ty, bałaganiaro!... A w ogóle to jak się czujesz? Czy skurcze się powtórzyły?
- Właśnie się uspokoiły.  Widzę, że bardziej przeżywasz ten poród niż ja.
- Dziwisz się? Przecież to moje pierwsze dziecko. Słuchaj kochanie, ja już kończę pracę na dziś, odbiorę dzieci z przedszkola i mniej więcej za godzinę będę w domu, OK?
- Dobrze. I nie zapomnij po drodze kupić truskawek. Mam wielką ochotę zjeść z bitą śmietaną.
- A może tak jogurcik zamiast śmietany? O wiele mniej kalorii.
- No dobra, niech będzie.
- No to na razie, Mel. Trzymaj się!
- Ty również!
Zach rozłączył się, a Melanie powróciła do przerwanej gimnastyki. Tego dnia była w domu, ponieważ czuła się nie najlepiej, więc wzięła wolny dzień. Chociaż miała wyznaczony termin porodu za dwa dni, na wszelki wypadek miała już spakowaną torbę ze wszystkim, co  by jej mogło się przydać w szpitalu.
Mel miała bzika na punkcie ekologii i tego, co jest naturalne, dlatego też chciała rodzić siłami natury. Najchętniej w wodzie, gdyż ta spełniałaby warunki podobne do tych, w których znajduje się płód przed urodzeniem. Ale zagrożenie wadami genetycznymi całkowicie wykluczało tę metodę.


- No i co tam słychać w Polsce po wyborach prezydenckich? - spytał Byron. - O ile się orientuję, to wygrał kandydat opozycji.
- Tak – odpowiedziała Emilia. - I będzie miał teraz bardzo ciężko aż do października, kiedy są planowane wybory do parlamentu. I jeżeli opozycja ich nie wygra, to podejrzewam, że zniszczą go, tak jak zniszczyli jego poprzednika, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
- No i jeszcze czytałem, że po ujawnieniu jakichś taśm z kompromitującymi nagraniami połowa rządu  podała się do dymisji.
- Uważam, że cały rząd powinien podać się do dymisji i powinni przyspieszyć wybory.
- No tak, to by było bardziej racjonalne niż powoływanie ministrów na cztery miesiące.
- Oni cały czas maja nadzieję, że utrzymają władzę, więc zapierają się rękoma i nogami żeby jej nie oddać.
- Widzę, że ostatnio zaczęłaś interesować się polityką. Czy to Boguccy cię w to wciągnęli?
- Częściowo oni, a częściowo Melanie. Po rozmowie z nią podczas urodzinowej imprezy Maximy poczułam, ze mam dług wdzięczności wobec mojej Ojczyzny i zaczęłam interesować się tym, co się dzieje w Polsce.
- Pięknie!


- Zach, TO już się zaczęło! - zawołała Melanie z łazienki.
Zach oderwał się od kolejki, którą zabawiał się z bliźniakami.
- Właśnie odeszły mi wody – oznajmiła Melanie. - W sypialni stoi torba, w której jest wszystko, co trzeba. Powiedz Bridget żeby odwiozła dzieci do dziadków. A my szykujmy się do szpitala! O Boże, jak boli! Znów ten skurczybyk! Aha, jeszcze raz dziękuję za truskawki;  już zdążyłam je zwrócić.
- Dzieci, koniec zabawy! - zawołał Zach. - Zbierajcie się, pojedziecie z Bridget do babci i dziadka, a my z mamusią jedziemy do szpitala po siostrzyczkę.
- Wow! - krzyknęły dzieci – Będziemy mieli siostrzyczkę! A nie możemy pojechać z wami do szpitala?
- Nie możecie, bo was tam nie wpuszczą. Tam mogą być tylko rodzice i bardzo małe dzieci.
- Szkoda! - powiedziały dzieci.
- Bridget, zapakuj dzieciom ubranka na zmianę. Mel, pomogę ci się ubrać.
- Nie trzeba, sama sobie poradzę. Nie rozpieszczaj mnie, drogi mężu – powiedziała Melanie.
- Ja cię nie rozpieszczam, droga żono, tylko czuję, że nie obejdzie się bez mojej pomocy.
Po chwili wszyscy byli gotowi do wyjazdu. Bridget usadowiła dzieci w swoim samochodzie.  Zach zniósł torbę Melanie i umieścił ją w bagażniku swojego samochodu. Powiedział żonie żeby zajęła miejsce na tylnym siedzeniu, a sam zasiadł za kierownicą.
- Zapięłaś pasy?  No to ruszamy! - oznajmił.
- Nareszcie! - westchnęła Melanie. - A skurczybyki mam teraz regularne z dokładnością do pół minuty. Obyśmy tylko zdążyli dojechać do kliniki.
- Zdążymy, nie ma obawy – zapewnił Zach.

- Zach, dlaczego jedziesz okrężną drogą? Tylko tracimy czas! - stwierdziła Melanie między jednym skurczem a drugim.
- Gdybyśmy jechali krótszą drogą, dopiero stracilibyśmy na czasie. Tam bywają niesamowite korki. Zwłaszcza w piątki, kiedy ludzie wyjeżdżają na weekendy – wyjaśnił Zach.
- Boże, żebyśmy tylko zdążyli!
- Nie martw się. Panuję nad sytuacją.
- Chyba nie bardzo – stwierdziła Melanie, a Zach nagle zahamował. Ale było już za późno. Uderzyli w tył samochodu jadącego przed nimi.
- O k...wa! - krzyknął Zach.
 Poczuł ból w klatce piersiowej, w którą wbiła mu się kierownica. Na domiar złego, w tył ich samochodu uderzył następny samochód, jadący za nimi. Słychać było brzęk tłuczonego szkła.
- O Boże, Mel! Ty jesteś ranna! - Po skroni żony sączyła się strużka krwi. Zach uwolnił się z pasów najszybciej jak tylko mógł i pospieszył na pomoc Melanie.
- Nic to... - powiedziała  – Najważniejsze, aby dziecku nic się nie stało. I to miało być szybciej! K...wa! - zaklęła Melanie zbierając z kolan odłamki szkła. Mąż pomógł jej uwolnić się z pasów i ostrożnie wyciągnął ją z samochodu.
Okazało się, że znaleźli się w samym środku ogromnego karambolu, a ich samochód spisany był na straty.
- Tego jeszcze brakowało!  - narzekała Melanie. - To wszystko twoja wina! - krzyczała wyładowując swoją frustrację na mężu. - Miało być szybciej, a wygląda na to, że będę rodzić na ulicy!
- Mel, uspokój się! Wydaje mi się, że i tak mieliśmy dużo szczęścia. Zadzwonię po pogotowie! - wyjął z kieszeni telefon.
- Nie trzeba! - to był głos policjanta, który właśnie się zjawił. - Karetki są już w drodze. No i rzeczywiście mieliście dużo szczęścia. W wypadku zginęły trzy osoby, w tym jedno dziecko. Patrząc na stan waszego samochodu mogło to się gorzej dla was skończyć.
- Kiedy ta karetka wreszcie przyjedzie? Chyba się nie doczekam! - marudziła Melanie.
- Moja żona właśnie zaczęła rodzić i dlatego zależy nam na czasie – wyjaśnił Zach.
- Powiedziałem, że karetki są w drodze – tłumaczył się policjant.
- W bagażniku znajduje się torba, w której jest wszystko, co potrzebne do szpitala. Czy nie udałoby się jej jakoś wydostać? - spytała Melanie.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Cały dziób samochodu siedzi w bagażniku, a po jego usunięciu i tak trzeba będzie ciąć – wyjaśnił policjant.
- Kochanie,  w klinice dostaniesz wszystko, co ci będzie potrzebne, więc obejdzie się bez torby – skonstatował Zach.
- Jednak wolałabym ją mieć – stwierdziła Melanie.
- Obiecuję, że jeszcze dziś będzie ją pani miała. Proszę tylko podać adres, gdzie mam ją dostarczyć.
Zach podał policjantowi adres kliniki, a w tym czasie nadjechał ambulans.
- Proszę zawieźć nas do kliniki – tu Zach podał adres.
- Ale pojechać może tylko żona – oświadczył lekarz z karetki.
- Ale ja umówiłem się, że będę przy porodzie, a nie mam czym dojechać, bowiem mój samochód jest skasowany – tłumaczył Zach.
- No to wsiadaj pan. Może się jakoś pomieścimy. Dla pana robię wyjątek ze względu na żonę. Melanie Strba, jeśli mnie wzrok nie myli.
- Nie myli. Tak, to ja! - odpowiedziała Melanie.
- Serdecznie dziękuję za to, ze pozwoliliście mi jechać z wami – powiedział Zach i próbował wetknąć lekarzowi i kierowcy po dwadzieścia dolarów, ale oni nie chcieli żadnych pieniędzy.
W ambulansie opatrzono Melanie ranę na głowie. Okazało się, że nie była groźna.
Do kliniki jechali na sygnale, więc dotarli tam bardzo szybko.


W drzwiach kliniki powitała ich doktor Carolyn Crenshaw w towarzystwie młodej Murzynki i sanitariusza z wózkiem.
- To jest Jade Parker, moja najlepsza położna – powiedziała Carolyn wskazując na Murzynkę. - Jade będzie odbierała poród.
Sanitariusz pomógł Melanie usiąść na wózku.
- Na razie cię zbadamy – oświadczyła Carolyn.
- Czy wiesz Caro, co nam się przydarzyło po drodze? Mieliśmy wypadek. Samochód jest skasowany! - opowiadał Zach.
- Zach, przestań teraz o tym mówić. Melanie potrzebuje dużo spokoju – oznajmiła Carolyn.
- Jestem spokojna – oświadczyła Melanie. - I jest mi wszystko jedno, byle jak najszybciej urodzić.
- No, zobaczymy, jak to wygląda – powiedziała Jade.
W gabinecie ułożono Melanie na łóżku ginekologicznym, a Jade sprawdziła rozwarcie szyjki macicy.
- Osiem centymetrów. No to jedziemy na porodówkę.
- Niestety, na znieczulenie jest już za późno, ale jak wszystko dobrze pójdzie powinnaś urodzić w miarę szybko – wtrąciła Carolyn. - Damy tylko antybiotyk ponieważ wody odeszły dosyć wcześnie i mogłoby dojść do zakażenia. No i zrobimy KTG.
- Róbcie ze mną co chcecie, bylebym już to miała z głowy – powiedziała Melanie zanim chwycił ją kolejny ból.


Przebrana w szpitalną koszulę Melanie leżała na stole w sali porodowej. Byli przy niej Carolyn, położna Jade oraz Zach, który trzymał ją za rękę.
- Rozwarcie dziesięć centymetrów. Dziecko już zaczyna wychodzić – oznajmiła Jade.  - Melanie, przyj tylko wtedy, kiedy ci powiem, OK?
- OK.
Po chwili Jade stwierdziła:
- Główka już jest odpowiednio nisko. Melanie, zacznij przeć.
- OK.
Po kilku parciach główka dziecka była już na zewnątrz.
- Jaka śliczna! Jakie ma piękne czarne włoski! - zachwycała się Jade.
- Rzeczywiście. To będzie piękność, jak jej mama – powiedziała Carolyn.
- Chciałbym żeby miała fiołkowe oczy jak moja Mel – oznajmił Zach.
- Dalej Mel! Przyj! Dobra dziewczynka! Jak masz ochotę krzyknąć, to krzycz – mówiła Jade. - No i już po wszystkim. Urodziłaś śliczną, zdrową córeczkę! - Jade położyła noworodka na nagich piersiach Melanie.
- Zdrową?! Nie Downa? - pytała Melanie.
- Nie, na sto procent nie Downa – potwierdziła Carolyn.
- Bogu niech będą dzięki i Tobie, Maryjo! - modliła się Mel.
- Maria Guadalupe Tramell. Witaj na tym świecie! - zawołał Zach. Wyjął z kieszeni iPhona i zrobił zdjęcie dziecka.
- A teraz poproszę tatusia o przecięcie pępowiny – powiedziała  Jade.
- No i co, mężu, certolisz się? A na Ukrainę to chciałeś jechać – żartowała Melanie.
Jade założyła na pępowinę klamry i podała Zachowi nożyczki chirurgiczne.
- Tnij w tym miejscu – pokazała i Zach wykonał to zadanie.
- Czy mogę ją teraz wziąć na ręce?
- Proszę bardzo.
- Rzeczywiście, jest śliczna. Ma takie błękitne oczy. Może kiedyś będą fiołkowe.
- A teraz wykąpiemy dzidziusia, zważymy, zmierzymy i przebierzemy w czyste ubranko. A mamusia musi jeszcze urodzić łożysko – oświadczyła Jade odbierając Zachowi noworodka.
- Uff, coś mnie zabolało w klatce piersiowej – syknął Zach. - I nie mogę złapać tchu.
- Zach, powinieneś natychmiast zrobić rentgen. Prawdopodobnie masz złamane żebro po wypadku – powiedziała Carolyn.
- To prawda, uderzyłem się o kierownicę, ale do tej pory czułem się dobrze.
- Ale teraz nie zwlekaj, bo mogą być komplikacje.
- Zach, proszę cię, posłuchaj Carolyn i już idź, a o mnie i o dziecko się nie martw. Jesteśmy tu pod dobrą opieką – wtrąciła Melanie. - Jade, byłaś wspaniała, dzięki tobie mniej odczuwałam ból.
- Wiedziałam kogo zatrudniam – skonstatowała Carolyn. - To jasne, że nie mam żadnych uprzedzeń rasistowskich, a prawdziwy talent potrafię docenić.
Jade tylko roześmiała się serdecznie.


Pół godziny później wykąpana i przebrana w czystą koszulę Melanie tuliła do piersi nowo narodzoną córeczkę. Mała Maria szybko znalazła sutek i z ochotą zaczęła go ssać.  Co za radość!
Szkoda, że Zach tego nie widzi. Przed chwilą miała od niego telefon. Zrobił rentgen klatki piersiowej na cito i okazało się, że złamanie żebra nie jest skomplikowane. Przepisano mu tylko środki przeciwbólowe. Powiedział, że za chwilę będzie w klinice. I że należy podziękować Matce Bożej za to, że wyszli z wypadku bez ciężkich obrażeń.
A Melanie z małą zostaną w klinice jeszcze przez dwa dni.


Mała spała smacznie, gdyż była nakarmiona,  a Zach też poszedł coś zjeść.  Melanie miała więc trochę czasu dla siebie.
Wysłała kilka mms – ów do przyjaciół i postanowiła pospacerować trochę po szpitalnym korytarzu.
Ledwo wyszła ze swojej sali usłyszała głośny płacz. Szybko poszła w kierunku, skąd dochodził i zobaczyła nastolatkę w dziewiątym miesiącu ciąży opierającą się o okienny parapet i kryjącą twarz w dłoniach. Ciało jej drgało od spazmatycznych łkań. Melanie  podeszła do niej i położyła rękę na jej ramieniu.
- Powiedz mi,  co się stało; dlaczego płaczesz? - spytała.
- Nie chcę rozmawiać! - oznajmiła dziewczyna.
- Może to błąd. Czasem dobrze jest wygadać się przed kimś.
- Ale pani i tak mnie nie zrozumie, Miss Strba. I może pani też tak samo myśli, jak moi rodzice.
- A co myślą twoi rodzice?
- To długa historia.  Ale powiem o co chodzi. Właśnie mam urodzić dziecko. Rodzice załatwili mi klinikę,  tylko, że kategorycznie każą zrzec się dziecka zaraz po porodzie. Ale ja nie chcę go oddać.
- I nie musisz. Ty jesteś matką i masz prawo zadecydować o wszystkim.
- Jestem nieletnia i nie mam żadnych praw. Czy pani tego nie rozumie, Miss Strba?
- Przestań do mnie mówić Miss Strba. Jestem Melanie, dla przyjaciół Mel. A ty jak masz na imię?
- Maddie. Od Madison.
- Posłuchaj, Maddie, całkowicie cię rozumiem. Oddanie dziecka po porodzie to bardzo trudna sprawa. I kiedyś możesz tego bardzo żałować. Być może będziesz chciała odzyskać dziecko z powrotem, ale będzie już za późno. A co na to ojciec dziecka?
- Mój chłopak? Właściwie to mój szkolny kolega, jesteśmy w jednym wieku i razem chodziliśmy na zajęcia. Wpadł w panikę kiedy się dowiedział że jestem w ciąży.
- Dlaczego zdecydowaliście się na seks w tak młodym wieku?
- Kochaliśmy się i jakoś tak wyszło. Rodzice chcieli żebym usunęła ciążę i nawet miałam wyznaczoną kolejkę na zabieg. Ale kiedy tam poszłam i czekałam na swoją kolej, podeszła do mnie działaczka z Pro Life i tak długo ze mną rozmawiała, aż mnie przekonała. Uciekłam stamtąd. Na to moi rodzice powiedzieli, że jeśli jestem taka głupia i chcę być w ciąży, to niech sobie będę, ale dziecko mam oddać zaraz po porodzie. A ja nie chcę. Jak można oddać dziecko, które przez dziewięć miesięcy nosiło się pod sercem?
- Słuchaj Maddie, mnie też namawiano do usunięcia ciąży ponieważ dziecko miało urodzić się z zespołem Downa. Ale ja się uparłam i donosiłam tą ciąże. Pochodzę z katolickiej rodziny i traktuję aborcję jak morderstwo. A teraz dziękuję Bogu, że urodziłam zdrową, śliczną córeczkę.
- Moje gratulacje!
- A ty gdybyś poczekała ze współżyciem przynajmniej kilka lat, nie miałabyś teraz takiego dylematu.
- Wiem. Nie musisz mi tego powtarzać.
- Chętnie porozmawiałabym z twoimi rodzicami. Może udałoby się ich przekonać.
- Wątpię. Ale jeśli chcesz to znajdziesz ich na parterze.
- Już do nich idę. Trzymaj się!
- No to powodzenia!


Rodziców Maddie Melanie znalazła na ławce pod plakatem pokazującym karmienie piersią.
- Dzień dobry, nazywam się Melanie Strba. Czy państwo mają córkę imieniem Madison?
- Tak, Maddie jest naszą córką – odpowiedział ojciec.
- Chciałabym z wami porozmawiać o waszej córce.
- O czym tu rozmawiać? Głupia jest i basta. Zdecydowała się urodzić dziecko, a teraz nie chce go oddać. A przecież sama jest jeszcze dzieckiem, ma dopiero piętnaście lat.
- Jak na swój wiek jest bardzo dojrzała i odpowiedzialna. Podziwiam ją – powiedziała Melanie.
- Co to za odpowiedzialność! W tak młodym wieku zaczęła sypiać z chłopcem. No i doigrała się! - stwierdziła matka.
- Ale chce być prawdziwą matką swego dziecka, nie tylko biologiczną. Dlaczego jej tego zabraniacie?
- Ona musi skończyć szkołę, a potem studia i zdobyć jakiś zawód. Zdolna jest, ma same piątki. Szkoda by było to zaprzepaścić – powiedział ojciec.
- Ależ nic nie stoi na przeszkodzie aby Maddie kontynuowała szkołę. Sama załatwię jej stałą opiekunkę do dziecka. Nawet będę ją opłacać – zaofiarowała się Melanie.
- No, jeśli tak, to niech robi, co chce. Może sobie zatrzymać to dziecko – rzekł ojciec.
- Będę ją wspierać – oświadczyła Melanie.
- Ja też. Przecież to moje jedyne dziecko – oznajmiła matka.
Zawołano Maddie, która aż podskoczyła do góry z radości kiedy się dowiedziała o decyzji rodziców.
- Nie skacz tak, uważaj na dziecko – upomniała ją matka.
- Nic mu nie będzie – stwierdziła Maddie i rzuciła się na szyję Melanie. - Dziękuję ci, Mel!
- Mel? Więcej poufałości niż znajomości – mruczał ojciec.

Po dwóch dniach pobytu Melanie i mała Maria opuszczały klinikę. Zach witał je ogromnym koszem czerwonych róż.
Maddie też przyszła się pożegnać.
- Mel, zanim opuścisz klinikę chcę żebyś zobaczyła moją córeczkę – powiedziała i zaciągnęła Melanie do swojej sali,
- To jest Melanie!
- Melanie?
- Tak, dałam jej twoje imię na pamiątkę tego, co dla mnie zrobiłaś.
Promień słońca wpadł przez okno i oświetlił twarzyczkę małej, która uśmiechała się słodko do wszystkich.
- Sol lucet omnibus. Słońce świeci dla każdego – powiedziała Melanie.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Nareszcie udało mi się napisać nowy rozdział - tym razem chyba nie będziecie narzekać, że jest za krótki.
Jak Wam się podoba?
Bardzo proszę o komentarze, bez nich pisanie wydaje sie być jałowe.
Pozdrawiam