czwartek, 25 września 2014

Odszedł Przyjaciel - nikt Go nie zastąpi!

Z wielkim żalem zawiadamiam, że dzisiejszej nocy odszedł na zawał serca  

Nieodżałowanej Pamięci Pan Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

stały komentator na moich blogach, sympatyk "Okruchów", a przede wszystkim Wierny Przyjaciel.

Wieczny Odpoczynek racz Mu dać, Panie,
A Światłość Wiekuista niech Mu świeci 
Na wieki wieków. Amen.




niedziela, 7 września 2014

Przed i po ślubie

Emilia i Byron spoglądali na miasto z okna pokoju w hotelu The New York Palace.  W dole bielały marmurowe ściany neogotyckiej katedry św. Patryka, w której właśnie dzisiaj miał się odbyć ślub Melanie Strba i Zacha Tramella.
- Trzydzieści lat nie byłam w Nowym Jorku – skonstatowała Emilia.
- Czy dużo się zmieniło przez ten czas? - spytał Byron.
- W moim  życiu bardzo dużo, a jeżeli chodzi o miasto, to nie zdążyłam się jeszcze rozejrzeć. Mieszkałam wtedy w Flatbush u pewnej rodziny żydowskiej i pracowałam w ich restauracji. Szczerze ci powiem, że byłam traktowana przez nich przyzwoicie – to chyba ze względu na moje żydowskie korzenie, bowiem o ile mi wiadomo, Polacy są przez Żydów traktowani jak niewolnicy. Nie rozumiem, dlaczego tak ich nie lubią. Przecież podczas wojny najwięcej Polaków ryzykowało swoje życie ratując Żydów.
Byron tylko pokiwał głową i zamyślił się, a po chwili zmienił temat.
- Odnośnie ślubu, to zanosi się na bardzo uroczysty, skoro odbędzie się właśnie w tej katedrze, najsłynniejszej w Nowym Jorku – stwierdził.
- Tak, Melanie bardzo tego chciała. Ostatecznie stać ją było na to, aby załatwić ślub w tej katedrze i wynająć ten luksusowy hotel na wesele oraz apartamenty dla gości. A propos katedry, to bardzo dawno w niej nie byłam. Słyszałam, że powstała tam polska kapliczka z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Musze ją koniecznie zobaczyć. Na pewno przypomni mi mój pobyt na Jasnej Górze w Częstochowie w Polsce, gdzie też nie byłam już tyle lat.
- Oczywiście, że ją odwiedzimy. Ja też chciałbym ją zobaczyć.
Zamiast kupować nowożeńcom prezent ślubny, postanowili podarować im czek na pewną sumę pieniędzy. Przyda się to  im bardziej, niż na przykład komplet garnków.  Kupują przecież dom na Manhattanie i trzeba go będzie jakoś urządzić.
- Ile jeszcze mamy czasu?- spytała Emilia.
- Wystarczająco dużo, żeby właśnie rozejrzeć się trochę po mieście – odpowiedział Byron.



Tymczasem Melanie w obecności swojej najlepszej przyjaciółki, również aktorki i pierwszej druhny na ślubie,  Tonyi Miller, przymierzała po raz ostatni ślubną suknię. Tonya zawsze była jej najsurowszą krytyczką w sprawie ciuchów, więc i tym razem wzięła ją na eksperta.
Suknia była uszyta ze śnieżnobiałej organzy i miała fason klasycznej syreny, bez ramiączek. Gorset i dół „ogona” przyozdobione były czarnym haftem, a talia przepasana była czarną szarfą.
- Myślę, że jest OK – stwierdziła Tonya – na pewno spodoba się Zachowi, bowiem wyglądasz w niej bardzo seksownie.
- Nie będzie mógł się doczekać żeby mi ją zdjąć – roześmiała się Melanie. - Muszę ci przyznać, że długo szukałam czegoś odpowiedniego dla siebie, ale kiedy zobaczyłam tę suknię, od razu się na nią zdecydowałam. Na początku myślałam o czymś śnieżnobiałym, bo jest mi w tym kolorze bardzo dobrze,  ale siostra od razu mi wyperswadowała twierdząc, że to nie jest odpowiedni kolor dla wdowy. W morelowym wyglądam okropnie. Myślałam też o odcieniach błękitu i fioletu, ale to są kolory odpowiednie dla druhen. Ty to nie masz tego problemu, tobie w każdym kolorze jest dobrze.
Czarnowłosa i fiołkowooka Melanie, uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet Ameryki, miała urodę przypominającą Królewnę Śnieżkę. Tonya była  ciemną blondynką o zielonych oczach.
- Myślę, że wybrałam najlepszą z alternatyw jeśli chodzi o kolor – kontynuowała Melanie. - Moja projektantka powiedziała mi: Właśnie mam coś w sam raz dla pani. Jest idealna do pani  figury, tylko trochę poprawimy stanik.
- No i miała rację, bo wyglądasz w niej naprawdę zjawiskowo – oceniła Tonya. -Jeśli zechcesz ją zachować, może ci później służyć jako suknia balowa.  Ale uważam, że skoro jest haft na staniku, to nie będzie tu pasował żaden naszyjnik. Najwyżej delikatny łańcuszek.
- Też tak myślałam – Melanie wyjęła z pudełeczka złoty łańcuszek z krzyżykiem. - To powinno być dobre. Poza tym będzie pasowało do złotej siatki na włosach.
- Nie wiem, dlaczego uparłaś się przy tej siatce? To kojarzy mi się z papilotami.
Melanie roześmiała się.
- A gdzie ty widziałaś, żeby ktoś nosił perły do papilotów? Zresztą, jak zobaczysz, co wymyśliłam, to na pewno zmienisz zdanie. A teraz poproszę cię o rozpięcie sukni.
Zdejmując suknię zapytała:
- Czy wiesz co mi się poza tym przytrafiło?  Trzy dni temu, jak na złość, dostałam okres. Wiedziałam, że przeciągnie się do dnia ślubu, a mieć okres w taki dzień to totalna katastrofa. Nie wspominając już o poplamionej sukni i akrobacjach w toalecie. I wiesz, co zrobiłam? Zadzwoniłam do mojej ginekolog. Powiedziała mi, że może mi przepisać tabletki, ale to będą hormony. Powiedziałam: Tylko nie to! Wobec tego poradziła mi zwykłą witaminę C i dużo cytryny. Powinno poskutkować. Wyobraź sobie, że przez całe trzy dni ssałam tą cytrynę, robiąc kwaśne miny. - mówiła ubierając się.
- No i jak, pomogło? - spytała Tonya.
- A jakże! Wczoraj okres się skończył jak ręką odjął.
- To masz szczęście. Moja kuzynka dostała okres podczas swojego ślubu. Masakra. Podejrzewam, że to z emocji.
- Pewnie tak. W każdym razie dzięki Bogu, że mam to poza sobą. I Zach będzie miał poślubną noc, tak jak chciał.
- A ile miał przedślubnych? - spytała Tonya mrużąc oko.
- To co innego – powiedziała Melanie. - Przypomniało mi się to, co napisał Oscar Wilde: Mężczyźni pragną zawsze być pierwszą miłością kobiety. Kobiety zawsze pragną być ostatnim romansem mężczyzny.
- Mądre słowa. No to pospiesz się się i jedźmy do salonu piękności – ponagliła Tonya.



Taksówka zatrzymała się przy restauracji „Kosher Rebecca”.
- Właśnie tutaj pracowałam i mieszkałam trzydzieści lat temu – poinformowała Emilia Byrona.
Wysiedli i podeszli do wejścia na zaplecze. Emilia zadzwoniła.
Drzwi otworzyła młoda dziewczyna wyglądająca na osobę z personelu.
- Czym mogę służyć? - zapytała.
- Czy mogłabym rozmawiać z panią Rebeką Lichtman? - zapytała Emilia.
- Pani Rebecca umarła trzy lata temu. Obecnie właścicielką restauracji jest jej córka, pani Deborah - oznajmiła dziewczyna.
- W takim razie poproś panią Deborę – powiedziała Emilia.
Po kilku minutach w drzwiach ukazała się właścicielka. Emilia stwierdziła, że z podlotka, którego pamiętała, zrobiła się teraz tłusta żydowska jejmość.
- Cześć Debbie! - zawołała na jej widok Emilia.
Na twarzy Debory widać było zdziwienie, być może szczere, a być może udawane, albo pół na pół.
- Ale ja pani nie znam! - oświadczyła.
- Chyba bardzo się zmieniłam przez te trzydzieści lat. W takim razie się przypomnę. Jestem Emilia Hintertan. Pracowałam tu i mieszkałam.
- Coś sobie przypominam... - Debora podrapała się odruchowo za uchem.
- A to jest mój mąż, Byron Kelly.
Deborah zwróciła się do Byrona.
- Pan chyba nie jest Żydem.
- Jestem Irlandczykiem. Moi przodkowie pochodzą z Droghedy – odpowiedział Byron.
- Irlandczyk czyli katolik – podsumowała Deborah.
- Mieszkamy teraz w Santa Monica i przyjechaliśmy do Nowego Jorku na ślub przyjaciółki – poinformowała Emilia. - A co u ciebie?
- No cóż...- zaczęła Deborah – pochowałam rodziców i odziedziczyłam po nich restaurację. Poza tym mam męża i troje dzieci.
Spojrzała na zegarek.
- Niestety, nie mam czasu z państwem rozmawiać. Muszę pilnować interesu, a wszystko jest na mojej głowie.
- My też się spieszymy. Przechodziliśmy obok, więc zatrzymaliśmy się po drodze. No to do widzenia – powiedziała Emilia.
- Do widzenia – odpowiedziała Deborah i zamknęła drzwi za sobą.



Tymczasem Melanie i Tonya siedziały w salonie piękności. Fryzjerki właśnie czesały ich włosy.
- Wczoraj byłyśmy z Liz w hotelu i układałyśmy wizytówki na stołach w bankietowej. To dlatego, żeby goście wiedzieli, gdzie mają siedzieć i żeby nie siadali gdzie popadnie – oznajmiła Melanie. - Starałam się tak ich pousadzać, żeby mieli ze sobą jak najlepsze kontakty, nie wiem, czy mi to wyszło. I kiedy tak sobie główkowałam, kogo posadzić przy kim, wpadła mi w ręce wizytówka z nazwiskiem „Melanie Tramell”. A któż to taki? - zastanawiałam się. Liz tylko roześmiała się: ”Przecież tu chodzi o ciebie, kotku!” Rzeczywiście, nie od razu to sobie skojarzyłam. Tym bardziej, że pozostaję przy swoim nazwisku.
- Nie dziwię się. Przecież nie będziesz używała nazwiska męża. Co za rozdziawa drukowała te wizytówki! - zastanawiała się Tonya.
- Może nie rozdziawa, tylko ktoś trochę niedoinformowany. Zresztą, nieważne... To będzie wesele moje i Zacha, więc na tę jedną noc mogę używać nazwiska męża. A kiedy ja się będę bawić na twoim weselu, Tonya?
- Nie wiem. Dylan jakoś nie spieszy się z oświadczynami. Trzeba dać mu trochę czasu.
- U mnie przebiegło to stosunkowo szybko.
- Ale twój ukochany już wcześniej kochał się w tobie i minęło sporo czasu, zanim zaczęliście się spotykać.
- Ano, niby i tak!
Fryzjerka upinała misternie czarne falujące włosy Melanie aby w końcu włożyć na nie siatkę wykonaną ze złotej jubilerskiej linki z nanizanymi  podłużnymi białymi, naturalnymi perłami.
- Zostawimy kilka fal nad czołem – oznajmiła.
- Super! Dla mnie bomba! - zawołała Tonya. - Byłam sceptycznie nastawiona, ale teraz całkowicie zmieniłam zdanie. Mel, wygląda na to, że wprowadzisz nową modę na ślubną fryzurę.
- Wiesz, chciałam, żeby to było coś innego niż stroik z kwiatkiem i tiulową serwetką. Zainspirowały mnie fryzury renesansowych dam. Nie wiem, jak innym, ale mnie osobiście się podoba – powiedziała Melanie.
- Najważniejsze, że ty się w tym doprze czujesz – podsumowała Tonya.
- Muszę ci wyznać, że mam cholerną tremę przed tym wszystkim. Na scenie i przed kamerami nigdy nie miałam takiej.
- Ale przecież już raz byłaś panna młodą.
- Tak, ale z Maxem brałam tylko ślub cywilny i cała ceremonia była bardzo skromna.  Tym razem ślub jest konkordatowy i ma być uroczyście i hucznie. Boże, chciałabym już mieć to poza sobą!


Emilia i Byron zjawili się w katedrze wcześniej ze względu na odwiedzenie polskiej kaplicy.
Kiedy oboje kontemplowali obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, Emilia usłyszała słowa modlitwy wypowiadanej po polsku:
„Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko...”
Poczuła, że serce zaczęło jej mocniej bić. Przyłączyła się do głośnej modlitwy.
Spędzili w kaplicy około kwadransa zanim rozpoczęła się msza ślubna.
Marmurowe ściany zadrżały od dźwięków „Ave Maria” Schuberta, którą na życzenie panny młodej prześlicznie zaśpiewała Tonya Miller, pierwsza druhna.
Do katedry weszła Melanie,  prowadzona pod rękę przez swego ojca, Petera Štrbę. Wyglądała prześlicznie w białej sukni z czarnym haftem. Miała wiązankę z białych róż, a na czarnych falujących włosach siatkę z białych pereł.
Zach z całym orszakiem czekał już na nią przed ołtarzem.
Za nowożeńcami ustawiły się bliźniaki Melanie, Matthew i Meghan, w białych ubrankach. W rękach trzymali bukieciki z białych margerytek.  Druhny poubierane były w fiołkowoniebieskie suknie, a bukiety miały również z margerytek.
Kapłan, notabene kuzyn pana młodego, pozdrowił wszystkich zgromadzonych, następnie zwrócił się do nich:
„Zgromadziliśmy się w kościele wokół Melanie i Zacharego,  którzy dzisiaj chcą zawrzeć sakramentalny związek małżeński. W tym ważnym dla nich momencie życia otoczmy ich naszą miłością i naszymi modlitwami. Razem z nimi będziemy słuchać słowa Bożego i uczestniczyć w ofierze eucharystycznej, prosząc o obfite błogosławieństwo dla młodej pary.”
Po odczytaniu Ewangelii wg św. Mateusza przyszła pora na kazanie:
„Drodzy nowożeńcy, rodzice, członkowie rodziny i przyjaciele, zgromadziła nas w tej świątyni tajemnica miłości dwojga ludzi: Melanie i Zacha. Chcemy być teraz świadkami tej miłości. Modlimy się wspólnie, aby Chrystus w sakramencie małżeństwa tę miłość pobłogosławił i uświęcił. Jesteśmy wszyscy szczęśliwi z tego powodu, że narodziło się pomiędzy Wami Kochani Nowożeńcy to uczucie, za którym każdy człowiek najbardziej tęskni. Patrzymy na Was pełni radości, ale gdzieś w głębi serca pojawią się także pytania: czy miłość ta jest prawdziwa? Czy przetrwa próbę czasu? Czy zniesie wszystkie przeciwności losu? Na te pytania nie można od razu odpowiedzieć, gdyż miłość ta nie jest całkowicie gotowa. Jak zauważy Michel Quoist rozmyślając nad miłością: „Ona się staje. Nie jest sukienką czy ubraniem gotowym do włożenia, ale kawałkiem tkaniny do krojenia, zestawienia i szycia. Nie jest mieszkaniem z gotowymi kluczami do ręki, ale domem do zaplanowania, zbudowania, utrzymania. Nie jest zdobytym szczytem, ale wyjściem z doliny na pasjonujące wspinaczki, bolesne upadki, w chłodzie nocy czy upale oślepiającego słońca”
 Ale drodzy Nowożeńcy! Oto wy dziś – na progu życia małżeńskiego i rodzinnego – nie chcecie przecież pytać mnie o receptę zapewniającą szczęście życia rodzinnego, nie chcecie pytać ludzi, nawet waszych rodziców o to, jak realizować swoje małżeństwo... Wy dziś – pobudzeni wzajemną miłością – przychodzicie do samego Boga, by Jego pytać i by Jego prosić o pomoc!
O miłości w języku włoskim można powiedzieć na dwa sposoby: "Ti amo!" - Kocham cię lub "Ti voglio bene!" - "Chcę, (pragnę) twojego dobra". Wydaje się, że jest to bardzo istotny rys miłości. Bo kochać to znaczy pragnąć dobra osoby kochanej. To znaczy zapomnieć o sobie tak, żeby swoje szczęście znaleźć w szczęściu osoby kochanej. Kocham - więc - chcę twojego dobra! Smucę się dzieląc Twój niepokój i smutek. Cieszę się twoimi radościami. Więcej Ciebie w moim życiu niż mnie! Bo kochać to nie uzgodnić dwa egoizmy, utworzyć kontrakt, tak, aby obie strony miały maksymalne korzyści, ale  pragnąć dobra osoby wybranej.
Codzienne życie otwiera jednak oczy. Aby z tego otwierania oczu nie wynikło zamknięcie serca, musicie się starać, żeby miłość nie stawała się dla Was zbyt trudna, czy wręcz niemożliwa. Jeżeli miłość to dawanie siebie, to z konieczności trzeba być kimś, stanowić wartość godną przyjęcia, a nie pogardy. Znana jest zasada: "Im większy człowiek, tym większa jest jego miłość". Stąd z całą oczywistością wynika konieczność pracy nad rozwojem swej osobowości.
 Nie można kochać kogoś, komu przyznało się miejsce "pod butem", choćby był ze złota, ani "pod pantoflem", choćby był jedwabny. Również i ten poniżony, nie może stać się zadowalającym partnerem wspólnoty miłości. Zrozumienie tych zależności jest konieczne, aby szanować godność i doceniać wartość drugiej osoby. Podobnie należy spojrzeć na wszelkie ewentualne rozgrywki na terenie małżeństwa. W małżeństwie nie ma jednostronnych zwycięstw czy przegranych. Albo oboje zwyciężacie, gdy rośnie Wasza miłość, albo oboje przegrywacie doświadczając gorzkich owoców zamierania miłości.
Wówczas otwórzcie wspólnie Pismo Święte, a w nim Pierwszy list do Koryntian z tekstem hymnu o miłości i zróbcie sobie taki wspólny rachunek sumienia. Idąc linijka po linijce zapytajcie siebie: Czy nasza miłość jest cierpliwa? Czy jest łaskawa? Czy nie zazdrości i nie szuka poklasku? Czy nie unosi się pychą? Czy nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem...
Umiłowani Melanie i Zachu! Burze, potoki i huragany, mogą pojawić się również w waszym życiu małżeńskim i rodzinnym. Gdy będziecie mieć mocny fundament zakotwiczony nie w tylko w ludzkich, często złudnych i zawodnych kalkulacjach, ale w Bogu i życiu duchowym, to dom waszego życia na pewno nie runie, ale przetrwa jeszcze bardziej umocniony.
 I tej trwałości waszego szczęśliwego małżeńskiego i rodzinnego życia, opartego na Bogu i Ewangelii z całego serca wam życzę. Amen”
Rozpoczęła się ceremonia zaślubin. Emilia poprzez łzy patrzyła na białe perły w czarnych włosach Melanie, które chwiały się przy każdym poruszeniu jej głowy.
Na koniec uroczystej mszy  kapłan pobłogosławił nowożeńców oraz wszystkich zgromadzonych w katedrze. Przy dźwiękach tradycyjnego marsza Mendelssohna opuścili kościół. Ale nie było ani sypania kwiatków na schodach katedry, ani sypania ryżem na szczęście, jak to bywało na polskich ślubach. Za to pod katedrą roiło się od paparazzich, którzy obfotografowywali nowożeńców ze wszystkich stron. Nowożeńcy i goście powsiadali do samochodów i udali się do hotelu, w którym wszystko już było przygotowane do wesela.


Melanie była doskonałą organizatorką i niepotrzebnie się martwiła o to, czy wszystko będzie przebiegało jak trzeba.
Wesele było wspaniałe i goście bawili się świetnie. Do tańca przygrywał najlepszy w Nowym Jorku zespół, który Zach zarekomendował swojej, wtedy jeszcze, narzeczonej, a ona po wysłuchaniu kilku „kawałków” bez wahania się zgodziła.
Emilia i Byron mieli okazję poznać osobiście rodziców „panny młodej” – Petera i Annę Štrbów oraz jej starszą.  siostrę Elizabeth, która nie była tak piękna, jak Melanie. Oprócz siostry Mel miała jeszcze dwóch braci.
Przy stole państwo Kelly mieli przyjemność siedzieć obok polskiej rodziny, sąsiadów Štrbów, i kiedy Melanie tańczyła obowiązkowy taniec ze swoim ojcem,  a następnie teściem, państwo Boguccy, którzy byli aktywnymi działaczami polonijnymi i utrzymywali kontakty z rodziną i znajomymi w Polsce, wyrazili swój wielki niepokój o ojczyznę z powodu eskalacji konfliktu na Ukrainie.
- Polska jest naprawdę bardzo zagrożona – twierdził pan Bogucki. - Jest przecież bezpośrednim sąsiadem Ukrainy, a wojska rosyjskie posuwają się coraz bardziej na zachód. Więc następne uderzenie może być na Polskę. Czy wiecie, co robią biznesmeni w Białymstoku?
- A co takiego robią? - spytała Emilia, kiedy usłyszała nazwę „Białystok”. Bardzo ją ciekawiło, co się dzieje w mieście, w którym mieszkała przez kilka lat swego życia.
- Otóż biznesmeni z Białegostoku chcą się zbroić. Domagają się specjalnej ochrony dla swojego miasta. Wyszli z pomysłem utworzenia 5-tysięcznej Gwardii Narodowej uzbrojonej w wyrzutnie rakiet typu Stinger. Twierdzą, że Białystok stał się miastem frontowym. Może się okazać, że jakiś konwój ciężarówek nagle wjedzie do nich, a w drodze powrotnej wywiezie z fabryk urządzenia i maszyny. By zwiększyć bezpieczeństwo miasta należy powołać Gwardię Narodową.
- Swoją drogą to taka gwardia przydałaby się i w innych polskich miastach. Rząd zminimalizował polską armię i w tej sytuacji Polska jest właściwie bezbronna – dodała pani Bogucka.
- Proponuję toast za Polskę - oznajmiła Emilia.
- Tak jest, za Polskę. Oby była Polską! - podchwycili państwo Boguccy, a Emilia zrozumiała ten toast, w przeciwieństwie do swego małżonka.
Tymczasem nowożeńcy ostatni raz pocałowali się nad tortem, po czym przystąpili do jego dzielenia.
Wszyscy goście później twierdzili zgodnie, że wesele było za krótkie, czego nie można było powiedzieć o panu młodym, który nie mógł się doczekać jego końca.

Noc jeszcze otulała wszystko czarnym płaszczem, chociaż na wschodzie widać już było krwawe przebłyski nadchodzącego dnia.
W apartamencie dla nowożeńców Zach nasycony miłością, zasypiał na nagiej piersi Melanie.
Rosyjscy rebelianci znów strzelali do ukraińskiej ludności.
Izraelici znów strzelali do Palestyńczyków.
Na Bliskim Wschodzie znów mordowano chrześcijan.
A świat się w kółko kręci, jak gdyby nigdy nic...