środa, 3 grudnia 2014

Wybór Melanie

- I co nowego powiedziała ci przyjaciółka?- spytał Byron żonę przy śniadaniu.
- Nic nowego. Chyba wiesz o tym, że chciała jechać na Ukrainę. Zamiast tego spędziła dwa dni w Ferguson, Missouri. Wróciła do domu na Święto Dziękczynienia, które spędziła z Michaelem i jego rodziną.
- I co mówiła na temat zamieszek? Czy solidaryzowała się z protestującymi Murzynami?
- Przeciwnie. Jej sympatia była po stronie uniewinnionego policjanta. Mówiła, że pełnił swoją służbę, kiedy dwóch murzyńskich nastolatków usiłowało obrabować sklep. Gdy chciał ich aresztować jeden z nich rzucił się na niego i usiłował wyrwać mu broń. Policjant strzelił w obronie własnego życia. Na nieszczęście zastrzelił chłopca.
- Dać kurowi grzędę, jeszcze wyżej siędę! Od kiedy obowiązuje równość rasowa tak zwani Afroamerykanie domagają się więcej przywilejów.  A co tam piszą nasi polscy przyjaciele?
- Piszą, że działy się cyrki z wyborami w Polsce. Najpierw wysiadły komputery podczas liczenia głosów, potem okazało się, że większą ilość mandatów zdobyła rządząca koalicja, chociaż procentowo wygrała opozycja. Poza tym zdarzył się taki przypadek, że wygrał człowiek, który nigdy nie kandydował. W ogóle opozycja uważa, że wybory zostały sfałszowane i domaga się ich powtórzenia.
- Ja też stanowczo uważam, że w takim wypadku wybory powinny być powtórzone.
- Tak, i w każdym innym kraju, niż w Polsce na pewno by to zrobiono. Ale Polska... Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że ona istnieje tylko teoretycznie.


- Dzień dobry – powiedziała Melanie wchodząc do gabinetu USG.
- Dzień dobry – odpowiedział lekarz. - Proszę położyć się na leżance i odsłonić brzuch.
Melanie zrobiła to, o co prosił, a on posmarował jej brzuch żelem.
- Może pani obserwować dziecko na monitorze. Wygląda na to, że to będzie dziewczynka. Proszę zobaczyć, jak bije jej serce – powiedział przesuwając sondę po brzuchu kobiety.
- O cholera! - zawołał nagle.
- Czy coś jest nie tak? - spytała Melanie.
- Widzę brak kości nosowej – odpowiedział lekarz.
- To znaczy co?
- To znaczy to, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo, iż dziecko urodzi się z zespołem Downa – powiedział lekarz kończąc badanie. - Podejrzewam, że pani nie będzie kontynuować tej ciąży. Wobec tego proszę zaczekać, zaraz wypiszę skierowanie do kliniki, w której  wykonają zabieg.
- O jakim zabiegu pan mówi? - spytała Melanie zapinając spodnie i obciągając bluzkę. - Ja nie mam zamiaru usuwać tej ciąży. Czy moje dziecko nie ma prawa do życia tylko dlatego, że jest inne?
- To już pani decyzja, a moja tylko sugestia – powiedział lekarz.
- To niech pan wsadzi sobie swoje sugestie do kieszeni! - zawołała Melanie.
- Proszę się uspokoić, Ms Strba. Na ogół kobiety nie chcą mieć dzieci z wadami genetycznymi.
- Ja nie jestem ogół.
- W takim razie proszę chwilę zaczekać, wypiszemy wynik.
Lekarz usiadł przy komputerze. Melanie czytała słowa pojawiające się na monitorze. Także i to złowieszcze: Trisomia 21.
- Do widzenia panu – powiedziała, kiedy lekarz podał jej kartkę z wydrukowanym wynikiem.
- Do zobaczenia – odpowiedział lekarz.- Zapraszam na przyszły miesiąc.
Melanie jednak pomyślała, że nie ma zamiaru przychodzić więcej do tego lekarza.
Kiedy oszołomiona tym, czego się właśnie dowiedziała kierowała swe kroki ku parkingowi, w jej torebce zadzwonił telefon. Dzwonił Zach.
- No i jak tam, kochanie? Czy już po badaniu? - zapytał.
- Tak, już! - odpowiedziała.
- No i jak, wszystko OK?
- Wybacz, kochanie, ale teraz nie mogę rozmawiać. Jestem jeszcze na terenie kliniki. Zadzwonię do ciebie kiedy już będę w domu.
- Nie będę mógł się doczekać. Trzymaj się, buziaczki! - zawołał Zach i rozłączył się.
Melanie schowała telefon do torebki, otworzyła kluczykiem drzwi do samochodu i usiadła za kierownicą. Włożyła klucz do stacyjki, przekręciła i odpaliła samochód.
Jechała jak na oślep, jeszcze nie docierało do niej to, co usłyszała o swoim dziecku.
I znów zadzwonił telefon. Tym razem dzwoniła Tonya.
- Nie było ciebie w pracy, więc pytam, co słychać.
- Tonya, wpadnij do mnie w godzinach lunchu, to pogadamy.
- Dobra, w takim razie do zobaczonka! - odpowiedziała Tonya i rozłączyła się.


- Zrobię pani herbatę – zaproponowała Bridget gdy Melanie już była w domu.
- Z przyjemnością się napiję – odpowiedziała.
Bridget udała się do kuchni, a telefon znów zadzwonił.
I tym razem to był Zach.
- Mel, gdzie teraz jesteś?
- W domu.
- To dlaczego nie dzwonisz? Tak bardzo się niepokoję... Czy z badaniem coś wyszło nie tak?
- Owszem, wyszło. Trisomia 21.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że nasze dziecko urodzi się z zespołem Downa.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Halo! Zach, jesteś tam?!
- Tak, jestem!... Mel, kocham cię i kocham nasze dziecko bez względu na to, jakie ono jest... Tym bardziej potrzebuje naszej miłości.
- Dziękuję ci. Wiem, że na ciebie zawsze mogę liczyć.
Weszła Bridget z herbatą i postawiła ja na stole.  Melanie dała jej znak aby wyszła z pokoju.
- Wiesz, lekarz, który robił mi USG, był zdziwiony, kiedy oznajmiłam mu, że nie mam zamiaru usuwać tej ciąży – kontynuowała rozmowę Melanie. I nagle się rozpłakała:- Więcej do niego nie pójdę!
- Kochanie, nie płacz, wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą. Po pracy odbiorę dzieci z przedszkola i postaram się jak najszybciej być w domu.
- Dobrze – powiedziała Melanie. - A ja po południu spróbuję skontaktować się z Carolyn Crenshaw.
Carolyn była lekarką – ginekologiem, która opiekowała się Melanie podczas jej poprzedniej ciąży i z którą fiołkowooka często się konsultowała.
- Dobry pomysł. No to trzymaj się, Mel! I o nic się nie martw - powiedział Zach i rozłączył się.


- Ma pani gościa. Panna Miller – oznajmiła Bridget, a zobaczywszy łzy w  oczach Melanie spytała:
- Co się stało? Czy mogę w czymś pomóc?
- Nie, Bridget, dziękuję – Melanie przypomniała sobie, ze umówiła się z Tonyą.
- Cześć Mel! - zawołała blondynka wchodząc do pokoju. - Co to, ty płaczesz? Co się stało? - objęła przyjaciółkę.
- Robiłam dzisiaj USG i wyszło, że dziecko urodzi się z zespołem Downa – powiedziała Melanie, kiedy Bridget wyszła z pokoju.
- Nie ściemniasz?
- Nie ściemniam. Mimo to postanawiam urodzić to dziecko.
- Chyba oszalałaś!
- I ty, Brutusie!?...
- Poproś Bridget, żeby zrobiła mi kawę, a ja opowiem ci coś, o czym jeszcze z nikim nie rozmawiałam. Wiem o tym tylko ja i moja matka.
- Opowiadaj. Bridget, zrób kawę pannie Miller – zawołała Melanie w stronę kuchni.
- Dobrze, proszę pani! - odpowiedziała gospodyni, a Tonya zaczęła opowiadać swoją historię.
- Kiedy miałam szesnaście lat, miałam chłopaka, który nie dość, że zadawał się z nieciekawym towarzystwem, to był agresywny. Postanowiłam z nim zerwać. Wybraliśmy się samochodem za miasto, a kiedy powiadomiłam go o swej decyzji nagle rzucił się na mnie i powalił na ziemię.
„ Zanim się rozstaniemy, wezmę to, co mi się należało!” - powiedział i zgwałcił mnie. Po tym wszystkim wybiegłam na szosę i jakiś litościwy kierowca podrzucił mnie do miasta. Nie powiadomiłam policji, gdyż moja matka uznała, że sama sobie byłam winna, ponieważ wiedziałam, jaki był ten chłopak, a mimo wszystko zdecydowałam się na wycieczkę z nim. Ale po kilku tygodniach okazało się, że jestem w ciąży. To był koszmar... Moja matka poradziła mi, abym usunęła i tak zrobiłam. Nie żałuję. I tak nie kochałabym tego dziecka.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem pewna.
- Mimo mojego głębokiego współczucia dla ciebie uważam, że każde dziecko jest darem Bożym i ma prawo do życia dopóki sam Bóg mu tego życia nie odbierze. Tak mnie wychowali moi rodzice.
- Ach, ta wasza przesadna religijność! - zawołała zielonooka.
W tym czasie Bridget przyniosła kawę i ciastka.
Kiedy wyszła, Tonya kontynuowała:
- I po co ci ten ciężar, Mel? Przecież zdajesz sobie sprawę, że takie dziecko będzie potrzebowało szczególnej troski. Czy gotowa jesteś na to konto zrezygnować z tak wspaniale przebiegającej kariery aktorskiej?
- Tak, jestem gotowa – odpowiedziała fiołkowooka bez wahania. - Zdaję sobie sprawę, że to dziecko będzie potrzebowało więcej miłości i gotowa jestem mu tą miłość dać.
- Mel, sądzę, że upadłaś na głowę! - blondynka kręciła głową z niedowierzaniem.- Po co ci dziecko z Downem? Masz przecież dwójkę  wspaniałych, normalnych dzieci!
- No to będę miała jeszcze jedno dziecko, używając twojej terminologii, normalne inaczej.
- Mel, radzę ci, abyś jeszcze raz to wszystko przemyślała. A teraz już pójdę.
- Tak, lepiej już idź – powiedziała brunetka patrząc na niedopitą kawę w filiżance przyjaciółki.


Godzinę później przekroczyła drzwi gabinetu doktor Carolyn Crenshaw.
- Cóż cię do mnie sprowadza, Melanie? - zapytała lekarka, sympatyczna filigranowa blondynka o niebieskich oczach. - Powiedz mi, w czym problem.
Melanie pokazała wyniki badania USG.
- No, nie wygląda to dobrze, ale to jeszcze nie jest powód do tragizowania – oświadczyła lekarka. - USG daje tylko 60 – 80 procent pewności. Radziłabym ci zrobić test NIFTY, który gwarantuje 99 procent.
- No to mnie pocieszyłaś, Carolyn. Ale czy taki test nie zagrozi ciąży?
- Absolutnie. To jest test nieinwazyjny. Pobiorą ci krew z żyły obwodowej, a następnie zbadają krew na obecność chromosomów.
- Ile czasu będę czekała na wynik?
- Około dwóch tygodni.
- Będą to najdłuższe dwa tygodnie w moim życiu.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Już ci wypisuje skierowanie do kliniki.


Po powrocie do domu Melanie wykonała jeszcze dwa telefony.
Jeden z nich był do matki.
Kiedy opowiedziała jej o swoich problemach, Anna  Štrbová poradziła jej:
- Córcia, zrób koniecznie to dodatkowe badanie i poczekaj na wynik. A w międzyczasie módl się do Matki Bożej z Guadalupe, która jest opiekunką kobiet ciężarnych. Ona ci dopomoże, a ja już cię jej poleciłam. Poza tym uważam, że podejmujesz słuszną decyzję podtrzymując tę ciążę. Tylko Bóg może decydować o tym, ile każde z nas ma żyć. Ja i tata będziemy cię wspierać.
- Dziękuję, mamo. Wiem, że na ciebie i tatę zawsze mogę liczyć.
Drugi telefon był do Emilii Hintertan, która była jej najlepszą przyjaciółką pomimo znacznej różnicy wieku.
- Wiesz, nie będę ci radzić, co masz zrobić ze swoim brzuchem. To wyłącznie twoja sprawa. Jedno ci tylko powiem: zrób koniecznie test NIFTY i poczekaj na jego wynik zanim podejmiesz ostateczną decyzję – powiedziała Emilia.
Melanie musiała przyznać, że obie rozmowy bardzo podtrzymały ja na duchu.

 ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam,
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział.
Jak zwykle - problemy z weną.
C'est la vie blogera, cholera!
Myślę, że rozdział jest dostatecznie długi.
Przyjemnej lektury i komentujcie, błagam!

wtorek, 4 listopada 2014

Życie po życiu i nowe życie

- Wiesz Em, zaczynam wierzyć w to, że w Halloween dusze zmarłych przebywają wśród żywych - powiedziała Sally. - Czy wiesz, co mi się przytrafiło?
- Skąd mogę wiedzieć? - spytała Emilia. - Czyżbyś zobaczyła jakiegoś złego ducha?
- Dlaczego akurat złego? To się zdarzyło po moim powrocie z imprezy Dream Halloween. Weszłam do mojego pustego domu i zaparzyłam sobie herbatę. Potem usiadłam w fotelu żeby tą herbatę wypić. Ogarnęły mnie wtedy wspomnienia; wspominałam ostatni Halloween z moją córką. I wtedy pomyślałam: Jakby to było dobrze, żeby ona była teraz przy mnie. Nagle poczułam jakby powiew lekkiego wiaterku i zapach perfum, jakich zawsze używała Maxima. Co ty o tym myślisz? Czy ona naprawdę wtedy była u mnie?
- Myślę, że miałaś halucynacje zapachowe.
- Ale ja naprawdę czułam ten zapach. Nie wierzysz mi?
- Nie wiem, czy wierzę, czy nie wierzę. Ja nigdy nie miałam podobnych odczuć. A propos Halloween, czy wiesz, że moi polscy znajomi z Nowego Jorku kontestują jego obchody? Jako katolicy uważają, że to grzech celebrować pogańskie święto.
- To jest święto celtyckie. Czy Byron jako Irlandczyk nie opowiadał ci o jego genezie?
- Coś tam mi opowiadał. Ale Polacy, jak już ci mówiłam, Halloween nie obchodzą.
- To musi być smutne, odwiedzać w tym czasie cmentarze i groby bliskich. Wy, Polacy macie wyjątkowe upodobania do celebrowania żałoby.
- I tu się mylisz. Dzień Wszystkich Świętych, który jest obchodzony 1 listopada, jest świętem radosnym. We Wszystkich Świętych wspomina się wszystkich zmarłych, którzy dostąpili łaski zbawienia. Święto ustanowiono przede wszystkim ku czci świętych anonimowych, niewyniesionych oficjalnie na ołtarze. Wszystkich Świętych rozpoczyna okres poświęcony wspomnieniom zmarłych, dlatego tego dnia – a także w kolejnych dniach listopada – wierni odwiedzają groby bliskich.
- Mimo wszystko, wolę wesołą zabawę i „cukierek lub psikus.”A co tam słychać u Tristana i jego świeżo poślubionej małżonki?
- Kupili nowe, większe mieszkanie z myślą o powiększeniu rodziny. Tristan myśli o skończeniu jakiejś szkoły, ale nie wiem, co z tego wyniknie. Nigdy nie miał ani głowy, ani chęci do nauki. Ale widocznie teraz zmądrzał, bowiem poczuł się „wsiokiem” przy Bonnie, która przecież kończy uniwersytet. Nie wiem, co ona w nim widziała.
- Nic nie widziała, ponieważ miłość jest ślepa. Ale dobrze, ze Tristana w końcu olśniło. Lepiej późno, niż wcale.


- Wcześnie dzisiaj wstałaś, kochanie – powiedział Zach do Melanie siedzącej przy laptopie.
- Obudziłam się wcześnie i tylko przewracałam się z boku na bok, więc w końcu postanowiłam wstać – oznajmiła Melanie. - Wczoraj przecież położyłam się bardzo wcześnie, wróciłam z pracy skonana. Ostatnio jakoś wszystko mnie męczy. A co to takiego?! - zawołała po wejściu na Facebooka.
Było tam jej zdjęcie w koszulce Zacha. Uwielbiała wkładać od czasu do czasu jego T-shirty, a ten miał nadruk z serii Disturbia Wolves.  Pod zdjęciem widniał podpis „DI STRB IA!!!”.
- Dlaczego umieszczasz w internecie moje zdjęcia bez wcześniejszego porozumienia się ze mną? - spytała Melanie.
- A co się stało? Uważam, że to bardzo dobre zdjęcie. Wyglądasz na nim ślicznie. A jeżeli ty uważasz, że to zdjęcie jest nieudane i wyglądasz na nim jak pokraka, to absolutnie nie masz racji – przekonywał Zach.
- Nie o to chodzi.
- No to o co?
- Wcześniej ci już powiedziałam. O to, że umieszczasz moje zdjęcia w internecie bez uprzedniego porozumienia się ze mną.
- Aha, musisz je najpierw zatwierdzić, wcisnąć swój osobisty „enter”.
- Oczywiście. A poza tym dlaczego robisz jaja z mojego nazwiska?
- To nie jaja, tylko kalambur. Uważam, że też udany. Ostatnio zrobiłaś się bardzo drażliwa.
To była prawda. Normalnie Melanie obróciłaby tą całą sprawę w żart. Dlaczego więc tym razem to ją tak rozdrażniło?
- Wiesz, ostatnio nie czuję się najlepiej.
- Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać, Mel. Uważam, że powinnaś się przebadać.
- Sama nie wiem... Myślałam, że jestem w ciąży, ale test wyszedł ujemny.
I to też była prawda. Okres jej spóźniał się już dwa tygodnie. Poza tym doszła wrażliwość na niektóre zapachy. Szczególnie drażnił ją dym z papierosów i zapach kawy, którą normalnie uwielbiała. Ostatnio odepchnęła rękę Zacha, kiedy chciał dotknąć jej piersi - okropnie ją bolały.
- Test testem, przecież mógł być przeterminowany – stwierdził Zach. - Mimo wszystko uważam, że powinnaś pójść do ginekologa.
- Nie był przeterminowany. Widocznie nie jestem w ciąży. Na razie poczekam, może wkrótce pojawi się okres i stąd takie samopoczucie.
- Dzieci już wstały – stwierdził Zach.
Rzeczywiście, od strony sypialni bliźniaków słychać było tupot ich małych nóżek.
- Dzień dobry, mamo! – dzieci ucałowały najpierw Melanie.
- Dzień dobry, moje słoneczka! - przywitała się z nimi.
- Dzień dobry, Zach! - zawołał Matthew witając się z  ojczymem.
- Matt, Zach jest teraz twoim tatą, więc powinieneś powiedzieć „Dzień dobry, tatusiu”. Już wam o tym mówiłam – przypomniała Melanie.
- Nasz tato jest w Niebie – oświadczyła Meghan.
- Tak, i dlatego nie może być z wami na Ziemi. Waszym ziemskim tatą jest Zach i to jest wasz przywilej, że macie dwóch tatusiów.
- A gdyby tak w naszej rodzinie pojawił się dzidziuś, to wolelibyście mieć siostrzyczkę, czy braciszka?- spytał Zach.
- Siostrzyczkę! - zawołała Meghan.
- Braciszka! - zawołał Matthew.
- W takim razie znów postaramy się o dwojaczki – odpowiedział Zach otaczając ramieniem żonę. - A teraz szybciutko idziemy do łazienki – zwrócił się do dzieci.
Jeśli chodzi o Maxa, to raczej jego dusza nie jest w Niebie – pomyślała Melanie. Ale po co wyprowadzać dzieci z błędu?
Tymczasem Bridget, pomoc domowa, kobieta w średnim wieku, podała śniadanie. Melanie wyłączyła laptopa.


- Matthew, nie puszcza się bąków przy stole! - zwróciła uwagę Melanie, gdy cała rodzinka siedziała już przy śniadaniu.
- A fe, młody, jak ci nie wstyd? Psujesz nam apetyty! - powiedział Zach.
- Fuj, Matt! Jak mogłeś?! Jesteś obrzydliwy! - popiskiwała Meghan.
- Kiedy ja nie puściłem tego bąka. On sam wyleciał – tłumaczył się Matthew.
- Trzeba było wstać od stołu i pójść do toalety – pouczała Melanie.
- I tak bym nie zdążył – oświadczył Matthew.
- No to co powinno się powiedzieć na tę okoliczność? - spytała Melanie.
- Dziękuję! - odpowiedział Matthew.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- No to nas skonsternował! - podsumował Zach. - Kochanie, co jeszcze znalazłaś w internecie oprócz zdjęcia, które ci zrobiłem? - zwrócił się do żony.
- Emilia przysłała maila ze zdjęciami ze ślubu Tristana i Bonnie. Możesz sobie obejrzeć – odpowiedziała Melanie. - A poza tym napisała mi o tym, jak to w Halloween Sally nawiedził duch Maximy.
- No nie... Widziała ducha?
- Nie widziała. Ona twierdzi, że czuła jego obecność.
- Sally jako dziennikarka i publicystka obdarzona jest nadmiarem wyobraźni.
- Ja też myślę, że konfabuluje.
- A ja w przedszkolu udawałam ducha i straszyłam Matta – oznajmiła Meghan. - I on naprawdę się bał.
- Nieprawda, wcale się nie bałem! - bronił się Matthew.
- A właśnie, że się bałeś! - Meghan nachyliła się w stronę brata z okrzykiem: - Buuuuuu!
- Meghan, uspokój się! Matthew, jak ty wyglądasz? Masz dżem na brodzie. Szybciutko biegnij do łazienki. Dzieci, skończyliście jeść? To się zbierajcie, bo zaraz jedziemy do przedszkola! Zach, proszę cię, wypij kawę w kuchni! - wydawała polecenia Melanie.
- Czy mam  odwieźć dzieci do przedszkola? - spytała Bridget.
- Nie, Bridget. Tym razem ci dziękujemy. Podrzucimy ich do przedszkola po drodze do pracy – oznajmił Zach.

Kilka godzin później.

- Bardzo dobrze, Melanie – powiedział reżyser.  - Scenę kłótni zagrałaś idealnie.
- Ostatnio do niczego innego się nie nadaję, tylko do scen kłótni. Nawet w realu takie sceny wychodzą mi perfekcyjnie – stwierdziła Melanie.
- Nie przesadzaj. Ty jesteś gwiazdą w tym serialu, żeby nie ty, byłby to gniot jakich wiele.
- Dzięki za uznanie. Ale dzisiaj miałam powód, żeby się zirytować. To z powodu mojego partnera, który, że tak powiem, jest pierdołą.
- Nie mów tak o Liamie. Stara się, jak może.
- Stąd wniosek, że niewiele może i jeżeli dalej tak ma być, to proszę o zmianę partnera.
- Nic z tych rzeczy! Strba, zaczynasz wchodzić w moje kompetencje. A teraz wracaj na plan, bo tylko marnujemy czas na niepotrzebne dyskusje – zawsze zwracał się do niej po nazwisku, kiedy był na nią zły.
- Jeszcze chwileczkę. Taka jestem zmęczona... Kłótnia z Liamem całkowicie mnie wyczerpała.
- Nie ma żadnej chwileczki. Skoro jesteś tu gwiazdą, to wydaje ci się, że wszystko musi kręcić się wokół ciebie? Nie ma mowy, porządek musi być.
Melanie tylko westchnęła i wróciła na plan.
- Z naszym szefem nic nie wskórasz, a ja się tak źle czuję – zdążyła szepnąć do koleżanki zanim zakręciło jej się w głowie i przed oczami zaczęły fruwać czarne mroczki.
- Mel! Co z tobą?! - przeraziła się koleżanka.
Melanie osunęła się na podłogę.


Ocknęła się w szpitalnej sali. Obok jej łóżka siedziała pielęgniarka i regulowała kapanie cieczy w kroplówce, do której podłączona była Melanie.
- Uups! Zdaje się, że jestem w szpitalu. Ale jakim cudem się tu znalazłam? - spytała pielęgniarkę.
- Przywiozła panią karetka. Straciła pani przytomność podczas pracy.
- Nic nie pamiętam...  A czy nie ma tu jakiegoś lekarza? Chciałabym z nim porozmawiać.
- Dobrze, zaraz poproszę – pielęgniarka za pomocą odpowiedniego przycisku połączyła się z pokojem lekarzy.
Po chwili zjawił się lekarz.
- Dzień dobry, czym mogę służyć? - zapytał.
Melanie przeczytała nazwisko na identyfikatorze: „Dr Oliver Harding”.
- Oliver Harding? Ten sam, który z moim mężem chodził na wagary do Central Parku i drażnił łabędzie?
Oliver roześmiał się.
- No wiesz, ja tu jestem bardzo poważnym panem doktorem, a ty mówisz, że ja chodziłem na wagary i drażniłem łabędzie. Panno Evans, pani oczywiście nie słyszała – zwrócił się do pielęgniarki. - Może pani nas zostawić? Jak będzie trzeba, zadzwonimy po panią.
- Dobrze, panie doktorze – odpowiedziała pielęgniarka i wyszła.
- No no, widzę, że odzyskaliśmy przytomność i wygląda na to, że nie jest źle, skoro masz siłę rozmawiać ze mną o wybrykach z dzieciństwa. A może się mylę? - powiedział Oliver.
- Nie, wszystko jest OK – rzekła Melanie.
- A z tymi wagarami to było tak. Zamiast do szkoły poszliśmy z Zach'iem do Central Parku i karmiliśmy kaczki i łabędzie naszymi kanapkami przy Duck Island. Kiedy kanapki nam się skończyły Zach wetknął jednemu z łabędzi patyk w dziób. Ptaszydło zdenerwowało się i szarżowało prosto na nas. Wtedy my w nogi, a on za nami z wyciągniętą szyją i trzepoczącymi skrzydłami. I tak gonił nas do końca alejki.
Melanie roześmiała się:
- Dobrze wam tak!
- No, skoro się śmiejemy, to znaczy, że jest z nami całkiem dobrze – podsumował lekarz. - Posłuchaj, Melanie, zemdlałaś na planie w telewizji i karetka przywiozła cię tutaj. A w twoim stanie powinnaś na siebie uważać i nie przemęczać się.
- Nic nie rozumiem... W jakim stanie?
- Jesteś w ciąży. Drugi miesiąc.
- Nie wiedziałam. Zrobiłam sobie test i wyszedł ujemny.
- Zdarza się. Ale teraz już wiesz i powinnaś dbać o siebie i dziecko, które nosisz. Przede wszystkim dużo wypoczywać. Przepisałem ci kroplówkę na wzmocnienie i chcę zostawić cię na dwa dni w szpitalu żeby porobić wszystkie badania.
- Ale ja nie mogę zostać. Mam dzieci!
- Masz także odpowiedzialnego męża i rodziców, którzy zajmą się dziećmi. Wszystko już ustalone.
- A moja praca?
- Robota nie zając. Poczekają na ciebie. To tylko dwa dni. A teraz masz wizytę swojego małżonka, który już nie może się doczekać, żeby ciebie zobaczyć.
Zach wszedł do pokoju.
- Mel, kochanie, jak się czujesz? Tak się przestraszyłem, kiedy otrzymałem telefon, że zemdlałaś w pracy i jesteś w szpitalu – podszedł do niej i przytulił się.
- Nic mi nie jest, oprócz... - zaczęła Melanie, ale mąż jej przerwał.
- Wiem o wszystkim. Oliver mi powiedział.
- No to ja już pójdę. Trzymajcie się! - powiedział lekarz i skierował się do wyjścia.
- Dziękuje ci, Oli – zawołał za nim Zach.
- Mel, jakże się cieszę – jeszcze raz uściskał żonę. - A te testy to można sobie wsadzić. Mówiłem, że nie należy im zbytnio ufać.

piątek, 10 października 2014

O tym, jak można zgubić męża w Wenecji.

- Znalazłem wczoraj na „Daily Beast” bardzo interesujący artykuł, w którym pisano, że Putin zamordował polskiego prezydenta w 2010 – oznajmił Byron.
- Czy chodzi o tą katastrofę lotniczą, w której zginęła cała elita narodu polskiego?- spytała Emilia.-  Otrzymałam nie tak dawno maila od Boguckich z Nowego Jorku, w którym informowali, że mieli okazję rozmawiać z ruskim oficerem aktualnie przebywającym w USA. Wiecie, co im powiedział? „To wy podłożyliście ładunki, my tylko nakierowywaliśmy samolot, żeby lądował w Smoleńsku”.
 - I co ty na to, Sally? - Byron zwrócił się do przyjaciółki Emilii.- Czy nadal chcesz jechać na Ukrainę? Przecież ten Putin to bezwzględny morderca. Nie cofnie się przed niczym.
- No i co, uważacie, że będzie wojna w Europie? - spytała Sally. - A ja mówię, że nie będzie.  Jeśli zaś chodzi o mój wyjazd na Ukrainę, to porzuciłam ten zamiar.
- O ile wiem, Polska jest członkiem NATO, zatem amerykańskie wojska są zobowiązane pomóc jej w razie agresji Rosjan – skonstatowała Emilia.
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby – rzekła Sally.- A uwaga rządu Stanów bardziej jest teraz skierowana na Bliski Wschód, gdzie muzułmanie mordują naszych obywateli. To jest sprawa ważna i ważka! No dobra, zmieniam temat. Co tam słychać u Zacha i Mel?
- Mel przysłała zdjęcia z Włoch. Zakończyli już zdjęcia do serialu, ale dostała nową propozycję, która na razie jest tajemnicą – oznajmiła Emilia.
- Super! - zawołała Sally.

- Uff, jaka jestem zmęczona! - westchnęła Melanie opierając się o burtę gondoli.
Dochodziła piąta po południu. Płynęli po Canal Grande, podziwiając cudowną architekturę Miasta Zakochanych podczas realizacji teledysku do najnowszej piosenki Erosa Ramazzottiego.
Eros zadzwonił jeszcze wtedy, kiedy we Florencji kręcono ostatnie ujęcia do serialu o Michale Aniele. Poprosił Melanie do telefonu i zapytał ją, czy nie zechciałaby wystąpić w teledysku do jego nowego singla. A kiedy otrzymał  jej zgodę, powiedział, że skontaktuje ją ze swoją asystentką.
Następnego dnia zjawiło się dwoje ludzi: przystojna brunetka o czekoladowych oczach oraz wysoki mężczyzna, czarnowłosy i czarnooki.
- Nazywam się Chiara Candeloro i jestem asystentką Erosa – przedstawiła się kobieta. - A to jest Marcello Doni, producent teledysku.
Ustalono, że teledysk kręcony będzie w Wenecji. Chiara zarezerwowała pokój w hotelu dla Melanie i Zacha, który towarzyszył swojej żonie w podróży. Była to przy okazji ich podróż poślubna, chociaż Zach załatwił sobie, że będzie korespondentem telewizji z Włoch.
- To nie będzie siedmiogwiazdkowy Aman, ponieważ jest on zarezerwowany na ślub Georga Clooney'a, na którym będzie cała plejada gwiazd – poinformowała Chiara. - Wybrałam czterogwiazdkowy hotelik,  ale też nad Canal Grande. Bardzo sympatyczny. Zresztą, nazywa się tak samo, jak kanał.
Przetransportowano więc nowożeńców do Wenecji, gdzie następnego dnia przystąpiono do kręcenia teledysku.
Zachowi zaproponowano aby pojechał z ekipą, jednak on wolał przejść się w tym czasie po mieście.
- Obejrzę okolicę i przy okazji poszukam tematu na reportaż do telewizji – upierał się.
W takim więc razie ustalono, że po pracy razem zjedzą kolację na mieście, gdyż hotel nie posiadał restauracji.
- Na pewno wyrobię się przed kolacją – zapewnił Zach. Ucałował żonę, życząc powodzenia.
Ekipa zaś udała się na Most Rialto, następnie zaś na rejs gondolą po Canal Grande.


- Melanie, cara mia, wytrzymaj jeszcze trochę! Już niedługo skończymy – rzekła Chiara. - Przyjrzyj się dokładnie temu przepięknemu pałacowi, który właśnie mijamy. Jest cały czas na sprzedaż. Marcello, skieruj kamerę na budynek!
- Czy to ma być propozycja dla mnie? - zapytała Melanie.- Pałac jest rzeczywiście przepiękny, ale otacza go jakaś ponura aura.
- Słusznie to zauważyłaś. To jest Ca' Dario i ciąży nad nim klątwa. Każdy z jego właścicieli umierał nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Dlatego nie kupił go Woody Allen, chociaż pałacyk bardzo przypadł mu do gustu.
- Niesamowite! – powiedziała Melanie.
Chiara i Marcello pokazywali jej zabytkowe pałace, których nad Canal Grande było mnóstwo, i opowiadali pokrótce ich historię. Mel, która pierwszy raz w życiu była w Wenecji, odniosła inne wrażenie, niż ci, z którymi rozmawiała o tym mieście. Ten, kto kwestionuje piękno Wenecji najprawdopodobniej gościł w niej tylko kilka godzin.
Gondola zatrzymała się na przystanku przy hotelu.
- Finito – powiedział Marcello. - Koniec na dziś.
- No to spotykamy się przy recepcji o 19.00. Ciao! - zawołała Chiara.
Melanie udała się do pokoju, który zajmowała wraz z małżonkiem, i którego okna wychodziły na Canal Grande. Zacha jeszcze nie było. Ostatni telefon od niego miała około dwunastej, dzwonił z Placu Św. Marka i mówił, że szykuje się tam jakaś demonstracja.
Wyjęła z torebki iPhona i wystukała numer męża. Ale jego telefon  nie odpowiadał. Tak było od trzech godzin i zaczęło ją to bardzo niepokoić.
Wzięła prysznic i przebrała się w czarne legginsy i tunikę w czarno białe paski.  Długie czarne włosy spięła w kok na środku głowy. Następnie zrobiła czarny makijaż. Zacha nadal nie było.
Ponownie wystukała jego numer, ale nadal nie odpowiadał.
Dlaczego nie odbierał telefonu? Czyżby zgubił komórkę? To raczej nie było w jego stylu. Więc co, do cholery, mogło się stać?
Aby oderwać się od niepokojących myśli Melanie odpaliła laptopa. Usiłowała napisać coś na swoim blogu, ale nie bardzo jej to wychodziło, więc ograniczyła się do wysłania maili i zdjęć do rodziny i znajomych.
Minęła 19.00. Zadzwoniła Chiara.
- Mel, co się dzieje? Miałaś być na dole.
- Chiaro, ja chyba nie pójdę z wami na kolację. Zacha do tej pory nie ma i nie wiem, co się stało. Nie odbiera telefonów. Bardzo się o niego niepokoję.
- Wydaje mi się, że na razie jest jeszcze za wcześnie, żeby zawiadamiać policję. Zresztą, myślę, że nie trzeba. Zach na pewno się zjawi. A tobie radzę, abyś zostawiła w recepcji klucz od pokoju i poszła z nami na kolację. To cię uwolni od czarnych myśli.
- Ale... - zająknęła się Melanie.
- Żadne ale. Czekamy na ciebie przy recepcji.
W restauracji Chiara chwaliła fryzurę Melanie, zaś Marcello zapytał ją, co sądzi o włoskiej kuchni.
- Jest znakomita, tylko za dużo makaronu – odpowiedziała Melanie, a Chiara i Marcello roześmiali się serdecznie.
Melanie zaś nie było do śmiechu. Jej niepokój o męża sięgał zenitu.
- Na pewno błądzi gdzieś po mieście. Nie zna przecież miasta i języka – twierdziła Chiara.
- Tylko dlaczego nie dzwoni ani nie odbiera telefonów? To do niego niepodobne – upierała się Melanie. - Ostatnią wiadomość miałam od niego około południa z Placu Św. Marka. Mówił, że zanosi się tam na jakąś demonstrację.
- Trzeba było od razu tak mówić!- powiedział Marcello. - Należałoby sprawdzić na policji, czy przypadkiem nie został zatrzymany.
- Nie wiem, co myśleć... A może został pobity? - niepokoiła się Melanie.
- Mel, dlaczego od razu mamy myśleć o najgorszym? W każdym razie jedziemy na najbliższy posterunek policji! - oznajmiła Chiara.
- Dziękuję wam za pomoc. Ja też nie znam ani włoskiego, ani miasta – przyznała Melanie.
Dwoje młodych policjantów było na posterunku.
- Nazywam się Melanie Strba i poszukuję mojego męża, Zacharego Tramella, dziennikarza. Lat 26, wysoki, włosy ciemnoblond, oczy szare. Ostatnią wiadomość miałam od niego w południe z Placu Św. Marka. Mówił, że zanosi się tam na demonstrację – zilustrowała całą sprawę Melanie, a Chiara przetłumaczyła na włoski.
- Czy ma pani jakieś zdjęcie męża? - spytał policjant.
- Tak – odpowiedziała Melanie i wyjęła z portfela fotografię Zacha. Policjantka zeskanowała ją.
- Faktycznie, była dzisiaj na Placu Św. Marka demonstracja separatystów domagających się autonomii Wenecji. Zdaje się, że nawet zatrzymano kilka osób. Bianco, sprawdź nazwisko „Zachary Tramell” we wszystkich komisariatach.
Po kilku minutach policjantka poinformowała:
- Jest, zgadza się, został zatrzymany podczas demonstracji na Placu Św. Marka i przebywa w komisariacie – tu podała adres.
Cała trójka podziękowała serdecznie policjantom i udała się pod wskazany adres.
W komisariacie Chiara przedstawiła sprawę Melanie. Komisarz oświadczył, że zna biegle angielski.
Potwierdził zatrzymanie Zacha i wydał polecenie przyprowadzenia go.
Jakaż była jego radość, kiedy zobaczył najbardziej ukochane na świecie fiołkowe oczy żony.
- Mel, ty tutaj?!- zawołał i padli sobie w objęcia.
- Panie Tramell, chcielibyśmy jeszcze trochę z panem porozmawiać. Z panią też, Signora Strba – oznajmił komisarz.
Podczas rozmowy zadawano im głównie pytania na temat ich pobytu we Włoszech oraz poglądów politycznych, w rodzaju, jaki jest ich stosunek do prezydenta Obamy.
- Pozwólcie, że zachowamy to dla siebie – odpowiedział Zach.
Mniej więcej po godzinie komisarz oznajmił Zachowi, że jest wolny.
- Czy mogę odzyskać swoją kamerę i telefon? - spytał Zach.
- Ależ oczywiście – odpowiedział komisarz i zlecił wydanie skonfiskowanych sprzętów.
Cała czwórka opuściła w końcu komisariat.
- Jestem wściekle głodny. Od rana nie miałem nic w ustach – stwierdził Zach.
Pojechali więc do restauracji czynnej całą dobę, w której Zach zamówił lazanię i kotlet. Reszta towarzystwa zamówiła po filiżance herbaty.
- Zacznę od początku – powiedział Zach.- Spacerowałem sobie z kamerą po Placu Św. Marka i trafiłem na demonstrację. Dowiedziałem się, że to demonstrują separatyści w sprawie odłączenia Wenecji od Włoch i uczynienia jej niezależną republiką. Kiedy zacząłem filmować demonstrację zjawiła się policja i zatrzymała mnie oraz kilka osób. Wsadzono nas do furgonetki i zawieziono na komisariat. Tam, po moich wyjaśnieniach, powiedziano mi, że jestem wolny, ale kiedy wychodziłem, zatrzaśnięto kratę przed moim nosem. Zabrali mi kamerę i telefon, nie pozwolili zadzwonić do żony. Zaprowadzili mnie do celi, w której potem siedziałem z dwoma naćpanymi gejami. Ale nic mi nie zrobili, tylko obaj pobili się o mnie.
- No to na pewno zapamiętasz swoją przygodę w Wenecji do końca życia – stwierdził Marcello.
- Lepiej byś na tym wyszedł, gdybyś pojechał z nami zamiast szukać inspiracji do reportażu – powiedziała Melanie.
- Co tam słychać u dzieci, Mel? - zwrócił się Zach do żony.
- Wszystko w porządku.  Dziadkowie dbają o nich jak należy.
- Kiedy siedziałem w celi na komisariacie marzyłem, żeby być już w domu.
- Podziękuj Chiarze i Marcellowi. Gdyby nie ich pomoc, nie odnalazłabym ciebie.
Po powrocie do hotelu Zach sprawdził kamerę.
- Cholera, wykasowali mi film z demonstracji. Mogłem się tego spodziewać!
Kochali się później tak namiętnie i do utraty tchu, jak jeszcze nigdy dotąd. Rano postanowili zamówić śniadanie do pokoju.
                           ----------------------------------------------------------------

Witam,
Przepraszam, że tak długo nic nie pisałam. Po prostu z braku weny. 
No i śmierć Pana Michała kompletnie mnie przybiła.
Pozdrawiam

czwartek, 25 września 2014

Odszedł Przyjaciel - nikt Go nie zastąpi!

Z wielkim żalem zawiadamiam, że dzisiejszej nocy odszedł na zawał serca  

Nieodżałowanej Pamięci Pan Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

stały komentator na moich blogach, sympatyk "Okruchów", a przede wszystkim Wierny Przyjaciel.

Wieczny Odpoczynek racz Mu dać, Panie,
A Światłość Wiekuista niech Mu świeci 
Na wieki wieków. Amen.




niedziela, 7 września 2014

Przed i po ślubie

Emilia i Byron spoglądali na miasto z okna pokoju w hotelu The New York Palace.  W dole bielały marmurowe ściany neogotyckiej katedry św. Patryka, w której właśnie dzisiaj miał się odbyć ślub Melanie Strba i Zacha Tramella.
- Trzydzieści lat nie byłam w Nowym Jorku – skonstatowała Emilia.
- Czy dużo się zmieniło przez ten czas? - spytał Byron.
- W moim  życiu bardzo dużo, a jeżeli chodzi o miasto, to nie zdążyłam się jeszcze rozejrzeć. Mieszkałam wtedy w Flatbush u pewnej rodziny żydowskiej i pracowałam w ich restauracji. Szczerze ci powiem, że byłam traktowana przez nich przyzwoicie – to chyba ze względu na moje żydowskie korzenie, bowiem o ile mi wiadomo, Polacy są przez Żydów traktowani jak niewolnicy. Nie rozumiem, dlaczego tak ich nie lubią. Przecież podczas wojny najwięcej Polaków ryzykowało swoje życie ratując Żydów.
Byron tylko pokiwał głową i zamyślił się, a po chwili zmienił temat.
- Odnośnie ślubu, to zanosi się na bardzo uroczysty, skoro odbędzie się właśnie w tej katedrze, najsłynniejszej w Nowym Jorku – stwierdził.
- Tak, Melanie bardzo tego chciała. Ostatecznie stać ją było na to, aby załatwić ślub w tej katedrze i wynająć ten luksusowy hotel na wesele oraz apartamenty dla gości. A propos katedry, to bardzo dawno w niej nie byłam. Słyszałam, że powstała tam polska kapliczka z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Musze ją koniecznie zobaczyć. Na pewno przypomni mi mój pobyt na Jasnej Górze w Częstochowie w Polsce, gdzie też nie byłam już tyle lat.
- Oczywiście, że ją odwiedzimy. Ja też chciałbym ją zobaczyć.
Zamiast kupować nowożeńcom prezent ślubny, postanowili podarować im czek na pewną sumę pieniędzy. Przyda się to  im bardziej, niż na przykład komplet garnków.  Kupują przecież dom na Manhattanie i trzeba go będzie jakoś urządzić.
- Ile jeszcze mamy czasu?- spytała Emilia.
- Wystarczająco dużo, żeby właśnie rozejrzeć się trochę po mieście – odpowiedział Byron.



Tymczasem Melanie w obecności swojej najlepszej przyjaciółki, również aktorki i pierwszej druhny na ślubie,  Tonyi Miller, przymierzała po raz ostatni ślubną suknię. Tonya zawsze była jej najsurowszą krytyczką w sprawie ciuchów, więc i tym razem wzięła ją na eksperta.
Suknia była uszyta ze śnieżnobiałej organzy i miała fason klasycznej syreny, bez ramiączek. Gorset i dół „ogona” przyozdobione były czarnym haftem, a talia przepasana była czarną szarfą.
- Myślę, że jest OK – stwierdziła Tonya – na pewno spodoba się Zachowi, bowiem wyglądasz w niej bardzo seksownie.
- Nie będzie mógł się doczekać żeby mi ją zdjąć – roześmiała się Melanie. - Muszę ci przyznać, że długo szukałam czegoś odpowiedniego dla siebie, ale kiedy zobaczyłam tę suknię, od razu się na nią zdecydowałam. Na początku myślałam o czymś śnieżnobiałym, bo jest mi w tym kolorze bardzo dobrze,  ale siostra od razu mi wyperswadowała twierdząc, że to nie jest odpowiedni kolor dla wdowy. W morelowym wyglądam okropnie. Myślałam też o odcieniach błękitu i fioletu, ale to są kolory odpowiednie dla druhen. Ty to nie masz tego problemu, tobie w każdym kolorze jest dobrze.
Czarnowłosa i fiołkowooka Melanie, uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet Ameryki, miała urodę przypominającą Królewnę Śnieżkę. Tonya była  ciemną blondynką o zielonych oczach.
- Myślę, że wybrałam najlepszą z alternatyw jeśli chodzi o kolor – kontynuowała Melanie. - Moja projektantka powiedziała mi: Właśnie mam coś w sam raz dla pani. Jest idealna do pani  figury, tylko trochę poprawimy stanik.
- No i miała rację, bo wyglądasz w niej naprawdę zjawiskowo – oceniła Tonya. -Jeśli zechcesz ją zachować, może ci później służyć jako suknia balowa.  Ale uważam, że skoro jest haft na staniku, to nie będzie tu pasował żaden naszyjnik. Najwyżej delikatny łańcuszek.
- Też tak myślałam – Melanie wyjęła z pudełeczka złoty łańcuszek z krzyżykiem. - To powinno być dobre. Poza tym będzie pasowało do złotej siatki na włosach.
- Nie wiem, dlaczego uparłaś się przy tej siatce? To kojarzy mi się z papilotami.
Melanie roześmiała się.
- A gdzie ty widziałaś, żeby ktoś nosił perły do papilotów? Zresztą, jak zobaczysz, co wymyśliłam, to na pewno zmienisz zdanie. A teraz poproszę cię o rozpięcie sukni.
Zdejmując suknię zapytała:
- Czy wiesz co mi się poza tym przytrafiło?  Trzy dni temu, jak na złość, dostałam okres. Wiedziałam, że przeciągnie się do dnia ślubu, a mieć okres w taki dzień to totalna katastrofa. Nie wspominając już o poplamionej sukni i akrobacjach w toalecie. I wiesz, co zrobiłam? Zadzwoniłam do mojej ginekolog. Powiedziała mi, że może mi przepisać tabletki, ale to będą hormony. Powiedziałam: Tylko nie to! Wobec tego poradziła mi zwykłą witaminę C i dużo cytryny. Powinno poskutkować. Wyobraź sobie, że przez całe trzy dni ssałam tą cytrynę, robiąc kwaśne miny. - mówiła ubierając się.
- No i jak, pomogło? - spytała Tonya.
- A jakże! Wczoraj okres się skończył jak ręką odjął.
- To masz szczęście. Moja kuzynka dostała okres podczas swojego ślubu. Masakra. Podejrzewam, że to z emocji.
- Pewnie tak. W każdym razie dzięki Bogu, że mam to poza sobą. I Zach będzie miał poślubną noc, tak jak chciał.
- A ile miał przedślubnych? - spytała Tonya mrużąc oko.
- To co innego – powiedziała Melanie. - Przypomniało mi się to, co napisał Oscar Wilde: Mężczyźni pragną zawsze być pierwszą miłością kobiety. Kobiety zawsze pragną być ostatnim romansem mężczyzny.
- Mądre słowa. No to pospiesz się się i jedźmy do salonu piękności – ponagliła Tonya.



Taksówka zatrzymała się przy restauracji „Kosher Rebecca”.
- Właśnie tutaj pracowałam i mieszkałam trzydzieści lat temu – poinformowała Emilia Byrona.
Wysiedli i podeszli do wejścia na zaplecze. Emilia zadzwoniła.
Drzwi otworzyła młoda dziewczyna wyglądająca na osobę z personelu.
- Czym mogę służyć? - zapytała.
- Czy mogłabym rozmawiać z panią Rebeką Lichtman? - zapytała Emilia.
- Pani Rebecca umarła trzy lata temu. Obecnie właścicielką restauracji jest jej córka, pani Deborah - oznajmiła dziewczyna.
- W takim razie poproś panią Deborę – powiedziała Emilia.
Po kilku minutach w drzwiach ukazała się właścicielka. Emilia stwierdziła, że z podlotka, którego pamiętała, zrobiła się teraz tłusta żydowska jejmość.
- Cześć Debbie! - zawołała na jej widok Emilia.
Na twarzy Debory widać było zdziwienie, być może szczere, a być może udawane, albo pół na pół.
- Ale ja pani nie znam! - oświadczyła.
- Chyba bardzo się zmieniłam przez te trzydzieści lat. W takim razie się przypomnę. Jestem Emilia Hintertan. Pracowałam tu i mieszkałam.
- Coś sobie przypominam... - Debora podrapała się odruchowo za uchem.
- A to jest mój mąż, Byron Kelly.
Deborah zwróciła się do Byrona.
- Pan chyba nie jest Żydem.
- Jestem Irlandczykiem. Moi przodkowie pochodzą z Droghedy – odpowiedział Byron.
- Irlandczyk czyli katolik – podsumowała Deborah.
- Mieszkamy teraz w Santa Monica i przyjechaliśmy do Nowego Jorku na ślub przyjaciółki – poinformowała Emilia. - A co u ciebie?
- No cóż...- zaczęła Deborah – pochowałam rodziców i odziedziczyłam po nich restaurację. Poza tym mam męża i troje dzieci.
Spojrzała na zegarek.
- Niestety, nie mam czasu z państwem rozmawiać. Muszę pilnować interesu, a wszystko jest na mojej głowie.
- My też się spieszymy. Przechodziliśmy obok, więc zatrzymaliśmy się po drodze. No to do widzenia – powiedziała Emilia.
- Do widzenia – odpowiedziała Deborah i zamknęła drzwi za sobą.



Tymczasem Melanie i Tonya siedziały w salonie piękności. Fryzjerki właśnie czesały ich włosy.
- Wczoraj byłyśmy z Liz w hotelu i układałyśmy wizytówki na stołach w bankietowej. To dlatego, żeby goście wiedzieli, gdzie mają siedzieć i żeby nie siadali gdzie popadnie – oznajmiła Melanie. - Starałam się tak ich pousadzać, żeby mieli ze sobą jak najlepsze kontakty, nie wiem, czy mi to wyszło. I kiedy tak sobie główkowałam, kogo posadzić przy kim, wpadła mi w ręce wizytówka z nazwiskiem „Melanie Tramell”. A któż to taki? - zastanawiałam się. Liz tylko roześmiała się: ”Przecież tu chodzi o ciebie, kotku!” Rzeczywiście, nie od razu to sobie skojarzyłam. Tym bardziej, że pozostaję przy swoim nazwisku.
- Nie dziwię się. Przecież nie będziesz używała nazwiska męża. Co za rozdziawa drukowała te wizytówki! - zastanawiała się Tonya.
- Może nie rozdziawa, tylko ktoś trochę niedoinformowany. Zresztą, nieważne... To będzie wesele moje i Zacha, więc na tę jedną noc mogę używać nazwiska męża. A kiedy ja się będę bawić na twoim weselu, Tonya?
- Nie wiem. Dylan jakoś nie spieszy się z oświadczynami. Trzeba dać mu trochę czasu.
- U mnie przebiegło to stosunkowo szybko.
- Ale twój ukochany już wcześniej kochał się w tobie i minęło sporo czasu, zanim zaczęliście się spotykać.
- Ano, niby i tak!
Fryzjerka upinała misternie czarne falujące włosy Melanie aby w końcu włożyć na nie siatkę wykonaną ze złotej jubilerskiej linki z nanizanymi  podłużnymi białymi, naturalnymi perłami.
- Zostawimy kilka fal nad czołem – oznajmiła.
- Super! Dla mnie bomba! - zawołała Tonya. - Byłam sceptycznie nastawiona, ale teraz całkowicie zmieniłam zdanie. Mel, wygląda na to, że wprowadzisz nową modę na ślubną fryzurę.
- Wiesz, chciałam, żeby to było coś innego niż stroik z kwiatkiem i tiulową serwetką. Zainspirowały mnie fryzury renesansowych dam. Nie wiem, jak innym, ale mnie osobiście się podoba – powiedziała Melanie.
- Najważniejsze, że ty się w tym doprze czujesz – podsumowała Tonya.
- Muszę ci wyznać, że mam cholerną tremę przed tym wszystkim. Na scenie i przed kamerami nigdy nie miałam takiej.
- Ale przecież już raz byłaś panna młodą.
- Tak, ale z Maxem brałam tylko ślub cywilny i cała ceremonia była bardzo skromna.  Tym razem ślub jest konkordatowy i ma być uroczyście i hucznie. Boże, chciałabym już mieć to poza sobą!


Emilia i Byron zjawili się w katedrze wcześniej ze względu na odwiedzenie polskiej kaplicy.
Kiedy oboje kontemplowali obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, Emilia usłyszała słowa modlitwy wypowiadanej po polsku:
„Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko...”
Poczuła, że serce zaczęło jej mocniej bić. Przyłączyła się do głośnej modlitwy.
Spędzili w kaplicy około kwadransa zanim rozpoczęła się msza ślubna.
Marmurowe ściany zadrżały od dźwięków „Ave Maria” Schuberta, którą na życzenie panny młodej prześlicznie zaśpiewała Tonya Miller, pierwsza druhna.
Do katedry weszła Melanie,  prowadzona pod rękę przez swego ojca, Petera Štrbę. Wyglądała prześlicznie w białej sukni z czarnym haftem. Miała wiązankę z białych róż, a na czarnych falujących włosach siatkę z białych pereł.
Zach z całym orszakiem czekał już na nią przed ołtarzem.
Za nowożeńcami ustawiły się bliźniaki Melanie, Matthew i Meghan, w białych ubrankach. W rękach trzymali bukieciki z białych margerytek.  Druhny poubierane były w fiołkowoniebieskie suknie, a bukiety miały również z margerytek.
Kapłan, notabene kuzyn pana młodego, pozdrowił wszystkich zgromadzonych, następnie zwrócił się do nich:
„Zgromadziliśmy się w kościele wokół Melanie i Zacharego,  którzy dzisiaj chcą zawrzeć sakramentalny związek małżeński. W tym ważnym dla nich momencie życia otoczmy ich naszą miłością i naszymi modlitwami. Razem z nimi będziemy słuchać słowa Bożego i uczestniczyć w ofierze eucharystycznej, prosząc o obfite błogosławieństwo dla młodej pary.”
Po odczytaniu Ewangelii wg św. Mateusza przyszła pora na kazanie:
„Drodzy nowożeńcy, rodzice, członkowie rodziny i przyjaciele, zgromadziła nas w tej świątyni tajemnica miłości dwojga ludzi: Melanie i Zacha. Chcemy być teraz świadkami tej miłości. Modlimy się wspólnie, aby Chrystus w sakramencie małżeństwa tę miłość pobłogosławił i uświęcił. Jesteśmy wszyscy szczęśliwi z tego powodu, że narodziło się pomiędzy Wami Kochani Nowożeńcy to uczucie, za którym każdy człowiek najbardziej tęskni. Patrzymy na Was pełni radości, ale gdzieś w głębi serca pojawią się także pytania: czy miłość ta jest prawdziwa? Czy przetrwa próbę czasu? Czy zniesie wszystkie przeciwności losu? Na te pytania nie można od razu odpowiedzieć, gdyż miłość ta nie jest całkowicie gotowa. Jak zauważy Michel Quoist rozmyślając nad miłością: „Ona się staje. Nie jest sukienką czy ubraniem gotowym do włożenia, ale kawałkiem tkaniny do krojenia, zestawienia i szycia. Nie jest mieszkaniem z gotowymi kluczami do ręki, ale domem do zaplanowania, zbudowania, utrzymania. Nie jest zdobytym szczytem, ale wyjściem z doliny na pasjonujące wspinaczki, bolesne upadki, w chłodzie nocy czy upale oślepiającego słońca”
 Ale drodzy Nowożeńcy! Oto wy dziś – na progu życia małżeńskiego i rodzinnego – nie chcecie przecież pytać mnie o receptę zapewniającą szczęście życia rodzinnego, nie chcecie pytać ludzi, nawet waszych rodziców o to, jak realizować swoje małżeństwo... Wy dziś – pobudzeni wzajemną miłością – przychodzicie do samego Boga, by Jego pytać i by Jego prosić o pomoc!
O miłości w języku włoskim można powiedzieć na dwa sposoby: "Ti amo!" - Kocham cię lub "Ti voglio bene!" - "Chcę, (pragnę) twojego dobra". Wydaje się, że jest to bardzo istotny rys miłości. Bo kochać to znaczy pragnąć dobra osoby kochanej. To znaczy zapomnieć o sobie tak, żeby swoje szczęście znaleźć w szczęściu osoby kochanej. Kocham - więc - chcę twojego dobra! Smucę się dzieląc Twój niepokój i smutek. Cieszę się twoimi radościami. Więcej Ciebie w moim życiu niż mnie! Bo kochać to nie uzgodnić dwa egoizmy, utworzyć kontrakt, tak, aby obie strony miały maksymalne korzyści, ale  pragnąć dobra osoby wybranej.
Codzienne życie otwiera jednak oczy. Aby z tego otwierania oczu nie wynikło zamknięcie serca, musicie się starać, żeby miłość nie stawała się dla Was zbyt trudna, czy wręcz niemożliwa. Jeżeli miłość to dawanie siebie, to z konieczności trzeba być kimś, stanowić wartość godną przyjęcia, a nie pogardy. Znana jest zasada: "Im większy człowiek, tym większa jest jego miłość". Stąd z całą oczywistością wynika konieczność pracy nad rozwojem swej osobowości.
 Nie można kochać kogoś, komu przyznało się miejsce "pod butem", choćby był ze złota, ani "pod pantoflem", choćby był jedwabny. Również i ten poniżony, nie może stać się zadowalającym partnerem wspólnoty miłości. Zrozumienie tych zależności jest konieczne, aby szanować godność i doceniać wartość drugiej osoby. Podobnie należy spojrzeć na wszelkie ewentualne rozgrywki na terenie małżeństwa. W małżeństwie nie ma jednostronnych zwycięstw czy przegranych. Albo oboje zwyciężacie, gdy rośnie Wasza miłość, albo oboje przegrywacie doświadczając gorzkich owoców zamierania miłości.
Wówczas otwórzcie wspólnie Pismo Święte, a w nim Pierwszy list do Koryntian z tekstem hymnu o miłości i zróbcie sobie taki wspólny rachunek sumienia. Idąc linijka po linijce zapytajcie siebie: Czy nasza miłość jest cierpliwa? Czy jest łaskawa? Czy nie zazdrości i nie szuka poklasku? Czy nie unosi się pychą? Czy nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem...
Umiłowani Melanie i Zachu! Burze, potoki i huragany, mogą pojawić się również w waszym życiu małżeńskim i rodzinnym. Gdy będziecie mieć mocny fundament zakotwiczony nie w tylko w ludzkich, często złudnych i zawodnych kalkulacjach, ale w Bogu i życiu duchowym, to dom waszego życia na pewno nie runie, ale przetrwa jeszcze bardziej umocniony.
 I tej trwałości waszego szczęśliwego małżeńskiego i rodzinnego życia, opartego na Bogu i Ewangelii z całego serca wam życzę. Amen”
Rozpoczęła się ceremonia zaślubin. Emilia poprzez łzy patrzyła na białe perły w czarnych włosach Melanie, które chwiały się przy każdym poruszeniu jej głowy.
Na koniec uroczystej mszy  kapłan pobłogosławił nowożeńców oraz wszystkich zgromadzonych w katedrze. Przy dźwiękach tradycyjnego marsza Mendelssohna opuścili kościół. Ale nie było ani sypania kwiatków na schodach katedry, ani sypania ryżem na szczęście, jak to bywało na polskich ślubach. Za to pod katedrą roiło się od paparazzich, którzy obfotografowywali nowożeńców ze wszystkich stron. Nowożeńcy i goście powsiadali do samochodów i udali się do hotelu, w którym wszystko już było przygotowane do wesela.


Melanie była doskonałą organizatorką i niepotrzebnie się martwiła o to, czy wszystko będzie przebiegało jak trzeba.
Wesele było wspaniałe i goście bawili się świetnie. Do tańca przygrywał najlepszy w Nowym Jorku zespół, który Zach zarekomendował swojej, wtedy jeszcze, narzeczonej, a ona po wysłuchaniu kilku „kawałków” bez wahania się zgodziła.
Emilia i Byron mieli okazję poznać osobiście rodziców „panny młodej” – Petera i Annę Štrbów oraz jej starszą.  siostrę Elizabeth, która nie była tak piękna, jak Melanie. Oprócz siostry Mel miała jeszcze dwóch braci.
Przy stole państwo Kelly mieli przyjemność siedzieć obok polskiej rodziny, sąsiadów Štrbów, i kiedy Melanie tańczyła obowiązkowy taniec ze swoim ojcem,  a następnie teściem, państwo Boguccy, którzy byli aktywnymi działaczami polonijnymi i utrzymywali kontakty z rodziną i znajomymi w Polsce, wyrazili swój wielki niepokój o ojczyznę z powodu eskalacji konfliktu na Ukrainie.
- Polska jest naprawdę bardzo zagrożona – twierdził pan Bogucki. - Jest przecież bezpośrednim sąsiadem Ukrainy, a wojska rosyjskie posuwają się coraz bardziej na zachód. Więc następne uderzenie może być na Polskę. Czy wiecie, co robią biznesmeni w Białymstoku?
- A co takiego robią? - spytała Emilia, kiedy usłyszała nazwę „Białystok”. Bardzo ją ciekawiło, co się dzieje w mieście, w którym mieszkała przez kilka lat swego życia.
- Otóż biznesmeni z Białegostoku chcą się zbroić. Domagają się specjalnej ochrony dla swojego miasta. Wyszli z pomysłem utworzenia 5-tysięcznej Gwardii Narodowej uzbrojonej w wyrzutnie rakiet typu Stinger. Twierdzą, że Białystok stał się miastem frontowym. Może się okazać, że jakiś konwój ciężarówek nagle wjedzie do nich, a w drodze powrotnej wywiezie z fabryk urządzenia i maszyny. By zwiększyć bezpieczeństwo miasta należy powołać Gwardię Narodową.
- Swoją drogą to taka gwardia przydałaby się i w innych polskich miastach. Rząd zminimalizował polską armię i w tej sytuacji Polska jest właściwie bezbronna – dodała pani Bogucka.
- Proponuję toast za Polskę - oznajmiła Emilia.
- Tak jest, za Polskę. Oby była Polską! - podchwycili państwo Boguccy, a Emilia zrozumiała ten toast, w przeciwieństwie do swego małżonka.
Tymczasem nowożeńcy ostatni raz pocałowali się nad tortem, po czym przystąpili do jego dzielenia.
Wszyscy goście później twierdzili zgodnie, że wesele było za krótkie, czego nie można było powiedzieć o panu młodym, który nie mógł się doczekać jego końca.

Noc jeszcze otulała wszystko czarnym płaszczem, chociaż na wschodzie widać już było krwawe przebłyski nadchodzącego dnia.
W apartamencie dla nowożeńców Zach nasycony miłością, zasypiał na nagiej piersi Melanie.
Rosyjscy rebelianci znów strzelali do ukraińskiej ludności.
Izraelici znów strzelali do Palestyńczyków.
Na Bliskim Wschodzie znów mordowano chrześcijan.
A świat się w kółko kręci, jak gdyby nigdy nic...

środa, 30 lipca 2014

Tęczowa Niagara i zielona Ukraina


- No i jak tam było? - spytała Emilia Sally, która dopiero co wróciła z Holandii, dokąd dotarły szczątki ofiar katastrofy Boeinga 777 zestrzelonego nad Ukrainą.
- No cóż, na lotnisku w Eindhoven rodzinom ofiar towarzyszył holenderski premier a także para królewska. Holenderska królowa, o ile ci wiadomo, jest imienniczką mojej tragicznie zmarłej córki – mówiła Sally. - Uroczystość powitania ciał ofiar była bardzo skromna i bardzo poruszająca. Po ogłuszającym huku silników lądujących wojskowych maszyn nad lotniskiem zaległa absolutna cisza. Później rozbrzmiał dźwięk pożegnalnej trąbki. Żołnierze w galowych mundurach trumna po trumnie wynosili z samolotów ciała ofiar. Trumny, bardzo skromne, złożone zostały w osobnych karawanach. Z lotniska przewieziono je w eskorcie policji do bazy wojskowej, gdzie ciała zostaną poddane identyfikacji. Na trasie przejazdu ustawiały się grupy ludzi - mieszkańców Eindhoven i przyjezdnych - którzy również chcieli oddać cześć zmarłym. Niestety, rodziny ofiar katastrofy, obecne na uroczystości na lotnisku, nie wiedziały, czy to szczątki właśnie ich bliskich dotarły do Holandii. Proces identyfikacji na pewno zajmie kilka, a być może nawet kilkanaście tygodni.
- A może nawet i jeszcze dłużej. Jeśli w tą sprawę zamieszani są Rosjanie, to nic nie wiadomo – stwierdził Byron.
- Chciałabym pojechać na Ukrainę, ale moje szefostwo się nie zgadza. Mówią, że tam jest zbyt niebezpiecznie – oznajmiła Sally.
- I mają rację – powiedziała Emilia. - Ta dzicz bizantyjska jest nieobliczalna, codziennie giną tam ludzie.
- Ale mnie tam ciągnie. Przecież wiesz, ze ja zawsze muszę być w centrum wydarzeń. Przecież ktoś musi pokazywać ludziom prawdziwą wojnę! - nie ustępowała Sally. - A po śmierci Maximy na życiu już mi nie zależy.
- Ale masz przecież wnuczkę, która zawsze będzie ciebie potrzebowała – argumentowała Emilia.
- Nie wiem, czy zawsze. Michael przecież jest młody i na pewno ułoży sobie życie. Chciałabym, żeby jak najszybciej je sobie ułożył. Jennifer potrzebuje matki.
- Posłuchaj, nawet wtedy, kiedy Michael się ożeni, instytucja babci jest bardzo potrzebna.
- Niby i tak, ale przecież wtedy Jen będzie miała nową babcię.
- Nie sądzę, żeby wtedy Michael nie pozwolił ci widywać się z małą. Dlatego wolałabym, abyś zapomniała o Ukrainie. Zresztą, możesz tam nawet nie dolecieć, jeśli twój samolot zostanie zestrzelony jak ten malezyjski Boeing.



Z okien apartamentu w Hotelu Sheraton, znajdującego się w kanadyjskiej części Niagara Falls, roztaczał się przepiękny widok na wodospady i ten argument zadecydował o wyborze właśnie tego hotelu przez Melanie i Zacha.
Dzień był bogaty w wydarzenia. Zaraz po śniadaniu wybrali się podziwiać wodospady z bliska. Wrócili na lunch do hotelu, bowiem po lunchu dzieci potrzebowały się przespać.
- My też się prześpimy – żartował Zach.
Wtedy mieli trochę czasu dla siebie i kochali się.
Kiedy dzieci już wstały postanowili kontynuować oglądanie wodospadów, po czym wypili kawę i zjedli lody w doskonałej hotelowej kawiarni. Następnie wybrali się na zakupy i w sklepie z zabawkami kupili dzieciom po małej łódeczce z żagielkiem, zaś w sklepie z ubraniami Zach kupił sobie wizytową koszulę, białą w czarne prążki. Melanie obejrzała kilka sukienek, ale nie zdecydowała się na żadną z nich.
- Mel, chciałbym abyś przymierzyła tę – powiedział Zach i pokazał prześliczną mini sukienkę w kolorze czerwonego wina, której ona wcześniej nie zauważyła. Kiedy w końcu pokazała się w tej kreacji cała trójka wydała okrzyki zachwytu.
- To jest prezent ode mnie i chcę, żebyś ją włożyła dziś wieczorem – oznajmił Zach.
A wieczorem, kiedy dzieci będą już spały, oboje planowali zabawić się na dyskotece.
- Dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – rzekła Melanie i pocałowała narzeczonego w policzek.
Po kolacji udali się do swojego apartamentu.
- No bąble, pora już na wieczorną kąpiel. Marsz do łazienki! - wydał komendę Zach.
- Ale my chcemy jeszcze obejrzeć bajkę na dobranoc! - zawołały dzieci.
- No dobra, ale potem do łazienki i do łóżek!
Melanie cieszyła się, że Zach miał podejście do dzieci, a one za nim przepadały. Będzie dobrym ojcem. Lubił zajmować się dziećmi, a przez to ona miała więcej czasu dla siebie.
Po bajce na dobranoc Zach udał się z bliźniakami do łazienki, zaś Melanie postawiła laptopa na stole. Włączyła go, wzięła aparat fotograficzny i wprowadziła do komputera zrobione tego dnia zdjęcia. Z łazienki dobiegał ją plusk wody, śmiechy dzieci i znana szanta „What Shall We Do with a Drunken Sailor”.
Zajrzała do łazienki.
- Ładnych piosenek ich uczysz! - powiedziała ironicznie.
Bliźniaki chlapały się w wannie bawiąc się żaglówkami.
- O co biega? Czy one nigdy nie widziały pijanego?- spytał Zach.
- Widziały - odpowiedziała Melanie. - Wystarczy, że napatrzyły się na swojego tatę.
- Przepraszam! Zapomniałem... - Zach uderzył się w piersi. - Mea culpa!
- Mamusiu, czy popływamy jutro prawdziwymi łódkami? - spytała Meghan.
- Owszem, popływamy, ale kiedy będziecie starsi i duzi – odpowiedziała Melanie.
- Ale my już jesteśmy duzi i mamy prawie cztery lata! - powiedział z dumą Matthew.
- Za to jutro idziemy do parku rozrywki – oznajmiła Melanie.
Taka alternatywa spodobała się dzieciom, gdyż zaczęły podskakiwać w wannie i wydawać dzikie okrzyki radości.
- Meghan! Matthew! Proszę tu nie chlapać! - Melanie przywołała je do porządku.
- A teraz wytrzemy się do sucha, włożymy piżamki i pomaszerujemy do łóżek – zadecydował Zach wycierając Matthew'a ręcznikiem. Melanie wycierała Meghan.
- Zach, poczytasz nam bajki? Proszę! - powiedziała Meghan wkładając piżamkę.
- Tak, tak, poczytaj nam bajki!- Matthew przyłączył się do prośby siostrzyczki.
- Dobrze, ale teraz marsz do łóżek! - powtórzył Zach.
Dzieci ucałowały mamę na dobranoc i cała trójka udała się do dziecięcej sypialni.
Melanie powróciła do laptopa. Dawno już nic nie napisała w swoim blogu.
Weszła na stronę, zalogowała się i zaczęła pisać notatkę.
„ Witam i przesyłam pozdrowienia od jednego z cudów świata”- napisała na wstępie. Potem dopisała jeszcze parę zdań i spojrzała w okno, podziwiając widok, który się za nim rozpościerał.
Słońce już zaszło i dzień miał się ku końcowi. Za chwilę zapłoną kolorowe światła i wodospady zamienią się w tęczę.
Melanie jeszcze raz przejrzała zdjęcia zanim zdecydowała się zamieścić kilka z nich na blogu.
Tymczasem Zach wyszedł z dziecięcej sypialni.
- Śpią jak aniołki – zameldował.
Podszedł do narzeczonej i pochylił się nad nią.
- Co robisz, kochanie? - spytał.
- Zamieszczam zdjęcia na blogu. Oceń, jak to wszystko wygląda.
Zach rzucił okiem na notkę i zdjęcia.
- Jest OK, tylko ja bym te dwa zdania umieścił w odwrotnej kolejności.
- Masz rację, tak będzie lepiej – Melanie zastosowała opcję ”wytnij-wklej”. - Ostatecznie ty znasz się lepiej na redagowaniu tekstów. Dzięki – jej usta musnęły jego policzek.
Pochylił się nad jej włosami i błądził w nich ustami.
- Może nie pójdziemy? - spytał.
- Przecież wszystko już ustalone. Nawet dziewczyna do dzieci.
Dziewczyna była polską studentką, która przyjechała do Kanady w ramach jakiejś tam wymiany.
- No to odwołajmy wszystko i zostańmy – nalegał Zach.
- Ale ja nie chcę rezygnować – oświadczyła Melanie.- Mam wielką ochotę przetańczyć całą noc!
- W takim razie szykujmy się, bo szkoda czasu – ponaglił Zach.
- OK. Za pół godziny będę gotowa – powiedziała Melanie i wyłączyła laptopa.
Wzięła szybki prysznic i zajęła się makijażem. Z lustra vis a vis spoglądała na nią młoda różowobiała twarz o delikatnych rysach. Była zjawiskowo piękna i zdawała sobie z tego sprawę. Nikt w jej rodzinie nie ma takich fiołkowoniebieskich oczu. Siostra również ma gęste czarne włosy, ale jej oczy są ciemne a uroda raczej pospolita. Melanie była oczkiem w głowie Petera Štrby; z czwórki swoich dzieci ją najbardziej lubił i hołubił.
Zdjęła z wieszaka nową sukienkę i włożyła ją na siebie prosząc Zacha o to, aby pomógł jej zasunąć zamek z tyłu.
Zlustrował wzrokiem jej smukłą sylwetkę.
- Super! - powiedział. - Aż boję się z tobą iść, bo panowie zaczną się o ciebie bić na dyskotece, a ja będę zazdrosny.
W czarnych dżinsach i nowej koszuli prezentował się doskonale.
- A ja będę zazdrosna o wszystkie panie w dyskotece, które będą się bić o ciebie – oświadczyła.
- W takim razie zostajemy!
- Nic z tego, idziemy! - odpowiedziała rozczesując szczotką długie włosy.
Podali kilka poleceń dziewczynie do dzieci, która już się zjawiła, i opuścili apartament.


Na dyskotece bawiła się świetnie. Wprawdzie Zach nie był tak wspaniałym tancerzem, jak Max, ale ona umiała się bawić i tego właśnie potrzebowała. Było jednak coś, co ją trochę irytowało: była rozpoznawalna. Ale przecież była osobą publiczną, a osoby publiczne tak mają. Nienawidziła mówić o sobie „celebrytka”.
Pewien młody mężczyzna poprosił Zacha aby pozwolił mu zatańczyć tylko jeden taniec z Melanie. Miał na imię Chris i był nauczycielem tańca.
- Jeśli ona się zgodzi, to ja nie mam nic przeciwko temu – odpowiedział Zach, a Melanie się zgodziła.
Chris był rewelacyjnym tancerzem.
- Jest pani urodzoną tancerką, Melanie – powiedział.- Gdzie uczyła się pani tańca?
- Mam wrodzony talent, a oprócz tego trochę chodziłam na kurs tańca towarzyskiego. A jeśli mam być szczera, to nie brałam udziału w żadnym „Tańcu z gwiazdami”. Nie interesuje mnie to – oznajmiła.
Zerknęła na stolik, przy którym zostawiła Zacha. Zauważyła, że dosiadła się do niego rudowłosa dziewczyna ubrana w niebieską sukienkę. Miała wielkie szaroniebieskie oczy, a on nie wyglądał na zadowolonego. Czy to był rewanż za jej taniec z Chrisem?
Taniec się skończył i Chris odprowadził Melanie do stolika.
- A kto to taki? Wygląda jak Melanie Strba – stwierdziła ruda.
- Bo to jest Melanie Strba – odpowiedział Zach.
- Jestem Kimberly, narzeczona Zacha – przedstawiła się ruda.
Melanie ściągnęła usta w ostrym uśmiechu.
- Coś ci się popierniczyło, dziecino – powiedziała.
- To pomyłka, Kimberly. Oprócz Melanie nie mam żadnej narzeczonej – oznajmił Zach.
- Kimberly? Zawsze mówiłeś do mnie Kim. Czyżbyś już zapomniał Egipt? - ruda nie dawała za wygraną.
- Co było a nie jest nie pisze się w rejestr! - odpowiedział Zach. - Było, minęło i nie wróci więcej. A ja na to konto napiłbym się piwa. A ty, Mel?
- Dziękuję, ale nie – odpowiedziała Melanie.
- Ale ja tak! - zawołała Kimberly. - Melanie, skocz po piwo!
Czy ja dobrze słyszę, myślała Melanie, nie dość, że ma tupet, to jeszcze jest bezczelna.
Posłała rudej lodowate spojrzenie mówiąc:
- Jeśli masz ochotę na piwo to sama je sobie przynieś!
- No i co myślisz, gwiazdo, że korona by ci z głowy spadła? - wypaliła Kimberly.
- Kimberly, najlepiej by było, żebyś sobie poszła- powiedział Zach.
- No to sobie pójdę. Ale jeśli się zdecydujesz, to wiesz, gdzie mnie szukać, przystojniaku. Do zobaczenia!- rudowłosa wstała i odeszła.
- Mel, pozwól, że ci wszystko wytłumaczę – Zach ujął w swe dłonie dłoń narzeczonej. - Kimberly, podobnie jak ja, jest dziennikarką. Nie pamiętam, gdzie teraz pracuje. Poznaliśmy się w Egipcie. Traf chciał, że byliśmy ze sobą, jednak dla mnie to był tylko epizod. Niczego jej nigdy nie obiecywałem, a jeśli ona na coś liczyła, to już jej sprawa. Dzisiaj spotkaliśmy się po latach, a ona chyba była pod wpływem czegoś, bo zachowywała się niezupełnie normalnie. Kochanie, czy mi wierzysz?
- Dlaczego miałabym ci nie wierzyć? - spytała.
- Wiesz co, może już chodźmy stąd. Jakoś przeszła mi chęć do dalszej zabawy.
- A ja bawiłam się świetnie i nawet ta osóbka non compos mentis nie zepsuła mi zabawy. Ale może rzeczywiście chodźmy już, bo czuję się zmęczona po dzisiejszym dniu.

W windzie całował jej włosy.
- O niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, żeby wziąć prysznic i się położyć – oświadczyła.
- Zrobimy to pod prysznicem? - zapytał liżąc jej ucho.
- Nie zrobimy!- odpowiedziała kategorycznie. Przypomniały jej się „gimnastyki”, które uprawiała z Maxem, a nie chciała wracać do wspomnień.
W apartamencie wypytali dziewczynę o to, jak sprawowały się dzieci.
- Mała cały czas spała spokojnie, ale Matthew jak się obudził pytał o mamę. Lecz było to tylko raz, potem też spał jak zabity. Dlatego nie dzwoniłam. Nie chciałam państwu psuć zabawy.
Narzeczeni podziękowali dziewczynie i odesłali ją.
- Kiedy wróci do Polski będzie opowiadała wszystkim krewnym i znajomym jak to w Niagara Falls pilnowała dzieci Melanie Strba – skonstatował Zach.
- Dobrze, ja teraz wezmę prysznic.
- A ja tymczasem obejrzę wiadomości – Zach włączył po cichu telewizor.
Biorąc prysznic Melanie myślała o wydarzeniach dnia, który minął. Właściwie to wiedziała wszystko o przeszłości Zacha. Prawie wszystko, bowiem nigdy nie wspominał jej o jakiejś Kimberly. A jeżeli nie wspominał, to znaczy, że nie był to ktoś, kim ona powinna zaprzątać sobie głowę. Zresztą, każdy ma jakieś grzechy przeszłości.
Wyszła z kabiny, wytarła się ręcznikiem i narzuciła szlafrok.
- No i co tam słychać w szerokim świecie? - spytała Zacha.
- Wiesz, ten konflikt na Ukrainie to poważna sprawa. Nie wiadomo, czy nie będzie z tego wojny w całej Europie. Putin jest nieobliczalny.
- Jak myślisz, czy dojdzie do światowego kataklizmu?
- Myślę, że tutaj nic nam nie grozi, kochanie – odpowiedział.
Objął ją i pocałował krótko w usta.
- Dobrze, a teraz ja pójdę pod prysznic, a ty sobie na mnie poczekasz – oznajmił i udał się do łazienki.
Ona zaś udała się do sypialni. Zdjęła szlafrok, włożyła nocną koszulkę z białej koronki i wskoczyła pod kołdrę. Zrobi narzeczonemu niespodziankę.
Jeśli tak ma wyglądać ich małżeństwo, jak jest teraz, to będzie idealnie. Ale życie to nie jest „łoże wysłane różami”, przypomniały jej się słowa piosenki. I w swoim, notabene młodym życiu zdołała się już o tym przekonać. Lecz teraz była szczęśliwa.
Ze słodkiej drzemki obudził ją głos Zacha:
- Kochanie, śpisz?
Czuła jego oddech na swojej szyi.
- Nie śpię – odpowiedziała.
- To dobrze – podniósł kołdrę. - A co to takiego?- zapytał patrząc na jej nocny strój.
- Nie podoba ci się? - spytała.
- Bardzo mi się podoba, ale wolałbym, żebyś to zdjęła. Pomogę ci.
Uniosła ręce i koszulka sfrunęła na podłogę. Zach położył się obok niej i otoczył ja ramieniem. Pocałował mocno w usta.
- Mel, tylko ty się liczysz, tylko ciebie kocham – szeptał.
Całował ją w szyję i w piersi, potem jego usta powędrowały w kierunku jej łona. Wróciły i wtedy wszedł w nią głęboko. Kochali się długo i namiętnie, aż świt zaczął zaglądać w ich okna i tęcza wodospadu zgasła.
Zasnął tak, jak lubił, z głową na jej lewej piersi, wsłuchany w bicie jej serca.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Voodoo i perły


- Wiesz, Em, czuję się dziwnie kiedy widuję Nadine Lassiter – powiedziała Sally przy filiżance kawy, na którą zaprosiła Emilię.
- Rozumiem cię – odpowiedziała Emilia. – Będąc w twojej sytuacji też czułabym się podobnie.
- Ona unika mego wzroku i spuszcza głowę, kiedy mnie widzi, natomiast ja mam w stosunku do niej ambiwalentne uczucia. Prawdę mówiąc, to jest jej wina, że doszło do tej tragedii, w której śmierć ponieśli moja córka i jej syn. Gdyby tak nie ubiegała się o zwolnienie Lance'a z psychiatryka... Wiesz, czasem mam chęć zemścić się na niej, ale sama boję się tych myśli.
- Los już się na niej zemścił. Psychiczna choroba syna i ta tragedia to już wystarczy.
- Wiem, dlatego boję się źle myśleć, tym bardziej, że już miałam w życiu kilka takich przypadków kiedy życzyłam komuś źle i to się spełniło. Jak myślisz, może to się teraz obróciło przeciwko mnie?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- W życiu zawsze byłam odważna. Nie zawahałam się zrobić wywiadu z niebezpiecznym skazańcem w celi śmierci i byłam zawsze pierwsza tam, gdzie coś sensacyjnego się działo. Kiedy były zamieszki na Haiti zaraz tam pojechałam i miałam możliwość bardzo blisko zetknąć się z religią voodoo. Poznałam osobiście kapłankę i nawet się z nią zaprzyjaźniłam, w rezultacie zostałam zaproszona na ich mszę. Nie będę ci opowiadać o wszystkich obrzędach, sama niewiele z nich pamiętam, gdyż zostałam wprowadzona w trans przez rytmiczną muzykę bębnów, że nagle zerwałam się z miejsca i zaczęłam tańczyć. Moja przyjaciółka powiedziała mi później, że sama bogini Erzulie wcieliła się we mnie, więc nadaję się na kapłankę voodoo. Wtajemniczyła mnie także w niektóre rytuały tej religii. Nie obawiaj się, nie mam w domu szmacianej lalki i nie nakłuwam jej szpilkami. Ale kiedy potem wróciłam do Stanów zawsze wyeliminowywałam tych, którzy mi szkodzili.
- W jaki sposób?
- Ano, kiedy wyczułam, że ktoś źle mi życzy, wtedy myślałam: „żeby tak tobie...” I rzeczywiście, po jakimś czasie spotykało go coś złego.
- No to byłaś niebezpieczna.
- Tak, nawet raz przeraziłam się tego. Pamiętasz tą dziennikarkę Ashley Da Costa?
- Tak. O ile pamiętam, zginęła w katastrofie lotniczej.
- Właśnie. Kiedy zaczęła ze mną pracować od razu dała się poznać jako bardzo utalentowana osoba. Dlatego zaczęła dostawać najatrakcyjniejszy materiał. Poza tym była młodsza i ładniejsza ode mnie. Boże, jak ja jej nienawidziłam! Bardzo liczyłam na to, że polecę do Argentyny kiedy zaczęły się tam rozruchy, ale szefostwo postanowiło, że poleci Ashley. Wtedy pamiętam, że powiedziałam do siebie: „A niech leci i niech ją szlag trafi, aby więcej tu nie wracała”. Wyobraź sobie, jak się czułam, kiedy dowiedziałam się, że rozbił się jej samolot!
- Jestem w szoku i nie wiem, co odpowiedzieć... Wiesz o tym, że nie wolno nikomu źle życzyć ani nikogo przeklinać.
- Wiem, ale ja tylko przez chwilę tak pomyślałam. Sama nie wiem... Po prostu wtedy mnie poniosło. Ale od tamtej pory postanowiłam, ze nigdy więcej. Może niepotrzebnie ci o tym opowiadam. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam aż do... Jak myślisz, czy to nie obróciło się przeciwko mnie? Przeżyłam najgorszą rzecz, jaką matka może przeżyć - śmierć własnego dziecka. Aha, jeszcze jedno ci powiem. Kiedy Max żenił się z Melanie byłam o nią cholernie zazdrosna. Ale źle jej nie życzyłam, wręcz przeciwnie, chciałam, żeby im się żyło jak najlepiej, żeby Max się wreszcie ustatkował. Mel to wspaniała dziewczyna, Maxie bardzo ją polubiła. Ale, niestety, małżeństwo Maxa i Melanie rozpadło się podobnie, jak moje. Max nadawał się tylko na kochanka, w żadnym wypadku na męża.
- Pod koniec sierpnia odbędzie się ślub Melanie i Zacha.
- Naprawdę? W takim razie życz im wszystkiego najlepszego ode mnie.


Rozmowa przez skype'a:
- Długo ze sobą nie rozmawiałyśmy od czasu naszego wyjazdu – stwierdziła Melanie.
- A sporo się przez ten czas wydarzyło – oznajmiła Emilia. - Przede wszystkim to masz pozdrowienia od niejakiego Erica Silera.
- Stare dzieje... Miałam wtedy dwadzieścia lat. Czy opowiadał coś o tym, w jakich okolicznościach go poznałam?
- Tak, opowiadał. Czy byliście ze sobą?
- Tak, ale wtedy nie wiedziałam, że ma żonę i dziecko. Kiedy się dowiedziałam kazałam mu wracać do rodziny. Ale on ciągle powtarzał, że mnie kocha. Zerwałam współpracę z nim, miałam taką okazje, gdy zaczęłam dostawać propozycje od firm reklamowych. Nie chciałam się z nim spotykać, ale on łaził za mną. W końcu dowiedziałam się, ze zabrał żonę i dziecko i wyjechał z Nowego Jorku. A ty w jakich okolicznościach go spotkałaś?
- Tak się złożyło, ze jest ilustratorem najnowszej książki Byrona.
- Czy jest nadal z Bernadette? Tak zdaje się, ma na imię jego żona.
- Tak, mają już dwoje dzieci i mieszkają w Los Angeles.
- Pozdrów go ode mnie. Właściwie to jemu zawdzięczam to, co osiągnęłam. Gdybym nie zaczęła jako playmate nigdy nie zrobiłabym kariery jako modelka i aktorka. A co poza tym? Co tam słychać u Bonnie i Tristana?
- Wyobraź sobie, że szykuje mi się następne wesele w październiku. Tristan, co prawda, jest bardzo wygodny i rola dozgonnego narzeczonego w zupełności mu odpowiadała, co zaczęło niepokoić Bonnie. Ale odbyłam z nim rozmowę w cztery oczy. Powiedział, że oprócz Bonnie żadna dziewczyna dla niego nie istnieje i wreszcie zdecydował się na ślub.
- No to życzę im wszystkiego najlepszego. I przekaż im moje najserdeczniejsze pozdrowienia. A ja w tej chwili przygotowuję się do mojego ślubu i myślę o sukni. Jeszcze się na nią nie zdecydowałam, ale chcę, żeby to było w kolorze śnieżnej bieli i żebym nie wyglądała w tym jak beza. Za to wiem, jakie nakrycie głowy będę miała do tego. Wiesz o tym, że przygotowuję się do roli w serialu o Michale Aniele, dlatego zainspirowały mnie fryzury kobiet z okresu renesansu. Postanowiłam, że moja fryzura będzie w tym stylu, z siatką przetykaną białymi perłami. Myślę, że będą się doskonale prezentowały na moich czarnych włosach.
- Widzę, że polubiłaś białe perły.
- Nie da się ukryć!
- A kiedy rozpoczynacie zdjęcia do serialu?
- To już po wakacjach. I tak się składa, że spełniło się marzenie Zacha o miodowym miesiącu we Włoszech, gdyż sceny plenerowe będą tam kręcone. Ale dla mnie ten honey moon będzie połączony z ciężką pracą. To nic, odbijemy sobie przed ślubem, bowiem wybieramy się z dziećmi na tydzień do Niagara Falls. Mam sentyment do tego miejsca, pierwszy raz widziałam wodospady kiedy miałam tyle lat, co bliźniaki, więc najwyższy czas pokazać im Niagarę. Zach już nie może się doczekać naszego wyjazdu.
- Pozdrów go od nas.
- A ty pozdrów Byrona.
- Aha, Sally życzy wam wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
- Dziękuję. Ją też pozdrów od nas.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Miłosne dylematy


- Czy to prawda, że niedługo odbędzie się ślub Zacha i Melanie? - spytała Bonnie Lorenzo po tym, jak poprosiła Emilię o rozmowę w cztery oczy. - Coś mi się obiło o uszy. A może to tylko plotki?
- Nie, to nie są plotki. Ślub szykuje się pod koniec sierpnia – poinformowała Emilia. - A kiedy odbędzie się twój i Tristana? Cały czas na to czekamy.
- Właśnie o tym chciałam z tobą pomówić – brunetka utkwiła swoje duże ciemne oczy w oczach Emilii. - Z Tristanem znam się już dwa lata, od roku jesteśmy narzeczeństwem, a mniej więcej od dziesięciu miesięcy mieszkamy razem. Chociaż noszę pierścionek zaręczynowy, Tristan nie spieszy się z założeniem mi obrączki na palec.
- A może trzeba go jakoś do tego sprowokować?
- Próbowałam już różnych sposobów, ale on uważa, że dobrze jest tak, jak jest. Poza tym tłumaczy mi, że lepiej by było, gdybym najpierw skończyła studia. A został mi jeszcze rok.
- A gdybyś tak zaszła w ciążę?
- On nie chce nawet słyszeć o dzieciach. Twierdzi, że nie jest przygotowany do roli ojca. Uważa, że należałoby z tym poczekać aż weźmiemy ślub. I w tym cały jest ambaras. Jak długo jeszcze mam czekać? Wiesz, Emilio, wydaje mi się, że popełniłam duży błąd decydując się na zamieszkanie z nim. Nie czuję się z tym wszystkim bezpiecznie. Czuję się tak jak jego służąca, utrzymanka... zresztą, sama nie wiem, kto... ale to nie jest po prostu nic innego, jak seks bez zobowiązań.
- No cóż... jeśli chodzi o Zacha i Melanie, to on proponował jej wspólne mieszkanie, ale ona się nie zgodziła aż do ślubu.
- I miała rację. Swoją drogą, to nie wiem, jak bym się czuła, gdyby, co nie daj Boże, Tristan mnie zdradził. Za bardzo go kocham. Jest całym moim światem. Emilio, wiem, ze ty masz wpływ na niego, więc bardzo cie proszę, porozmawiaj z nim. Tylko nie mów mu nic o naszej rozmowie.
- Dobrze, Bonnie. Postaram się z nim porozmawiać. A nasza rozmowa niech będzie naszą tajemnicą.
- I tak ma być! - powiedziała Bonnie. - Bardzo ci za wszystko dziękuję.
- Wolałabym, żebyś mi podziękowała już po waszym ślubie – Emilia puściła oko do Bonnie. - Trzymam za was kciuki.


Eric Siler, czterdziestoletni fotografik, zgodził się zostać ilustratorem najnowszej książki Byrona Kelly'ego i dlatego od przeszło tygodnia był stałym gościem państwa Kelly. Emilia i Byron bardzo go polubili za jego bezpośredni i bezpretensjonalny sposób bycia.
Eric dużo opowiadał o sztuce, podróżach i różnych wydarzeniach ze swego życia, toteż rozmowy często kończyły się późną nocą. Małżeństwo Kelly miało nawet okazję poznać sympatyczną żonę Erica, Bernadette, i cała czwórka czasem partycypowała w nocnym życiu Santa Monica tocząc rozmowy na tarasie którejś z kafejek.
Silerowie stanowili bardzo dobraną i kochającą się parę. Mieli dwoje dzieci.
- Nie zawsze jednak wszystko układało się tak harmonijnie – wyjawił Eric pewnego razu, kiedy nie było przy nim żony.
Popijali wtedy kawę na werandzie państwa Kelly, a na dworze był gorący, letni wieczór.
- Bernadette do tej pory nic o tym nie wie, ale pewnego razu stało się tak, że nasze małżeństwo było zagrożone.
Mieszkaliśmy wtedy w Nowym Jorku, a ja nie miałem stałego zatrudnienia, pracowałem jako fotograf freelancer. Zdarzało mi się robić zdjęcia do różnych czasopism, także i do Playboya. Zajęcie to traktowałem bardzo profesjonalnie i nie zdarzyło mi się, aby któraś z moich modelek zagrażała pozycji mojej Bernie. A ona zawsze była osobą bardzo tolerancyjną i niezmiernie mi ufającą, toteż nigdy nie robiła mi scen zazdrości.
Do czasu jednak dzban wodę nosi.
Pewnego dnia w porze lunchu wybrałem się do jednej z kafejek. Jak zwykle zamówiłem kawę i zająwszy stolik zabrałem się do przeglądu codziennej prasy. Katem oka zerknąłem na dłonie, które stawiały przede mną filiżankę i ich uroda sprawiła, że zawiesiłem na nich wzrok. Były to białe dłonie o smukłych palcach. Uniosłem głowę znad gazety i spojrzałem na resztę: burza czarnych włosów i te niesamowite fiołkowe oczy... Bez wątpienia była to najpiękniejsza dziewczyna, jaką w życiu widziałem.Widziałem ją tu po raz pierwszy, chociaż nie pierwszy raz piłem kawę w tej kawiarni,  Wyglądała jak delikatna królewna, która przypadkowo znalazła się w tym miejscu. Odłożyłem gazetę i zacząłem wodzić wzrokiem za jej smukłą sylwetką, ślicznie zaokrągloną tam, gdzie trzeba. To było coś, czego szukałem. Chciałem pokazać światu to subtelne piękno. Ale jak miałem do niej podejść, żeby jej nie zrazić?
Podszedłem wreszcie do niej, przedstawiłem się i dałem jej swoją wizytówkę prosząc o telefon, jeśli zdecydowałaby się pozować.
Nie myślałem że kiedykolwiek zadzwoni, ale zadzwoniła. Po kilku dniach.
Umówiliśmy się w moim studio. Z początku zachowywała się nieśmiało i trochę się wstydziła, nim odważyła się pokazać bez osłonek swoje smukłe, wspaniale zbudowane ciało.
Tego mi było trzeba! Dziewczyna od razu została playmate miesiąca, a ja zakochany byłem bez pamięci.
Tak się stało, że zaczęły ją zauważać różne agencje reklamowe i w końcu zrezygnowała ze współpracy ze mną. Ale ja nie mogłem jej zapomnieć.
Znalazłem się w dwuznacznej sytuacji, ponieważ mimo wszystko kochałem nadal moją żonę i mojego synka – córeczki wtedy jeszcze nie było na świecie.
Doszedłem do wniosku, że najlepszym remedium dla naszego małżeństwa będzie wyjazd na stałe z Nowego Jorku i dlatego odpowiedziałem natychmiast na propozycję pracy w Los Angeles i przeprowadzkę, na którą moja żona też po wielu wahaniach się zgodziła.
Dziewczyna tymczasem robiła oszałamiającą karierę jako modelka i dostawała role w serialach telewizyjnych. Wkrótce wyszła za mąż za znanego kompozytora. Niedawno dowiedziałem się, ze zginął w wypadku samochodowym.
- Pozwól, że ci przerwę – powiedziała Emilia. - Ale znam dalszy ciąg tej historii. Dziewczyna ma na imię Melanie i wkrótce wychodzi za mąż po raz drugi. Jesteśmy z nią zaprzyjaźnieni i jakieś dwa tygodnie temu odwiedziła nas razem ze swoim narzeczonym.
- Mój Boże, jaki ten świat jest mały! - jęknął Eric. - W takim razie pozdrówcie ją ode mnie. To ja ją odkryłem. Gdyby jej rodzice nie zbiednieli tak nagle, nigdy nie zgodziłaby się pozować do Playboya. To ja stworzyłem Melanie Strba, dzięki mnie zrobiła karierę. Gdyby nie ja, nadal parzyłaby kawę i zmywała filiżanki. Szkoda by było jej pięknych rączek!
Oglądam ją czasem w telewizji i w kinie, jest bardzo zdolna aktorką, a jej piękność nie więdnie. Czytam również jej bloga. Melanie jest osobą, której nie da się zapomnieć.
Ale z Bernardette jestem tyle lat, bardzo ją kocham i bardzo kocham nasze dzieci. Za nic w świecie nie poświęciłbym mojej rodziny.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Niebo gwiaździste nad nami


Emilia stała na ganku i patrzyła w nocne niebo nad Santa Monica. Jeszcze nigdy nie widziała aż tylu gwiazd.
Kiedy była młoda zachwycał ja cytat z Kanta: "Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią: niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie.” To pierwsze jest oczywiste, ale w to drugie coraz bardziej wątpiła.
Miasto żyło swoim nocnym życiem, a państwo Kelly spodziewali się gości – Tristan i Bonnie mieli przywieźć tu Zacha i Melanie, którzy planowali rezygnację z hotelu i nocleg u Byrona i Emilii po kolacji.
- Juanito, czy wszystko już gotowe? - zawołała do pokojówki.
- Tak, proszę pani – odparła Juanita – kolacja przygotowana na werandzie, tak jak pani sobie życzyła.
- OK – odpowiedziała Emilia. - Powiedz panu, żeby już wyłączył komputer i przyszedł tu do mnie.
- Dobrze, proszę pani!
Czemu do tej pory jeszcze ich nie ma? Obiecali być o dziewiątej, a już dochodzi dziesiąta, zastanawiała się Emilia.
- Czego chciałaś, Em? - spytał Byron, który właśnie zjawił się na ganku.
- Siedzisz przy tym kompie, a lada moment zjawią się goście. Dziwne, że ich jeszcze nie ma - stwierdziła Emilia
- Spóźniają się, ale przyjadą na pewno. Przecież Tristan dzwonił, że odebrał ich z hotelu.
- No tak, ale nie wiem, co się stało, że nie ma ich do tej pory.
- Dzwoniłem przed chwilą do Tristana. Właśnie wyjechali z molo. Wszystko jest w porządku.
- To dobrze – uspokoiła się Emilia.
I dodała: - Piękną mamy noc. Nigdy nie widziałam tak gwiaździstego nieba.
- Rzeczywiście – potwierdził Byron.
- Wiesz, kiedy tak patrzę w gwiazdy przychodzi mi na myśl cytat z Kanta.
- Wiem: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Czy znalazłaś już swoją gwiazdę?
- Tak – powiedziała Emilia i wskazała palcem w niebo – to ta.
- To Wega. Najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Lutni, piąta co do jasności gwiazda nieba, a trzecia na niebie północnym. Odległa od Słońca o 25,3 lat świetlnych. Nazwa gwiazdy pochodzi z arabskiego i znaczy „pikujący orzeł”.
- A skąd ty to wszystko wiesz?
- Interesowałem się kiedyś astronomią – wyjaśnił Byron. Pokazywał Emilii różne gwiazdy i konstelacje, nazywając je po imieniu. Nie mogła wyjść z podziwu. Nigdy nie miała okazji oglądać gwiazd z Byronem. Ile jeszcze rzeczy nie wiedziała o swoim mężu?
Tymczasem pod dom zajechał czerwony Chevrolet Camaro Tristana i wysiadła z niego cała czwórka spodziewanych gości. Byron i Emilia podeszli do nich i przywitali się z każdym z nich.
- Przepraszamy, że przyjechaliśmy tak późno, ale chcieliśmy pokazać Zachowi i Mel Santa Monica. Zamarudziliśmy na molo i na plaży, i zrobiliśmy trochę fotek – oznajmił Tristan.
Na ustach Melanie pojawił się ostry uśmieszek.
- Niestety, paparazzi dorwali nas na molo i też zrobili kilka fotek – dodała.
Melanie była ubrana w klasyczną czarną mini sukienkę z dekoltem. Do niej włożyła ten sam naszyjnik z pereł, który miała na stypie. Wyglądało, że bardzo go polubiła. Włosy tym razem miała rozpuszczone; opadały miękkimi falami na ramiona i plecy.
- Są tak nachalni, że pójdą za tobą nawet do toalety – uzupełnił Tristan. - Nawet bąka nie można puścić swobodnie i bez rozgłosu.
- Tristan...- mitygowała go Emilia.
- Powiedział to dosadnie, ale taka jest prawda – stwierdził Zach.
Wszyscy udali się do domu. Tristan i Zach wyjęli bagaże z bagażnika i zanieśli je do przedpokoju. Gospodarze poprosili gości o przejście na werandę, gdzie czekała już kolacja. Przeszli wszyscy oprócz Melanie.

Melanie stała przed lustrem w przedpokoju i rozczesywała swoje długie, czarne włosy.
- Jak to dobrze, że nie muszę już ich prostować. Falujące znów są modne, więc moje naturalne są na topie - mówiła trochę do siebie, trochę do narzeczonego, który stał za jej plecami i niecierpliwił się:
- Kochanie, chodź już. Wszyscy czekamy tylko na ciebie.
- Cicho, wiem- odpowiedziała. - Bardzo tego nie lubię, jak się mnie pogania.
I nadal czesała swoje gęste włosy, zupełnie niepotrzebnie.
On irytował się coraz bardziej tym, że Melanie drażni się z nim i zachowuje się jak megagwiazda, na której wyjście czekają tłumy fanów, a ona ma w nosie wszystko i wszystkich. Nawet jego ma w nosie. Zwłaszcza jego. Taka już jest. Zawsze była taka...
- Mel, przestań gwiazdorzyć - powiedział wyraźnie już zły na nią.
- A ty naucz się odrobiny cierpliwości. Patientia vincit omnia. - odpowiedziała, podczas gdy on coraz bardziej tą cierpliwość tracił.
- Podaj mi torebkę - powiedziała w końcu.
Podał, a ona wrzuciła grzebień do torebki i wyjęła z niej puder. Przypudrowała nos i przez chwilę przyglądała się badawczo swojej delikatnej twarzy zanim włożyła puder z powrotem do torebki. Następnie zaczęła oglądać w lustrze swoją smukłą sylwetkę. Zach zawiesił wzrok na jej długich, zgrabnych nogach w cienkich, czarnych rajstopach i prawie mu przeszła cała złość na nią.
Melanie odwróciła się do niego i z rozbrajającym uśmiechem na czarujących ustach powiedziała wreszcie:
- Możemy iść.

Na werandzie wszyscy już siedzieli za stołem i żartowali z Bonnie, która usiłowała chodzić po plaży w szpilkach.
- Mel, a jak ty poradziłaś sobie z tym problemem? - spytała Emilia.
- Miałam zapasowe buty – odpowiedziała Melanie. - Przezorny zawsze zabezpieczony.
Ale szybko zmieniono temat i rozpoczęły się rozmowy na temat pogrzebu Maximy Seward, w którym uczestniczyła Melanie.
- Pochowano ją na Rosedale Cemetery – oznajmiła Melanie. - Oprócz księdza, który poświęcił grób, była Sally, Michael i ja. Pomodliliśmy się za duszę zmarłej, po czym Michael powiedział kilka słów i podziękował wszystkim za udział w pogrzebie oraz za wsparcie w jego cierpieniu. Powiedział, że gdyby nie mała Jennifer nie miałby dla kogo żyć. Ona jedna trzyma go przy życiu.
I tak pożegnaliśmy Maxie na zawsze.
- Nie na zawsze – sprostował Zach – przecież kiedyś i nas Bóg tam powoła.
- Mimo wszystko trudno mi jakoś ochłonąć po tej tragedii – kontynuowała Melanie. - A przecież można było temu zapobiec. Gdyby ten Lance Lassiter nie został wypuszczony na wolność... No właśnie, Maxie kiedyś zadała mi pytanie, czy mówi mi coś nazwisko Lance Lassiter. Powiedziałam, że nie znam nikogo takiego i to nazwisko nic mi nie mówi. O co jej chodziło? Może wy wiecie?
- Mel, to był ten człowiek, który usiłował ciebie zastrzelić na przyjęciu urodzinowym Maxie – poinformowała ją Emilia.
- To był niebezpieczny psychol. Było wielkim błędem wypuszczenie go na wolność. Nie wiadomo, kogo by jeszcze przyszło mu do głowy zastrzelić – stwierdziła Melanie.
- Jedyną osobą, którą chciał zastrzelić, była Maxima. Kochał ją do szaleństwa i nie mógł się pogodzić z tym, że już nie była z nim – wyjaśniła Emilia.
- To dlaczego usiłował zabić mnie? Przecież to irracjonalne – głowiła się Melanie.
- Lance był krótkowidzem, a tamtej nocy z daleka wyglądałyście bardzo podobnie – oznajmiła Emilia.
- Aha, teraz już wszystko rozumiem. Zginęłabym zamiast Maxie. I pomyśleć, że leżałabym teraz w ciemnym grobie...
- I pomyśleć, że nie poznałbym ciebie bliżej – dodał Zach.
Melanie uśmiechnęła się łobuzersko:
- I pomyśleć, że nie wjechałbyś w bagażnik mojego samochodu na parkingu przed gmachem telewizji.
- Mel, to było tylko niewielkie wgniecenie – tłumaczył się Zach.
- Pamiętam, że wyskoczyłeś wtedy ze swojego Chevroleta i zawołałeś: „ Mój Boże, tryknąłem Melanie Strba!”
- Miałem na ustach słowa przeprosin, ale zmroziłaś mnie swoim lodowatym spojrzeniem. Wydukałem tylko, że wezmę na siebie wszystkie koszta naprawy i podałem ci swój telefon. Oczywiście, odstawiłem samochód do warsztatu, a ty zadzwoniłaś potem do mnie.
- Muszę powiedzieć, że dobrze dopilnowałeś roboty, samochód wyszedł z warsztatu jak nowy.
- Dzięki.
- Aż pewnego razu czekały na mnie w pracy fiołki. Byłam zaskoczona, skąd te leśne fiołki na początku listopada.
- Kiedy zobaczyłem je na wystawie kwiaciarni doszedłem do wniosku, że muszę je kupić. Przypominały mi twoje oczy.
- Teraz to żaden problem mieć taki kolor oczu, jaki się podoba dzięki soczewkom kontaktowym. Ja ich nie używam. Lubię swój naturalny kolor oczu – oznajmiła Melanie.
- Jest bardzo oryginalny i piękny – stwierdziła Emilia.
- Dziękuję – powiedziała Melanie. - Tak ogólnie to mam europejski typ urody. To po moich przodkach, Słowakach.
- Lubię brunetki. Zawsze mam szczęście do tych czarnookich, chociaż bardziej podobają mi się te niebieskookie, w typie Megan Fox – powiedział Tristan.
- Albo Melanie Strba – dodała Bonnie. - Uważaj, bo jestem zazdrosna!
- Ja też! - oznajmił Zach. - Czy wiecie, że ze względu na te fiołkowe oczy zaproponowano Mel rolę Elizabeth Taylor? Od tego momentu zaczęła strasznie gwiazdorzyć.
Melanie uśmiechnęła się ironicznie.
- Ta rola to patykiem na wodzie pisana. Liz była filigranową kobietką, a mnie Pan Bóg nie poskąpił wzrostu.
- Ale masz pewną rolę w tej amerykańsko – włoskiej koprodukcji – uzupełnił Zach.
- A tak – stwierdziła Melanie. - Zamierzają nakręcić coś o Michale Aniele według powieści Irvinga Stone, remake filmu z 1965 roku. Ale nie dokończyłam, jak to było z tymi fiołkami, za dużo było dygresji. Otóż do bukiecika fiołków dołączony był bilecik z zaproszeniem na kolację w mało znanej, ale znakomitej restauracyjce. Przyjęłam zaproszenie.
- Było bardzo sympatycznie – powiedział Zach. - Pod koniec zwierzyłem ci się z mojego marzenia, którym była kolacja tylko we dwoje, przy świecach. A ty ślicznie się zarumieniłaś.
- Bo wiedziałam, o co ci chodziło – odpowiedziała Melanie.
- No i spełniło się moje marzenie – wyznał Zach. - Gdybyś tyle czasu nie spędziła przed lustrem następnego dnia, nie spóźniłabyś się do pracy.
- Tak, ale z moją porcelanową cerą wyglądałabym jak śmierć na chorągwi.
- Oj tam, już zaraz jak śmierć. Widziałem cię tyle razy bez makijażu i stwierdzam, że wyglądasz ślicznie.
- Och...Dzięki za komplement. Ale wtedy nie mogłeś się doczekać, kiedy już sobie pójdę, przyznaj się.
- Nic z tych rzeczy. Byłbym szczęśliwy, gdybyś została na następną noc. Ale nie chciałem, żebyś dla kaprysu spóźniła się do pracy.
- No i co? Spóźniłam się i świat się przez to nie zawalił.
- A piszesz na swoim blogu, że nigdy nic nie poprawiałaś w swojej urodzie – Zach uśmiechnął się szelmowsko.
- Wiesz, co miałam na myśli. Te wszystkie silikony i botoksy, których moje koleżanki po fachu używają, żeby poprawić naturę. Włosów też nigdy nie farbowałam. Nie musiałam tego robić i nie muszę, a farba bardzo niszczy włosy.
- Mel, co masz przeciwko botoksowi na zmarszczki? - spytała Bonnie.
- Daj spokój – powiedziała Melanie. - Nie dość, że zabieg robią bez znieczulenia, to trzeba go systematycznie powtarzać, bo robią się jeszcze większe zmarszczki.
- Uniwersytet Strbovej. Słuchaj i ucz się – żartował Zach.
- Tak jest!- zawołała Melanie.
- Często zaglądam na twój blog – poinformowała Bonnie. - Jakiego nazwiska używasz oficjalnie?
- Melanie Caroline Strba – oznajmiła Mel.
- Piękna noc – powiedziała Emilia. - I tyle gwiazd na niebie...Czy wiecie, ze mój małżonek dzisiaj mnie zaskoczył wykładem o gwiazdach? Nie wiedziałam, ze kiedyś interesował się astronomią.
Byron, który do tej pory milcząco przysłuchiwał się rozmowie, oznajmił:
- Jeszcze niejednym cię w życiu zaskoczę, chérie!
- Wiem o tym hobby ojca – poinformował Tristan. - Kiedyś mnie próbował zrobić wykład o gwiazdach, ale ja wolałem, żeby grał ze mną w kosza.
- I to jest cały Tristan...- westchnął Byron.


- Czy mam wam posłać osobno? - spytała Emilia Melanie po zakończonej kolacji.
- Chyba nie mówisz tego poważnie. Tak, jakbym słyszała Petera Štrbę – roześmiała się Melanie.- Zresztą, to by nic nie dało; Zach i tak przyszedłby do mnie.
- Ale przecież byliście u spowiedzi i komunii.
- No to co? Jeśli chodzi o ścisłość, to już zdążyliśmy zgrzeszyć. Jesteśmy przecież prawie małżeństwem – odpowiedziała Melanie kładąc nacisk na słowo „prawie”.
- No dobra, będziecie spać w pokoju gościnnym na górze – poinformowała Emilia.
- Serdeczne dzięki. Powiem Zachowi, żeby wniósł bagaże.
- No to dobranoc. Śpijcie dobrze.
- Nawzajem – odpowiedziała Melanie.
- Dobranoc! - Zach pomachał ręką i zgodnie z wskazówkami Melanie wszedł na schody z bagażami.

- No i gdzie ulokowałaś gości?- spytał Byron Emilię kiedy już układali się do spoczynku.
- W pokoju gościnnym, na górze – odpowiedziała.
- No no, jest tam bardzo skrzypiące łóżko. Będziemy słyszeć każdy ich ruch.
- A niech to!... Na razie słychać tylko rozmowy.
Łóżko na górze zaskrzypiało głośno.
- Teraz właśnie się położyli – skonstatował Byron.
- Ale teraz nastała cisza – stwierdziła Emilia.
- Bo zaczęły się pocałunki i pieszczoty.
Po jakimś czasie słychać było rytmiczne skrzypienie łóżka na górze.
- No to robota idzie pełną parą – oznajmił Byron.
- Tam do licha! - powiedziała Emilia – Nie mamy nic mądrzejszego do roboty oprócz podsłuchiwania rozkosznej Melanie i jej kochanka. Stare pierdoły z nas.
- Stare, ale jare. W takim razie bierzmy przykład z młodych! - rzekł Byron i pocałował ją w usta.