Telefon długo dzwonił zanim Melanie go odebrała.
- Dlaczego nie odbierasz? - usłyszała zdenerwowany głos Zacha. - Tak bardzo się o ciebie niepokoję. Czy wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest OK. Trochę ćwiczyłam, a poza tym wiesz, że nie jestem motylkiem. A żeby było jeszcze śmieszniej, to płożyłam iPhona w takim miejscu, że nie mogłam go potem znaleźć.
- Ach ty, bałaganiaro!... A w ogóle to jak się czujesz? Czy skurcze się powtórzyły?
- Właśnie się uspokoiły. Widzę, że bardziej przeżywasz ten poród niż ja.
- Dziwisz się? Przecież to moje pierwsze dziecko. Słuchaj kochanie, ja już kończę pracę na dziś, odbiorę dzieci z przedszkola i mniej więcej za godzinę będę w domu, OK?
- Dobrze. I nie zapomnij po drodze kupić truskawek. Mam wielką ochotę zjeść z bitą śmietaną.
- A może tak jogurcik zamiast śmietany? O wiele mniej kalorii.
- No dobra, niech będzie.
- No to na razie, Mel. Trzymaj się!
- Ty również!
Zach rozłączył się, a Melanie powróciła do przerwanej gimnastyki. Tego dnia była w domu, ponieważ czuła się nie najlepiej, więc wzięła wolny dzień. Chociaż miała wyznaczony termin porodu za dwa dni, na wszelki wypadek miała już spakowaną torbę ze wszystkim, co by jej mogło się przydać w szpitalu.
Mel miała bzika na punkcie ekologii i tego, co jest naturalne, dlatego też chciała rodzić siłami natury. Najchętniej w wodzie, gdyż ta spełniałaby warunki podobne do tych, w których znajduje się płód przed urodzeniem. Ale zagrożenie wadami genetycznymi całkowicie wykluczało tę metodę.
- No i co tam słychać w Polsce po wyborach prezydenckich? - spytał Byron. - O ile się orientuję, to wygrał kandydat opozycji.
- Tak – odpowiedziała Emilia. - I będzie miał teraz bardzo ciężko aż do października, kiedy są planowane wybory do parlamentu. I jeżeli opozycja ich nie wygra, to podejrzewam, że zniszczą go, tak jak zniszczyli jego poprzednika, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
- No i jeszcze czytałem, że po ujawnieniu jakichś taśm z kompromitującymi nagraniami połowa rządu podała się do dymisji.
- Uważam, że cały rząd powinien podać się do dymisji i powinni przyspieszyć wybory.
- No tak, to by było bardziej racjonalne niż powoływanie ministrów na cztery miesiące.
- Oni cały czas maja nadzieję, że utrzymają władzę, więc zapierają się rękoma i nogami żeby jej nie oddać.
- Widzę, że ostatnio zaczęłaś interesować się polityką. Czy to Boguccy cię w to wciągnęli?
- Częściowo oni, a częściowo Melanie. Po rozmowie z nią podczas urodzinowej imprezy Maximy poczułam, ze mam dług wdzięczności wobec mojej Ojczyzny i zaczęłam interesować się tym, co się dzieje w Polsce.
- Pięknie!
- Zach, TO już się zaczęło! - zawołała Melanie z łazienki.
Zach oderwał się od kolejki, którą zabawiał się z bliźniakami.
- Właśnie odeszły mi wody – oznajmiła Melanie. - W sypialni stoi torba, w której jest wszystko, co trzeba. Powiedz Bridget żeby odwiozła dzieci do dziadków. A my szykujmy się do szpitala! O Boże, jak boli! Znów ten skurczybyk! Aha, jeszcze raz dziękuję za truskawki; już zdążyłam je zwrócić.
- Dzieci, koniec zabawy! - zawołał Zach. - Zbierajcie się, pojedziecie z Bridget do babci i dziadka, a my z mamusią jedziemy do szpitala po siostrzyczkę.
- Wow! - krzyknęły dzieci – Będziemy mieli siostrzyczkę! A nie możemy pojechać z wami do szpitala?
- Nie możecie, bo was tam nie wpuszczą. Tam mogą być tylko rodzice i bardzo małe dzieci.
- Szkoda! - powiedziały dzieci.
- Bridget, zapakuj dzieciom ubranka na zmianę. Mel, pomogę ci się ubrać.
- Nie trzeba, sama sobie poradzę. Nie rozpieszczaj mnie, drogi mężu – powiedziała Melanie.
- Ja cię nie rozpieszczam, droga żono, tylko czuję, że nie obejdzie się bez mojej pomocy.
Po chwili wszyscy byli gotowi do wyjazdu. Bridget usadowiła dzieci w swoim samochodzie. Zach zniósł torbę Melanie i umieścił ją w bagażniku swojego samochodu. Powiedział żonie żeby zajęła miejsce na tylnym siedzeniu, a sam zasiadł za kierownicą.
- Zapięłaś pasy? No to ruszamy! - oznajmił.
- Nareszcie! - westchnęła Melanie. - A skurczybyki mam teraz regularne z dokładnością do pół minuty. Obyśmy tylko zdążyli dojechać do kliniki.
- Zdążymy, nie ma obawy – zapewnił Zach.
- Zach, dlaczego jedziesz okrężną drogą? Tylko tracimy czas! - stwierdziła Melanie między jednym skurczem a drugim.
- Gdybyśmy jechali krótszą drogą, dopiero stracilibyśmy na czasie. Tam bywają niesamowite korki. Zwłaszcza w piątki, kiedy ludzie wyjeżdżają na weekendy – wyjaśnił Zach.
- Boże, żebyśmy tylko zdążyli!
- Nie martw się. Panuję nad sytuacją.
- Chyba nie bardzo – stwierdziła Melanie, a Zach nagle zahamował. Ale było już za późno. Uderzyli w tył samochodu jadącego przed nimi.
- O k...wa! - krzyknął Zach.
Poczuł ból w klatce piersiowej, w którą wbiła mu się kierownica. Na domiar złego, w tył ich samochodu uderzył następny samochód, jadący za nimi. Słychać było brzęk tłuczonego szkła.
- O Boże, Mel! Ty jesteś ranna! - Po skroni żony sączyła się strużka krwi. Zach uwolnił się z pasów najszybciej jak tylko mógł i pospieszył na pomoc Melanie.
- Nic to... - powiedziała – Najważniejsze, aby dziecku nic się nie stało. I to miało być szybciej! K...wa! - zaklęła Melanie zbierając z kolan odłamki szkła. Mąż pomógł jej uwolnić się z pasów i ostrożnie wyciągnął ją z samochodu.
Okazało się, że znaleźli się w samym środku ogromnego karambolu, a ich samochód spisany był na straty.
- Tego jeszcze brakowało! - narzekała Melanie. - To wszystko twoja wina! - krzyczała wyładowując swoją frustrację na mężu. - Miało być szybciej, a wygląda na to, że będę rodzić na ulicy!
- Mel, uspokój się! Wydaje mi się, że i tak mieliśmy dużo szczęścia. Zadzwonię po pogotowie! - wyjął z kieszeni telefon.
- Nie trzeba! - to był głos policjanta, który właśnie się zjawił. - Karetki są już w drodze. No i rzeczywiście mieliście dużo szczęścia. W wypadku zginęły trzy osoby, w tym jedno dziecko. Patrząc na stan waszego samochodu mogło to się gorzej dla was skończyć.
- Kiedy ta karetka wreszcie przyjedzie? Chyba się nie doczekam! - marudziła Melanie.
- Moja żona właśnie zaczęła rodzić i dlatego zależy nam na czasie – wyjaśnił Zach.
- Powiedziałem, że karetki są w drodze – tłumaczył się policjant.
- W bagażniku znajduje się torba, w której jest wszystko, co potrzebne do szpitala. Czy nie udałoby się jej jakoś wydostać? - spytała Melanie.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Cały dziób samochodu siedzi w bagażniku, a po jego usunięciu i tak trzeba będzie ciąć – wyjaśnił policjant.
- Kochanie, w klinice dostaniesz wszystko, co ci będzie potrzebne, więc obejdzie się bez torby – skonstatował Zach.
- Jednak wolałabym ją mieć – stwierdziła Melanie.
- Obiecuję, że jeszcze dziś będzie ją pani miała. Proszę tylko podać adres, gdzie mam ją dostarczyć.
Zach podał policjantowi adres kliniki, a w tym czasie nadjechał ambulans.
- Proszę zawieźć nas do kliniki – tu Zach podał adres.
- Ale pojechać może tylko żona – oświadczył lekarz z karetki.
- Ale ja umówiłem się, że będę przy porodzie, a nie mam czym dojechać, bowiem mój samochód jest skasowany – tłumaczył Zach.
- No to wsiadaj pan. Może się jakoś pomieścimy. Dla pana robię wyjątek ze względu na żonę. Melanie Strba, jeśli mnie wzrok nie myli.
- Nie myli. Tak, to ja! - odpowiedziała Melanie.
- Serdecznie dziękuję za to, ze pozwoliliście mi jechać z wami – powiedział Zach i próbował wetknąć lekarzowi i kierowcy po dwadzieścia dolarów, ale oni nie chcieli żadnych pieniędzy.
W ambulansie opatrzono Melanie ranę na głowie. Okazało się, że nie była groźna.
Do kliniki jechali na sygnale, więc dotarli tam bardzo szybko.
W drzwiach kliniki powitała ich doktor Carolyn Crenshaw w towarzystwie młodej Murzynki i sanitariusza z wózkiem.
- To jest Jade Parker, moja najlepsza położna – powiedziała Carolyn wskazując na Murzynkę. - Jade będzie odbierała poród.
Sanitariusz pomógł Melanie usiąść na wózku.
- Na razie cię zbadamy – oświadczyła Carolyn.
- Czy wiesz Caro, co nam się przydarzyło po drodze? Mieliśmy wypadek. Samochód jest skasowany! - opowiadał Zach.
- Zach, przestań teraz o tym mówić. Melanie potrzebuje dużo spokoju – oznajmiła Carolyn.
- Jestem spokojna – oświadczyła Melanie. - I jest mi wszystko jedno, byle jak najszybciej urodzić.
- No, zobaczymy, jak to wygląda – powiedziała Jade.
W gabinecie ułożono Melanie na łóżku ginekologicznym, a Jade sprawdziła rozwarcie szyjki macicy.
- Osiem centymetrów. No to jedziemy na porodówkę.
- Niestety, na znieczulenie jest już za późno, ale jak wszystko dobrze pójdzie powinnaś urodzić w miarę szybko – wtrąciła Carolyn. - Damy tylko antybiotyk ponieważ wody odeszły dosyć wcześnie i mogłoby dojść do zakażenia. No i zrobimy KTG.
- Róbcie ze mną co chcecie, bylebym już to miała z głowy – powiedziała Melanie zanim chwycił ją kolejny ból.
Przebrana w szpitalną koszulę Melanie leżała na stole w sali porodowej. Byli przy niej Carolyn, położna Jade oraz Zach, który trzymał ją za rękę.
- Rozwarcie dziesięć centymetrów. Dziecko już zaczyna wychodzić – oznajmiła Jade. - Melanie, przyj tylko wtedy, kiedy ci powiem, OK?
- OK.
Po chwili Jade stwierdziła:
- Główka już jest odpowiednio nisko. Melanie, zacznij przeć.
- OK.
Po kilku parciach główka dziecka była już na zewnątrz.
- Jaka śliczna! Jakie ma piękne czarne włoski! - zachwycała się Jade.
- Rzeczywiście. To będzie piękność, jak jej mama – powiedziała Carolyn.
- Chciałbym żeby miała fiołkowe oczy jak moja Mel – oznajmił Zach.
- Dalej Mel! Przyj! Dobra dziewczynka! Jak masz ochotę krzyknąć, to krzycz – mówiła Jade. - No i już po wszystkim. Urodziłaś śliczną, zdrową córeczkę! - Jade położyła noworodka na nagich piersiach Melanie.
- Zdrową?! Nie Downa? - pytała Melanie.
- Nie, na sto procent nie Downa – potwierdziła Carolyn.
- Bogu niech będą dzięki i Tobie, Maryjo! - modliła się Mel.
- Maria Guadalupe Tramell. Witaj na tym świecie! - zawołał Zach. Wyjął z kieszeni iPhona i zrobił zdjęcie dziecka.
- A teraz poproszę tatusia o przecięcie pępowiny – powiedziała Jade.
- No i co, mężu, certolisz się? A na Ukrainę to chciałeś jechać – żartowała Melanie.
Jade założyła na pępowinę klamry i podała Zachowi nożyczki chirurgiczne.
- Tnij w tym miejscu – pokazała i Zach wykonał to zadanie.
- Czy mogę ją teraz wziąć na ręce?
- Proszę bardzo.
- Rzeczywiście, jest śliczna. Ma takie błękitne oczy. Może kiedyś będą fiołkowe.
- A teraz wykąpiemy dzidziusia, zważymy, zmierzymy i przebierzemy w czyste ubranko. A mamusia musi jeszcze urodzić łożysko – oświadczyła Jade odbierając Zachowi noworodka.
- Uff, coś mnie zabolało w klatce piersiowej – syknął Zach. - I nie mogę złapać tchu.
- Zach, powinieneś natychmiast zrobić rentgen. Prawdopodobnie masz złamane żebro po wypadku – powiedziała Carolyn.
- To prawda, uderzyłem się o kierownicę, ale do tej pory czułem się dobrze.
- Ale teraz nie zwlekaj, bo mogą być komplikacje.
- Zach, proszę cię, posłuchaj Carolyn i już idź, a o mnie i o dziecko się nie martw. Jesteśmy tu pod dobrą opieką – wtrąciła Melanie. - Jade, byłaś wspaniała, dzięki tobie mniej odczuwałam ból.
- Wiedziałam kogo zatrudniam – skonstatowała Carolyn. - To jasne, że nie mam żadnych uprzedzeń rasistowskich, a prawdziwy talent potrafię docenić.
Jade tylko roześmiała się serdecznie.
Pół godziny później wykąpana i przebrana w czystą koszulę Melanie tuliła do piersi nowo narodzoną córeczkę. Mała Maria szybko znalazła sutek i z ochotą zaczęła go ssać. Co za radość!
Szkoda, że Zach tego nie widzi. Przed chwilą miała od niego telefon. Zrobił rentgen klatki piersiowej na cito i okazało się, że złamanie żebra nie jest skomplikowane. Przepisano mu tylko środki przeciwbólowe. Powiedział, że za chwilę będzie w klinice. I że należy podziękować Matce Bożej za to, że wyszli z wypadku bez ciężkich obrażeń.
A Melanie z małą zostaną w klinice jeszcze przez dwa dni.
Mała spała smacznie, gdyż była nakarmiona, a Zach też poszedł coś zjeść. Melanie miała więc trochę czasu dla siebie.
Wysłała kilka mms – ów do przyjaciół i postanowiła pospacerować trochę po szpitalnym korytarzu.
Ledwo wyszła ze swojej sali usłyszała głośny płacz. Szybko poszła w kierunku, skąd dochodził i zobaczyła nastolatkę w dziewiątym miesiącu ciąży opierającą się o okienny parapet i kryjącą twarz w dłoniach. Ciało jej drgało od spazmatycznych łkań. Melanie podeszła do niej i położyła rękę na jej ramieniu.
- Powiedz mi, co się stało; dlaczego płaczesz? - spytała.
- Nie chcę rozmawiać! - oznajmiła dziewczyna.
- Może to błąd. Czasem dobrze jest wygadać się przed kimś.
- Ale pani i tak mnie nie zrozumie, Miss Strba. I może pani też tak samo myśli, jak moi rodzice.
- A co myślą twoi rodzice?
- To długa historia. Ale powiem o co chodzi. Właśnie mam urodzić dziecko. Rodzice załatwili mi klinikę, tylko, że kategorycznie każą zrzec się dziecka zaraz po porodzie. Ale ja nie chcę go oddać.
- I nie musisz. Ty jesteś matką i masz prawo zadecydować o wszystkim.
- Jestem nieletnia i nie mam żadnych praw. Czy pani tego nie rozumie, Miss Strba?
- Przestań do mnie mówić Miss Strba. Jestem Melanie, dla przyjaciół Mel. A ty jak masz na imię?
- Maddie. Od Madison.
- Posłuchaj, Maddie, całkowicie cię rozumiem. Oddanie dziecka po porodzie to bardzo trudna sprawa. I kiedyś możesz tego bardzo żałować. Być może będziesz chciała odzyskać dziecko z powrotem, ale będzie już za późno. A co na to ojciec dziecka?
- Mój chłopak? Właściwie to mój szkolny kolega, jesteśmy w jednym wieku i razem chodziliśmy na zajęcia. Wpadł w panikę kiedy się dowiedział że jestem w ciąży.
- Dlaczego zdecydowaliście się na seks w tak młodym wieku?
- Kochaliśmy się i jakoś tak wyszło. Rodzice chcieli żebym usunęła ciążę i nawet miałam wyznaczoną kolejkę na zabieg. Ale kiedy tam poszłam i czekałam na swoją kolej, podeszła do mnie działaczka z Pro Life i tak długo ze mną rozmawiała, aż mnie przekonała. Uciekłam stamtąd. Na to moi rodzice powiedzieli, że jeśli jestem taka głupia i chcę być w ciąży, to niech sobie będę, ale dziecko mam oddać zaraz po porodzie. A ja nie chcę. Jak można oddać dziecko, które przez dziewięć miesięcy nosiło się pod sercem?
- Słuchaj Maddie, mnie też namawiano do usunięcia ciąży ponieważ dziecko miało urodzić się z zespołem Downa. Ale ja się uparłam i donosiłam tą ciąże. Pochodzę z katolickiej rodziny i traktuję aborcję jak morderstwo. A teraz dziękuję Bogu, że urodziłam zdrową, śliczną córeczkę.
- Moje gratulacje!
- A ty gdybyś poczekała ze współżyciem przynajmniej kilka lat, nie miałabyś teraz takiego dylematu.
- Wiem. Nie musisz mi tego powtarzać.
- Chętnie porozmawiałabym z twoimi rodzicami. Może udałoby się ich przekonać.
- Wątpię. Ale jeśli chcesz to znajdziesz ich na parterze.
- Już do nich idę. Trzymaj się!
- No to powodzenia!
Rodziców Maddie Melanie znalazła na ławce pod plakatem pokazującym karmienie piersią.
- Dzień dobry, nazywam się Melanie Strba. Czy państwo mają córkę imieniem Madison?
- Tak, Maddie jest naszą córką – odpowiedział ojciec.
- Chciałabym z wami porozmawiać o waszej córce.
- O czym tu rozmawiać? Głupia jest i basta. Zdecydowała się urodzić dziecko, a teraz nie chce go oddać. A przecież sama jest jeszcze dzieckiem, ma dopiero piętnaście lat.
- Jak na swój wiek jest bardzo dojrzała i odpowiedzialna. Podziwiam ją – powiedziała Melanie.
- Co to za odpowiedzialność! W tak młodym wieku zaczęła sypiać z chłopcem. No i doigrała się! - stwierdziła matka.
- Ale chce być prawdziwą matką swego dziecka, nie tylko biologiczną. Dlaczego jej tego zabraniacie?
- Ona musi skończyć szkołę, a potem studia i zdobyć jakiś zawód. Zdolna jest, ma same piątki. Szkoda by było to zaprzepaścić – powiedział ojciec.
- Ależ nic nie stoi na przeszkodzie aby Maddie kontynuowała szkołę. Sama załatwię jej stałą opiekunkę do dziecka. Nawet będę ją opłacać – zaofiarowała się Melanie.
- No, jeśli tak, to niech robi, co chce. Może sobie zatrzymać to dziecko – rzekł ojciec.
- Będę ją wspierać – oświadczyła Melanie.
- Ja też. Przecież to moje jedyne dziecko – oznajmiła matka.
Zawołano Maddie, która aż podskoczyła do góry z radości kiedy się dowiedziała o decyzji rodziców.
- Nie skacz tak, uważaj na dziecko – upomniała ją matka.
- Nic mu nie będzie – stwierdziła Maddie i rzuciła się na szyję Melanie. - Dziękuję ci, Mel!
- Mel? Więcej poufałości niż znajomości – mruczał ojciec.
Po dwóch dniach pobytu Melanie i mała Maria opuszczały klinikę. Zach witał je ogromnym koszem czerwonych róż.
Maddie też przyszła się pożegnać.
- Mel, zanim opuścisz klinikę chcę żebyś zobaczyła moją córeczkę – powiedziała i zaciągnęła Melanie do swojej sali,
- To jest Melanie!
- Melanie?
- Tak, dałam jej twoje imię na pamiątkę tego, co dla mnie zrobiłaś.
Promień słońca wpadł przez okno i oświetlił twarzyczkę małej, która uśmiechała się słodko do wszystkich.
- Sol lucet omnibus. Słońce świeci dla każdego – powiedziała Melanie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Nareszcie udało mi się napisać nowy rozdział - tym razem chyba nie będziecie narzekać, że jest za krótki.
Jak Wam się podoba?
Bardzo proszę o komentarze, bez nich pisanie wydaje sie być jałowe.
Pozdrawiam
Okruchy
piątek, 19 czerwca 2015
czwartek, 14 maja 2015
Coś o cudach
Było około szesnastej kiedy Emilia odpaliła laptopa. Nie zdążyła jeszcze przejrzeć poczty, gdy usłyszała dzwonek skype. To była Melanie.
- Witaj, Melanio. Jak ci się udała pielgrzymka do Guadalupe? - spytała Emilia.
- Bardzo się udała. Właśnie tym chciałam się z tobą podzielić – odpowiedziała Melanie. - A wrażeń było mnóstwo. Wróciłam odmieniona i uduchowiona.
- Matka Boska to sprawiła?
- Oczywiście. Ona tam niejednego cudu dokonała. Czy słyszałaś cokolwiek na temat objawień w Meksyku?
- Muszę ci przyznać, że bardzo mało. Wiem tylko tyle, że Matka Boska tam się objawiła i nic poza tym. Prawdę mówiąc, nie bardzo mnie to interesowało.
- A szkoda. Więc posłuchaj. Prawie pół tysiąclecia temu Matka Boska objawiła się Indianinowi imieniem Juan Diego u stóp góry Tepeyac. Jej życzeniem było, aby na górze został zbudowany kościół pod Jej wezwaniem. Kiedy Indianin przedstawił tą prośbę biskupowi, ten nie chciał wierzyć i zażądał dowodu. Indianin opowiedział Maryi o tej rozmowie przy kolejnym objawieniu, a Ona poradziła mu, by przyszedł za dwa dni i zerwał róże, które miały zakwitnąć na skalistym, górskim stoku. Niestety, Juan nie mógł udać się danego dnia we wskazane miejsce ponieważ jego wuj ciężko zachorował. Kiedy szedł wezwać księdza do chorego, w drodze objawiła mu się Maryja i oznajmiła, ze nie musi już się obawiać o zdrowie wuja, gdyż ten szybko wyzdrowieje, po czym poleciła Indianinowi udać się na górę po kwiaty. Juan polecenie wykonał i jakież było jego zdumienie, kiedy na skalistym zboczu zobaczył kwitnące róże kastylijskie, kwiaty, które w Meksyku nie występują. Zerwał je i wręczył Maryi, Ona zaś umieściła je w jego płaszczu i poleciła udać się z nimi do biskupa. Kiedy Juan stanął przed biskupem i odsłonił poły swego płaszcza, na materiale ukazał się przepiękny wizerunek Matki Najświętszej. Biskup uwierzył w świadectwo Indianina i poczynił starania aby na górze stanął kościół. Dziś jest to wspaniałe sanktuarium, miejsce wielu cudów.
Wizerunek Matki Bożej jest wystawiony w sanktuarium i pomimo iż upłynęło prawie pół tysiąclecia, nie ma śladów zniszczenia ani rozkładu, chociaż płaszcz Indianina został wykonany z lichego materiału, który w normalnych warunkach mógłby przetrwać maksimum trzydzieści lat. Poza tym sama technika wykonania tego obrazu jest zagadką dla naukowców – znaczna większość z nich twierdzi, że wizerunek nie został namalowany ludzką ręką, znalazło się tylko dwoje sceptyków, którzy twierdzą co innego.
- To ciekawe. Opowiadaj dalej.
- No więc stanęliśmy przed Obliczem Matki Bożej z Guadalupe i przedstawiliśmy Jej swoje prośby. I wtedy poczułam na sobie Jej spojrzenie, od którego moje ciało przebiegł dreszcz. To tak, jakby spojrzała na mnie żywa ludzka istota. I było to spojrzenie pełne miłości. Muszę ci powiedzieć, że oczy Maryi z wizerunku w Guadalupe są fenomenem: odbijają się w nich postacie Indianina i towarzyszących mu osób. Pomimo mikroskopijnej wielkości można rozpoznać ich twarze.
Aha, i jeszcze jedno. W 20007 roku, w dniu, w którym w Meksyku zalegalizowano aborcję, na wizerunku Maryi , dokładnie na Jej łonie pojawiła się intensywna plama świetlna w kształcie ludzkiego embrionu. Zjawisko można było obserwować przez godzinę. Nie stwierdzono wystąpienia odbicia, naświetlenia, ani żadnego innego sztucznego zjawiska. Światło miało źródło naturalne, choć nieznane, przybrało bez wątpienia kształt embrionu i pojawiło się znikąd.
- Niesamowite.
- Od tego dnia Matka Boża z Guadalupe została uznana patronką życia poczętego.
Guadalupe tak zainspirowała Zacha, że pracuje teraz nad filmem o sanktuarium i cudownym wizerunku Maryi.
- Kiedy można będzie obejrzeć ten film w telewizji?
- Nie wiem, czy nowojorska telewizja go pokaże, ale telewizje katolickie są jak najbardziej zainteresowane.
- No to pielgrzymka dała owoce.
- Jasne. Pojechaliśmy do Meksyku całą rodziną i wszyscy wróciliśmy zafascynowani i uduchowieni.
Dalsza część rozmowy między Emilią a Melanie dotyczyła nowej książki Byrona oraz babskich plotek o modzie i pogodzie.
Kiedy Melanie się rozłączyła, Emilia wróciła do przeglądanie poczty.
Pierwsza wiadomość, którą otworzyła, była od Boguckich, którzy pisali na temat wyborów prezydenckich w Polsce. Pierwszą turę wygrał przedstawiciel opozycji przewagą zaledwie dwóch procent, jednak wywołało to panikę wśród ekipy rządzącej, gdyż było wyrazem niezadowolenia narodu z obecnych rządów. Źle się stało, że w USA polikwidowano okręgi wyborcze i przez to głosy oddało znacznie mniej Polonii. Boguccy piszą, ze było to działanie celowe, ponieważ z góry wiadomo, którą opcję wybrałaby Polonia.
Zadzwonił telefon. Emilia odebrała i usłyszała głos sąsiadki, Nadine Lassiter:
- Hallo, Em, czy jesteś w domu?
- Nadine? Dawno cię nie było słychać. Oczywiście, jestem w domu.
- Czy będę mogła zaraz do ciebie przyjść? Chciałabym porozmawiać.
- Wiesz, że możesz do mnie przyjść zawsze, kiedy masz takie życzenie. Zapraszam.
Nadine zjawiła się z sernikiem.
- Sama go upiekłam i chcę, abyś spróbowała.
- Dzięki. Zjawiasz się u mnie tak, jakbym dopiero się tu wprowadziła – skonstatowała Emilia.
- Właśnie – powiedziała Nadine – z takim samym poszłam do Sally i Maximy kiedy one się wprowadziły. I o tym chciałam z tobą porozmawiać.
Emilia pokroiła sernik, a Juanita przyniosła kawę.
- Wiesz Em, ciężko mi o tym mówić, ale Sally przez cały rok mnie unika, a kiedy się spotykamy odwraca głowę. Ja wiem, że to straszne przeżycie stracić jedyną córkę, ale przecież ja też straciłam syna. Sally zachowuje się tak, jakbym to ja była winna temu całemu nieszczęściu.
Emilia nie odezwała się, gdyż dobrze znała zdanie Sally w tej sprawie.
- A przecież ja nic nie wiedziałam o obsesji Lance'a na punkcie Maximy – ciągnęła dalej Nadine. - Nie przypuszczałam, że on nadal ją kocha. Przecież miał dziewczynę w Chicago. Naprawdę nie podejrzewałam u niego choroby psychicznej. Uwierzyłam nawet w to, co mi opowiadał na temat pistoletu, który miał ze sobą na plaży w dniu urodzin Maximy. Tak bardzo bym chciała, żeby wróciły dawne czasy i dawne układy między mną a Sally. Czy mogłabyś z nią porozmawiać na mój temat?
- Nadine, najlepiej będzie jeśli obie pójdziemy do niej i porozmawiamy – zaproponowała Emilia.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Trochę krótki wyszedł mi ten rozdział, ale nie chciałam tu nic klecić na siłę.
No i nie bardzo mi wyszedł.
Przepraszam za ew. błędy - wkleiłam bez sprawdzania.
No i - komentujcie, plizzzz! Wasze komentarze są dla mnie motywacją.
- Witaj, Melanio. Jak ci się udała pielgrzymka do Guadalupe? - spytała Emilia.
- Bardzo się udała. Właśnie tym chciałam się z tobą podzielić – odpowiedziała Melanie. - A wrażeń było mnóstwo. Wróciłam odmieniona i uduchowiona.
- Matka Boska to sprawiła?
- Oczywiście. Ona tam niejednego cudu dokonała. Czy słyszałaś cokolwiek na temat objawień w Meksyku?
- Muszę ci przyznać, że bardzo mało. Wiem tylko tyle, że Matka Boska tam się objawiła i nic poza tym. Prawdę mówiąc, nie bardzo mnie to interesowało.
- A szkoda. Więc posłuchaj. Prawie pół tysiąclecia temu Matka Boska objawiła się Indianinowi imieniem Juan Diego u stóp góry Tepeyac. Jej życzeniem było, aby na górze został zbudowany kościół pod Jej wezwaniem. Kiedy Indianin przedstawił tą prośbę biskupowi, ten nie chciał wierzyć i zażądał dowodu. Indianin opowiedział Maryi o tej rozmowie przy kolejnym objawieniu, a Ona poradziła mu, by przyszedł za dwa dni i zerwał róże, które miały zakwitnąć na skalistym, górskim stoku. Niestety, Juan nie mógł udać się danego dnia we wskazane miejsce ponieważ jego wuj ciężko zachorował. Kiedy szedł wezwać księdza do chorego, w drodze objawiła mu się Maryja i oznajmiła, ze nie musi już się obawiać o zdrowie wuja, gdyż ten szybko wyzdrowieje, po czym poleciła Indianinowi udać się na górę po kwiaty. Juan polecenie wykonał i jakież było jego zdumienie, kiedy na skalistym zboczu zobaczył kwitnące róże kastylijskie, kwiaty, które w Meksyku nie występują. Zerwał je i wręczył Maryi, Ona zaś umieściła je w jego płaszczu i poleciła udać się z nimi do biskupa. Kiedy Juan stanął przed biskupem i odsłonił poły swego płaszcza, na materiale ukazał się przepiękny wizerunek Matki Najświętszej. Biskup uwierzył w świadectwo Indianina i poczynił starania aby na górze stanął kościół. Dziś jest to wspaniałe sanktuarium, miejsce wielu cudów.
Wizerunek Matki Bożej jest wystawiony w sanktuarium i pomimo iż upłynęło prawie pół tysiąclecia, nie ma śladów zniszczenia ani rozkładu, chociaż płaszcz Indianina został wykonany z lichego materiału, który w normalnych warunkach mógłby przetrwać maksimum trzydzieści lat. Poza tym sama technika wykonania tego obrazu jest zagadką dla naukowców – znaczna większość z nich twierdzi, że wizerunek nie został namalowany ludzką ręką, znalazło się tylko dwoje sceptyków, którzy twierdzą co innego.
- To ciekawe. Opowiadaj dalej.
- No więc stanęliśmy przed Obliczem Matki Bożej z Guadalupe i przedstawiliśmy Jej swoje prośby. I wtedy poczułam na sobie Jej spojrzenie, od którego moje ciało przebiegł dreszcz. To tak, jakby spojrzała na mnie żywa ludzka istota. I było to spojrzenie pełne miłości. Muszę ci powiedzieć, że oczy Maryi z wizerunku w Guadalupe są fenomenem: odbijają się w nich postacie Indianina i towarzyszących mu osób. Pomimo mikroskopijnej wielkości można rozpoznać ich twarze.
Aha, i jeszcze jedno. W 20007 roku, w dniu, w którym w Meksyku zalegalizowano aborcję, na wizerunku Maryi , dokładnie na Jej łonie pojawiła się intensywna plama świetlna w kształcie ludzkiego embrionu. Zjawisko można było obserwować przez godzinę. Nie stwierdzono wystąpienia odbicia, naświetlenia, ani żadnego innego sztucznego zjawiska. Światło miało źródło naturalne, choć nieznane, przybrało bez wątpienia kształt embrionu i pojawiło się znikąd.
- Niesamowite.
- Od tego dnia Matka Boża z Guadalupe została uznana patronką życia poczętego.
Guadalupe tak zainspirowała Zacha, że pracuje teraz nad filmem o sanktuarium i cudownym wizerunku Maryi.
- Kiedy można będzie obejrzeć ten film w telewizji?
- Nie wiem, czy nowojorska telewizja go pokaże, ale telewizje katolickie są jak najbardziej zainteresowane.
- No to pielgrzymka dała owoce.
- Jasne. Pojechaliśmy do Meksyku całą rodziną i wszyscy wróciliśmy zafascynowani i uduchowieni.
Dalsza część rozmowy między Emilią a Melanie dotyczyła nowej książki Byrona oraz babskich plotek o modzie i pogodzie.
Kiedy Melanie się rozłączyła, Emilia wróciła do przeglądanie poczty.
Pierwsza wiadomość, którą otworzyła, była od Boguckich, którzy pisali na temat wyborów prezydenckich w Polsce. Pierwszą turę wygrał przedstawiciel opozycji przewagą zaledwie dwóch procent, jednak wywołało to panikę wśród ekipy rządzącej, gdyż było wyrazem niezadowolenia narodu z obecnych rządów. Źle się stało, że w USA polikwidowano okręgi wyborcze i przez to głosy oddało znacznie mniej Polonii. Boguccy piszą, ze było to działanie celowe, ponieważ z góry wiadomo, którą opcję wybrałaby Polonia.
Zadzwonił telefon. Emilia odebrała i usłyszała głos sąsiadki, Nadine Lassiter:
- Hallo, Em, czy jesteś w domu?
- Nadine? Dawno cię nie było słychać. Oczywiście, jestem w domu.
- Czy będę mogła zaraz do ciebie przyjść? Chciałabym porozmawiać.
- Wiesz, że możesz do mnie przyjść zawsze, kiedy masz takie życzenie. Zapraszam.
Nadine zjawiła się z sernikiem.
- Sama go upiekłam i chcę, abyś spróbowała.
- Dzięki. Zjawiasz się u mnie tak, jakbym dopiero się tu wprowadziła – skonstatowała Emilia.
- Właśnie – powiedziała Nadine – z takim samym poszłam do Sally i Maximy kiedy one się wprowadziły. I o tym chciałam z tobą porozmawiać.
Emilia pokroiła sernik, a Juanita przyniosła kawę.
- Wiesz Em, ciężko mi o tym mówić, ale Sally przez cały rok mnie unika, a kiedy się spotykamy odwraca głowę. Ja wiem, że to straszne przeżycie stracić jedyną córkę, ale przecież ja też straciłam syna. Sally zachowuje się tak, jakbym to ja była winna temu całemu nieszczęściu.
Emilia nie odezwała się, gdyż dobrze znała zdanie Sally w tej sprawie.
- A przecież ja nic nie wiedziałam o obsesji Lance'a na punkcie Maximy – ciągnęła dalej Nadine. - Nie przypuszczałam, że on nadal ją kocha. Przecież miał dziewczynę w Chicago. Naprawdę nie podejrzewałam u niego choroby psychicznej. Uwierzyłam nawet w to, co mi opowiadał na temat pistoletu, który miał ze sobą na plaży w dniu urodzin Maximy. Tak bardzo bym chciała, żeby wróciły dawne czasy i dawne układy między mną a Sally. Czy mogłabyś z nią porozmawiać na mój temat?
- Nadine, najlepiej będzie jeśli obie pójdziemy do niej i porozmawiamy – zaproponowała Emilia.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Trochę krótki wyszedł mi ten rozdział, ale nie chciałam tu nic klecić na siłę.
No i nie bardzo mi wyszedł.
Przepraszam za ew. błędy - wkleiłam bez sprawdzania.
No i - komentujcie, plizzzz! Wasze komentarze są dla mnie motywacją.
niedziela, 12 kwietnia 2015
Smutne rocznice
Kiedy
Byron zajął się pracą nad swoją nową powieścią, Emilia
przeglądała pocztę elektroniczną.
Maili
było wiele.
Jeden
z nich był od Melanie. Informowała, że nie będzie mogła
uczestniczyć w obchodach rocznicy śmierci Maximy, gdyż akurat tego
dnia wybiera się z mężem na pielgrzymkę do Guadalupe aby tam
pomodlić się w intencji ich nienarodzonego dziecka.
„Ale
na pewno nie zapomnimy pomodlić się za duszę Maxie u Matki Bożej”-
pisała Melanie.
Inny
był od Boguckich z Nowego Jorku i zawierał artykuł będący
streszczeniem książki niemieckiego dziennikarza Jurgena Rotha o
katastrofie smoleńskiej, w
której autor wpisuje się w poszlaki wspierające tezę
o zamachu.
Właśnie
minęło pięć lat od tej tragedii, w której zginął polski
prezydent wraz z całą elitą narodu. Pięć lat, które jakże
inaczej przeżywa się na obczyźnie, niż w Polsce. Boguccy
dopisali w komentarzu do artykułu, że reakcją mediów w Polsce na
książkę było podanie wiadomości o kolejnych odczytach z czarnych
skrzynek rządowego tupolewa, z których „jasno wynika”, że winę
za katastrofę ponoszą niedouczeni piloci pod wodzą pijanego
dowódcy. Wbrew
temu, że na całym świecie przebąkuje się już o zamachu.
Emilia
przejrzała pozostałe maile, które były od krewnych i znajomych, i
różnych firm oferujących różne usługi. Wyłączyła laptopa
odkładając na później odpowiedzi, gdyż nie miała w danej chwili
do tego głowy.
„Boże,
to już niedługo będzie rocznica śmierci Maximy, a wydaje się, że
to było jakby wczoraj”, myślała przy filiżance porannej kawy.
Cofnęła
się pamięcią do chwili, kiedy Sally z córką wprowadziły się do
sąsiedniego domu. Był to ewenement, gdyż przez kilka lat, czyli od
tragicznej śmierci poprzedniej właścicielki, gwiazdy porno Tiffany
Sharp, nikt tam nie chciał mieszkać, bowiem uważano dom za
nawiedzony. Słynna dziennikarka telewizyjna Sally Ratzenberger
nabyła go więc po okazyjnej cenie.
A
pierwszą wiadomość o nowych lokatorkach przekazała Emilii inna
sąsiadka, Nadine Lassiter, która już zdążyła zawrzeć znajomość
z nowymi lokatorkami nawiedzonego domu.
Emilia
nieraz widywała energiczną rudą kobietę ze śliczną, czarnowłosą
i czarnooką dziewczynką.
Jednak
dzieci są bardziej komunikatywne niż dorośli i raz dwa zawarły
znajomość z ich nową sąsiadką będącą w zbliżonym wieku.
Pewnego
razu Emilia usłyszała jak rozmawiały przy śniadaniu.
-
Ta Maxie to cierpi na manię wyższości – skonstatował Tristan.-
Powiedziała mi tak: „Wiesz, co oznacza moje imię? Maxima to po
łacinie największa!”. „Wielkie rzeczy” – powiedziałem –
„Tristan to po hiszpańsku smutas, a czy ja wyglądam na takiego?”.
Czy wiecie, co ta zołza odpowiedziała? „Na smutasa to może nie
wyglądasz, ale i tak jesteś żałosny!”
-
Ona zdecydowanie nie da się lubić - stwierdziła Tara. - Za dużo
się mądrzy.
-
Słyszę, że cały czas rozmawiacie o Maxie Ratzenberger –
wtrąciła się Emilia.
-
Maxie Seward – sprostowała Tara. - W okolicy nie ma żadnej innej
Maxie.
Wkrótce
jednak nadarzyła się okazja do poznania nowych sąsiadek.
Pewnego
dnia Emilia wracała z zakupów. Zatrzymała samochód przed domem i
wysiadła obładowana torbami i pakunkami. Nagle wpadła na nią
jakaś dziewczynka, która jeździła na łyżworolkach po chodniku.
Emilia zachwiała się i upuściła zakupy na ziemię.
-
Bardzo panią przepraszam – powiedziała Maxie Seward, gdyż to
była właśnie ona.
Pomogła
Emilii pozbierać zakupy oraz zanieść je do domu, a Emilia
zaprosiła ją na lody i sok.
Tara
i Tristan siedzieli już na werandzie; dołączył do nich syn
sąsiadów i najlepszy przyjaciel Tristana, Lance Lassiter. Nie byli
zachwyceni nowym gościem, ale kiedy Maxima zaczęła opowiadać o
Haiti wszyscy słuchali z zainteresowaniem. A umiała opowiadać...
Opowiadanie
przerwał Byron, który oznajmił Emilii:
-
Miss Havisham przyszła po Estellę!*)
I
na werandę wkroczyła Sally Ratzenberger we własnej osobie.
-
Czy moja córka wam nie przeszkadza?- spytała.
-
Przeszkadza? Ależ skądże! Jest tu miłym gościem moim i moich
dzieci – odpowiedziała Emilia.
-
Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Jestem Sally Ratzenberger.
Używam panieńskiego nazwiska, gdyż pod takim zrobiłam karierę w
telewizji.
-
Wiem. Nieraz panią widziałam.
-
Maxima nosi nazwisko po ojcu.
Emilia
zaprosiła Sally na kawę, a w tym czasie dzieci poszły bawić się
na podwórko.
Kobiety
rozmawiały ze sobą na różne tematy, najczęściej o dzieciach,
tak jakby znały się od dawna.
Czas
płynął nieubłaganie szybko i nie wiadomo, jak przyszedł moment,
w którym Sally zawołała córkę, podziękowała za gościnę i
oznajmiła, że muszą wracać do domu.
Tristan
był z tego powodu bardzo niezadowolony, gdyż Maxima okazała się
lepsza od niego w rzutach do kosza. Bardzo liczył na rewanż.
Od
tamtego dnia Emilia i jej nowa sąsiadka zostały przyjaciółkami i
widywały się co najmniej dwa razy w tygodniu.
Mijały
dni, miesiące, lata, dzieci dorastały. Z czwórki przyjaciół
została tylko trójka, Tara jako najstarsza znalazła sobie inne
towarzystwo, zaś Tristan i Lance, których Byron nazywał Tristanem
i Lancelotem, zaczęli rywalizować ze sobą o względy Maximy.
Maxie
odziedziczyła po ojcu wielki talent muzyczny. Sama komponowała i
śpiewała piosenki, do których słowa najczęściej pisał Lance,
akompaniując sobie na fortepianie, bądź gitarze.
Razem
z niemniej uzdolnionymi muzycznie koleżankami z liceum założyły
zespół, który nazwały Bad Girls, i który szybko zaczął odnosić
sukcesy pod patronatem jednego z najlepszych w Hollywood menedżerów.
Emilia
miała okazję poznać wszystkie dziewczyny z zespołu, a oprócz
Maxie były tam: Kelly Polhemus, Amy Mctiernan i Libby Montero.
Teksty dla zespołu, oczywiście, pisał Lance, który okazał się
być wielce utalentowanym młodym poetą.
Lance
od dawna kochał się w Maximie, która wyrosła na piękną
dziewczynę. Ona jednak wolała Tristana, przynajmniej przez jakiś
czas. Kiedy Lance dowiedział się o romansie jego ukochanej z
najlepszym przyjacielem, doszło do bójki między dwoma rycerzami
Maximy, a ich przyjaźń skończyła się definitywnie.
Romans
Tristana i Maximy nie trwał długo, zadecydowały o tym burzliwe
temperamenty obojga.
Lance,
korzystając z tego, że jego ukochana nie ma nikogo, rozpoczął
szturm do jej serca. Toteż po każdym koncercie Maxima otrzymywała
bukiet białych róż z dołączonym bilecikiem z podpisem
„Lancelot”.
Tymczasem
Bad Girls biły rekordy popularności wśród zespołów
młodzieżowych. Ale ta popularność poprowadziła dziewczęta na
złą drogę. Narkotyki, alkohol...
Na
próżno Emilia usiłowała przeprowadzić rozmowę z Maximą na ten
temat. Trzeba było tragedii aby dziewczętom otworzyły się oczy;
Amy Mctiernan zmarła z przedawkowania. Po jej śmierci zespół się
rozpadł, a „złe dziewczyny” wydały wojnę narkotykom.
Maxima
wkrótce założyła nowy zespół o nazwie Seward's Folly, którego
została wokalistką.
Emilia
pamięta osiemnaste urodziny Maxie, zmęczonej już popularnością i
pragnącej świętować je w nietypowy sposób.
Solenizantka
życzyła sobie, aby Emilia zawiozła ją do pierwszej lepszej
dyskoteki, gdzie Maxima miała, oczywiście, być incognito, ubrana w
rudą perukę. I rzeczywiście, nikt jej tam nie poznał.
Kiedy
była już znudzona dyskoteką pojechały na plażę. I tam
przyszedł Maximie do głowy pomysł żeby wykąpać się w oceanie.
-
Ale przecież nie mamy kostiumów kąpielowych – stwierdziła
Emilia.
-
Nic nie szkodzi. Popływamy nago! - oświadczyła Maxie.
Tak
też zrobiły. Szybsza była Maxima, która zaproponowała Emilii aby
ją ścigała.
W
pewnym momencie Emilia poczuła skurcz w łydce i zaczęła tonąć.
Zdążyła tylko krzyknąć: „Maxie!” zanim straciła świadomość.
Ocknęła
się na plaży ocucona przez Maximę, która ni z tego, ni z owego
usiłowała pocałować ją w usta. Emilia odepchnęła dziewczynę
energicznie, karcąc ją za takie zachowanie.
-
A co, nigdy nie robiłaś tego z kobietą? Myślałam, że tego
chcesz, bo tak na mnie czasem patrzyłaś... - powiedziała Maxima.
Emilia skarciła ja ponownie.
Wróciły
do domu, postanawiając nie wspominać Sally o tym incydencie.
Maxima
zamieszkała z Lance'm, który nadal pisał jej piosenki, a nowy
zespół szturmował szczyty list przebojów na całym świecie.
No
i stało się. Z zespołu odszedł perkusista i trzeba było znaleźć
na to miejsce nowego. I wtedy zjawił się Michael Proietti, w którym
Maxima zakochała się z wzajemnością. Odeszła od Lance'a i wzięła
cichy ślub z ukochanym. Porzucony kochanek wyjechał z Santa Monica
i próbował zapomnieć. Ale to się nie udało...
Właśnie
mija rocznica tej tragedii. Jakże szybko ten rok przeleciał,
pomyślała Emilia.
*)
Bohaterki powieści Charlesa Dickensa „Wielkie nadzieje”.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Przepraszam, że tak długo czekaliście na nowy rozdział.
Spowodowały to: brak weny i choroba najbliższej mi osoby.
Następnym razem postaram się aby Wasze czekanie nie było tak długie.
czwartek, 26 lutego 2015
Okruchy przeszłości i teraźniejszości
- Josh Slater właśnie wrócił z frontu na wschodniej Ukrainie – poinformował Zach.
Dzieci już spały, więc małżonkowie Tramell mogli swobodnie rozmawiać przy wieczornej herbacie na tematy, których raczej przy dzieciach się nie porusza.
- I co takiego opowiadał? - spytała Melanie.
- Ostatni jego pobyt był w szpitalu w Artemowsku, gdzie dowożono rannych żołnierzy z oblężonego Debalcewa, w którym to mieście przeżyli prawdziwe piekło. Miasto jest zrównane z ziemią, a oni tam siedzieli bez jedzenia, picia i środków do życia. Na dodatek czują się wpuszczeni w maliny przez ukraińskie władze, bowiem na posiedzeniu w Mińsku został uchwalony rozejm i kazano żołnierzom wycofać się z frontu, a kiedy oni to robili, nieprzyjaciele strzelali do nich jak do kaczek. A propos powrotu Josha, jest propozycja wyjazdu na jego miejsce, tym razem do Mariupola. Oczywiście, bardzo intratna finansowo.
- Czy to nie jest to miasto, na które Rosjanie planują atak?
- Owszem, Josh mówi, że po tym, jak Debalcewe padło, Mariupol ma być następnym miastem, do którego Rosjanie skierują swoje siły.
- I co przez to chciałeś powiedzieć? Chyba nie to, do cholery, że się tam wybierasz! - Melanie spojrzała badawczo mężowi w oczy, a jej fiołkowoniebieskie tęczówki pociemniały.
- A gdyby tak mój szef mi to zaproponował, to co byś powiedziała? - spytał Zach przekornie.
- Poszłabym osobiście do niego i powiedziała mu, że upadł na głowę. Co z tego, ze propozycja jest, jak mówisz, bardzo intratna, ale masz rodzinę, która cię potrzebuje.
- Kochanie, chcę ci powiedzieć, że nie musisz się do niego fatygować. Nie zaproponował mi wyjazdu na Ukrainę, znalazł się inny chętny. Ale gdybym nie miał rodziny, to kto wie, czy bym nie pojechał.
- W ogóle tego nie rozumiem. Po co się tam pchać, skoro nie można pomóc ludziom? Samo nadawanie komunikatów z frontu to nie jest poświęcenie.
- Coś ci powiem, Melanie Strba. Grasz w tych swoich serialach i nie masz zielonego pojęcia o pracy dziennikarza. Cóż to za dziennikarz, który siedzi na dupie i ogląda świat z perspektywy swojego fotela? Zadaniem dziennikarza jest być tam, gdzie coś się dzieje. Prawdziwą wojnę też ktoś musi ludziom pokazywać.
- A co, zamiast siedzieć bezpiecznie na dupie wolałbyś, żeby teraz szukano twoich zwłok gdzieś tam pod Debalcewem?
- Ludzie giną nawet tam, gdzie nie ma wojny. Tak naprawdę, to przecież nigdzie nie jest bezpiecznie.
- Ale po co iść wprost na spotkanie śmierci?
- Mel, kochanie... Idąc twoim tokiem rozumowania, to po co, na przykład, kupować samochód, skoro tyle ludzi ginie na drogach?
- Być może jestem egocentryczna, ale wolę być taka niż zostać wdową po raz drugi.
- Kocham cię! - powiedział Zach i przytulił ją mocno do siebie.
Emilia patrzyła w lustro.
Niedawno skończyła pięćdziesiąt sześć lat, a nikt nie dałby jej więcej niż czterdzieści. Jej cera była gładka, zmarszczki tylko gdzieniegdzie, a figurę potrafiła utrzymać nawet w tym wieku. „Szczęściara”, mówiły o niej koleżanki.
Minęło tyle lat, a jednak pamiętała tą trzynastoletnią Emilkę, która lustrowała swoją sylwetkę w łazienkowym lustrze. Gęste włosy w kolorze złocistoblond opadały na jej ramiona, brązowe oczy patrzyły z ciekawością na świat, ładnie zaokrąglały się jej ramiona i piersi. Nie było w tym nic dziwnego, ze już w tym wieku zaczynała być atrakcyjna.
Jej starsi bracia – bliźniacy mieli wielu kolegów, jeden z nich kiedyś pocałował ją w usta. Wtedy przekonała się, że pocałunek, tak opiewany w poezji i piosence, nie jest niczym ekstra tylko zwykłym ślimaczeniem.
A ten chłopak, kolega z ósmej klasy, który popełnił samobójstwo? Zostawił list do rodziców, w którym napisał, że powodem targnięcia się na życie była nieszczęśliwa miłość do Emilki Hintertan. Od tej pory jego rodzice patrzyli z nienawiścią na Emilkę, która nie mogła zrozumieć takiego zachowania. Przecież to nie była jej wina, że nie odwzajemniała uczuć chłopca. Notabene w ogóle nie wiedziała, że się w niej kochał.
Od wczesnego dzieciństwa świetnie pływała – pływać nauczył ją ojciec. Jako uczennica szkoły podstawowej wygrywała różne pływackie zawody, a w pierwszej klasie liceum trafiła pod skrzydła młodego trenera kadry pływaków, Radka Radeckiego.
Treningi wkrótce zaczęły dawać rezultaty – Emilka zaczęła zdobywać medale na różnych mistrzostwach juniorów, a w wieku 18 lat sięgnęła po mistrzostwo Polski. I stamtąd też wróciła z medalem, i to złotym.
”Moja złota dziewczynka”, mówił do niej Radek, kiedy po zawodach znaleźli się sami. Przytulił ją mocno do siebie i zaczął całować w usta. Odsłonił jej dziewicze piersi, pieścił je i całował. I oddała mu się. Od tej pory zostali kochankami.
Emilka tymczasem postanowiła zakończyć karierę sportową, gdyż po maturze dostała się na filologię angielską Uniwersytetu Warszawskiego. Na to oczywiście nie zgadzał się Radek. A ponieważ kochał swoją podopieczną, poprosił jej rodziców o jej rękę.
„Moja córka już jest dorosła, więc niech ona zadecyduje, czy zostanie pańską żoną”, powiedział wtedy ojciec Emilii.
Ale ona wtedy jeszcze nie była gotowa do małżeństwa. Uważała, że jest na to zdecydowanie za młoda.
To, że Emilka ma zdolności językowe, ujawniło się już w dzieciństwie, kiedy pewnego razu zniknęła rodzicom. Szukali jej wszędzie, gdzie to było możliwe, aż w końcu znaleźli na strychu zatopioną w niemieckim słowniku i wkuwającą słówka.
Ale nie niemiecki stał się jej pasją. Wybrała angielski, bowiem jest to język, którym porozumiewa się większość ludzi na świecie. Dlatego od razu było wiadomo, jaki kierunek studiów obierze. I była jedną z najlepszych studentek.
Ale na trzecim roku nieoczekiwanie przyszła miłość. Był nią student Politechniki Białostockiej, Andrzej Fiedoruk, którego poznała na jakiejś dyskotece i odbiła koleżance. Ponieważ oboje studiowali w różnych miastach pisali do siebie gorące listy. Emilia bywała częstym gościem w Białymstoku, on zaś prawie w każdy weekend jeździł do stolicy. Ponieważ był Białorusinem z pochodzenia, czyli wyznawcą prawosławia, jego rodzice byli przeciwni tej znajomości.
Mimo tego antagonizmu młodzi pobrali się po trzech miesiącach znajomości. Ślub wzięli w cerkwi, co z kolei nie bardzo podobało się rodzicom Emilii. Mimo to kupili córce mieszkanie w Białymstoku, w którym nowożeńcy zamieszkali.
Małżeństwo jednak nie należało do udanych – zaraz po ślubie Andrzej zdradzał objawy częstego zaglądania do kieliszka, co wywoływało u niego niekontrolowane ataki zazdrości i agresji. Sytuacja skomplikowała się kiedy Emilia zaszła w ciążę. Coraz częściej dochodziło do kłótni między małżonkami. Podczas jednej z nich Andrzej popchnął Emilię tak mocno, że padając uderzyła się w brzuch. W ten sposób straciła dziecko, a lekarze poinformowali ją, że prawdopodobnie nie będzie miała więcej dzieci.
I chociaż po tym wypadku mąż odwiedził ją w szpitalu z kwiatami i przeprosinami, postanowiła odejść. Wykorzystała tę sposobność, że ciotka przysłała jej zaproszenie do USA i tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego wyjechała do Nowego Jorku.
Ciotka załatwiła jej pracę w Nowym Jorku u swoich dobrych znajomych, Jakuba i Rebeki Lichtmanów, którzy byli właścicielami koszernej restauracji w żydowskiej dzielnicy Flatbush. U nich też zamieszkała. Lichtmanowie mieli tylko jedną córkę, Deborę, z którą Emilia zaprzyjaźniła się.
Złożyła pozew o rozwód i aby doprowadzić do końca sprawy z tym związane musiała przyjechać do Polski latem w roku 1984.
Zamieszkała wtedy w swoim białostockim mieszkaniu, z którego Andrzej wyprowadził się do swoich rodziców. Na rozwód się nie zgadzał.
Traf chciał, że do Polski przyjechali wtedy kuzyni ze Stanów. Nie umieli ani słowa po polsku, więc Emilia musiała pokazać im Polskę i Białystok.
Pewnego razu zachciało im się zabawić w dyskotece, więc zaprowadziła ich do Kręgu. Tam poznała młodego Krzysztofa Dylewskiego, który został jej kochankiem.
W oczekiwaniu na rozwód załatwiła sobie pracę na Politechnice Białostockiej. Nie spodziewała się, że Krzysztof będzie jej studentem.
Po roku doczekała się – Andrzej wyraził zgodę na rozwód. Rodzice poznali go z nową panną, której byli przychylni, więc planował poślubienie jej zaraz po otrzymaniu rozwodu.
Romans Emilii i Krzysztofa trwał kilka lat i przerodził się w wielkie uczucie.
Ale to już inna, dłuższa historia, do której jeszcze powrócimy...
Tymczasem Emilia nadal lustrowała swoją twarz w zwierciadle.
„Tak, byłam kiedyś piękna i młoda, teraz jestem tylko piękna” , myślała.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Tym razem jest trochę o tym, czym ostatnio żyje świat i trochę wspomnień z przeszłości, do których teraz często będę powracać.
Ja wiem, że rozdział nie należy do najdłuższych, ale nie chciałam tu niczego klecić na siłę.
Pozdrawiam
Dzieci już spały, więc małżonkowie Tramell mogli swobodnie rozmawiać przy wieczornej herbacie na tematy, których raczej przy dzieciach się nie porusza.
- I co takiego opowiadał? - spytała Melanie.
- Ostatni jego pobyt był w szpitalu w Artemowsku, gdzie dowożono rannych żołnierzy z oblężonego Debalcewa, w którym to mieście przeżyli prawdziwe piekło. Miasto jest zrównane z ziemią, a oni tam siedzieli bez jedzenia, picia i środków do życia. Na dodatek czują się wpuszczeni w maliny przez ukraińskie władze, bowiem na posiedzeniu w Mińsku został uchwalony rozejm i kazano żołnierzom wycofać się z frontu, a kiedy oni to robili, nieprzyjaciele strzelali do nich jak do kaczek. A propos powrotu Josha, jest propozycja wyjazdu na jego miejsce, tym razem do Mariupola. Oczywiście, bardzo intratna finansowo.
- Czy to nie jest to miasto, na które Rosjanie planują atak?
- Owszem, Josh mówi, że po tym, jak Debalcewe padło, Mariupol ma być następnym miastem, do którego Rosjanie skierują swoje siły.
- I co przez to chciałeś powiedzieć? Chyba nie to, do cholery, że się tam wybierasz! - Melanie spojrzała badawczo mężowi w oczy, a jej fiołkowoniebieskie tęczówki pociemniały.
- A gdyby tak mój szef mi to zaproponował, to co byś powiedziała? - spytał Zach przekornie.
- Poszłabym osobiście do niego i powiedziała mu, że upadł na głowę. Co z tego, ze propozycja jest, jak mówisz, bardzo intratna, ale masz rodzinę, która cię potrzebuje.
- Kochanie, chcę ci powiedzieć, że nie musisz się do niego fatygować. Nie zaproponował mi wyjazdu na Ukrainę, znalazł się inny chętny. Ale gdybym nie miał rodziny, to kto wie, czy bym nie pojechał.
- W ogóle tego nie rozumiem. Po co się tam pchać, skoro nie można pomóc ludziom? Samo nadawanie komunikatów z frontu to nie jest poświęcenie.
- Coś ci powiem, Melanie Strba. Grasz w tych swoich serialach i nie masz zielonego pojęcia o pracy dziennikarza. Cóż to za dziennikarz, który siedzi na dupie i ogląda świat z perspektywy swojego fotela? Zadaniem dziennikarza jest być tam, gdzie coś się dzieje. Prawdziwą wojnę też ktoś musi ludziom pokazywać.
- A co, zamiast siedzieć bezpiecznie na dupie wolałbyś, żeby teraz szukano twoich zwłok gdzieś tam pod Debalcewem?
- Ludzie giną nawet tam, gdzie nie ma wojny. Tak naprawdę, to przecież nigdzie nie jest bezpiecznie.
- Ale po co iść wprost na spotkanie śmierci?
- Mel, kochanie... Idąc twoim tokiem rozumowania, to po co, na przykład, kupować samochód, skoro tyle ludzi ginie na drogach?
- Być może jestem egocentryczna, ale wolę być taka niż zostać wdową po raz drugi.
- Kocham cię! - powiedział Zach i przytulił ją mocno do siebie.
Emilia patrzyła w lustro.
Niedawno skończyła pięćdziesiąt sześć lat, a nikt nie dałby jej więcej niż czterdzieści. Jej cera była gładka, zmarszczki tylko gdzieniegdzie, a figurę potrafiła utrzymać nawet w tym wieku. „Szczęściara”, mówiły o niej koleżanki.
Minęło tyle lat, a jednak pamiętała tą trzynastoletnią Emilkę, która lustrowała swoją sylwetkę w łazienkowym lustrze. Gęste włosy w kolorze złocistoblond opadały na jej ramiona, brązowe oczy patrzyły z ciekawością na świat, ładnie zaokrąglały się jej ramiona i piersi. Nie było w tym nic dziwnego, ze już w tym wieku zaczynała być atrakcyjna.
Jej starsi bracia – bliźniacy mieli wielu kolegów, jeden z nich kiedyś pocałował ją w usta. Wtedy przekonała się, że pocałunek, tak opiewany w poezji i piosence, nie jest niczym ekstra tylko zwykłym ślimaczeniem.
A ten chłopak, kolega z ósmej klasy, który popełnił samobójstwo? Zostawił list do rodziców, w którym napisał, że powodem targnięcia się na życie była nieszczęśliwa miłość do Emilki Hintertan. Od tej pory jego rodzice patrzyli z nienawiścią na Emilkę, która nie mogła zrozumieć takiego zachowania. Przecież to nie była jej wina, że nie odwzajemniała uczuć chłopca. Notabene w ogóle nie wiedziała, że się w niej kochał.
Od wczesnego dzieciństwa świetnie pływała – pływać nauczył ją ojciec. Jako uczennica szkoły podstawowej wygrywała różne pływackie zawody, a w pierwszej klasie liceum trafiła pod skrzydła młodego trenera kadry pływaków, Radka Radeckiego.
Treningi wkrótce zaczęły dawać rezultaty – Emilka zaczęła zdobywać medale na różnych mistrzostwach juniorów, a w wieku 18 lat sięgnęła po mistrzostwo Polski. I stamtąd też wróciła z medalem, i to złotym.
”Moja złota dziewczynka”, mówił do niej Radek, kiedy po zawodach znaleźli się sami. Przytulił ją mocno do siebie i zaczął całować w usta. Odsłonił jej dziewicze piersi, pieścił je i całował. I oddała mu się. Od tej pory zostali kochankami.
Emilka tymczasem postanowiła zakończyć karierę sportową, gdyż po maturze dostała się na filologię angielską Uniwersytetu Warszawskiego. Na to oczywiście nie zgadzał się Radek. A ponieważ kochał swoją podopieczną, poprosił jej rodziców o jej rękę.
„Moja córka już jest dorosła, więc niech ona zadecyduje, czy zostanie pańską żoną”, powiedział wtedy ojciec Emilii.
Ale ona wtedy jeszcze nie była gotowa do małżeństwa. Uważała, że jest na to zdecydowanie za młoda.
To, że Emilka ma zdolności językowe, ujawniło się już w dzieciństwie, kiedy pewnego razu zniknęła rodzicom. Szukali jej wszędzie, gdzie to było możliwe, aż w końcu znaleźli na strychu zatopioną w niemieckim słowniku i wkuwającą słówka.
Ale nie niemiecki stał się jej pasją. Wybrała angielski, bowiem jest to język, którym porozumiewa się większość ludzi na świecie. Dlatego od razu było wiadomo, jaki kierunek studiów obierze. I była jedną z najlepszych studentek.
Ale na trzecim roku nieoczekiwanie przyszła miłość. Był nią student Politechniki Białostockiej, Andrzej Fiedoruk, którego poznała na jakiejś dyskotece i odbiła koleżance. Ponieważ oboje studiowali w różnych miastach pisali do siebie gorące listy. Emilia bywała częstym gościem w Białymstoku, on zaś prawie w każdy weekend jeździł do stolicy. Ponieważ był Białorusinem z pochodzenia, czyli wyznawcą prawosławia, jego rodzice byli przeciwni tej znajomości.
Mimo tego antagonizmu młodzi pobrali się po trzech miesiącach znajomości. Ślub wzięli w cerkwi, co z kolei nie bardzo podobało się rodzicom Emilii. Mimo to kupili córce mieszkanie w Białymstoku, w którym nowożeńcy zamieszkali.
Małżeństwo jednak nie należało do udanych – zaraz po ślubie Andrzej zdradzał objawy częstego zaglądania do kieliszka, co wywoływało u niego niekontrolowane ataki zazdrości i agresji. Sytuacja skomplikowała się kiedy Emilia zaszła w ciążę. Coraz częściej dochodziło do kłótni między małżonkami. Podczas jednej z nich Andrzej popchnął Emilię tak mocno, że padając uderzyła się w brzuch. W ten sposób straciła dziecko, a lekarze poinformowali ją, że prawdopodobnie nie będzie miała więcej dzieci.
I chociaż po tym wypadku mąż odwiedził ją w szpitalu z kwiatami i przeprosinami, postanowiła odejść. Wykorzystała tę sposobność, że ciotka przysłała jej zaproszenie do USA i tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego wyjechała do Nowego Jorku.
Ciotka załatwiła jej pracę w Nowym Jorku u swoich dobrych znajomych, Jakuba i Rebeki Lichtmanów, którzy byli właścicielami koszernej restauracji w żydowskiej dzielnicy Flatbush. U nich też zamieszkała. Lichtmanowie mieli tylko jedną córkę, Deborę, z którą Emilia zaprzyjaźniła się.
Złożyła pozew o rozwód i aby doprowadzić do końca sprawy z tym związane musiała przyjechać do Polski latem w roku 1984.
Zamieszkała wtedy w swoim białostockim mieszkaniu, z którego Andrzej wyprowadził się do swoich rodziców. Na rozwód się nie zgadzał.
Traf chciał, że do Polski przyjechali wtedy kuzyni ze Stanów. Nie umieli ani słowa po polsku, więc Emilia musiała pokazać im Polskę i Białystok.
Pewnego razu zachciało im się zabawić w dyskotece, więc zaprowadziła ich do Kręgu. Tam poznała młodego Krzysztofa Dylewskiego, który został jej kochankiem.
W oczekiwaniu na rozwód załatwiła sobie pracę na Politechnice Białostockiej. Nie spodziewała się, że Krzysztof będzie jej studentem.
Po roku doczekała się – Andrzej wyraził zgodę na rozwód. Rodzice poznali go z nową panną, której byli przychylni, więc planował poślubienie jej zaraz po otrzymaniu rozwodu.
Romans Emilii i Krzysztofa trwał kilka lat i przerodził się w wielkie uczucie.
Ale to już inna, dłuższa historia, do której jeszcze powrócimy...
Tymczasem Emilia nadal lustrowała swoją twarz w zwierciadle.
„Tak, byłam kiedyś piękna i młoda, teraz jestem tylko piękna” , myślała.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Tym razem jest trochę o tym, czym ostatnio żyje świat i trochę wspomnień z przeszłości, do których teraz często będę powracać.
Ja wiem, że rozdział nie należy do najdłuższych, ale nie chciałam tu niczego klecić na siłę.
Pozdrawiam
środa, 4 lutego 2015
And life goes on!
- Co nowego, kochanie? - spytał Byron żonę przeglądającą elektroniczną pocztę.
- Boguccy piszą o sytuacji w Polsce – odpowiedziała Emilia. - Ten rok rozpoczął się tam burzliwie. Najpierw strajkowali lekarze, potem górnicy, którzy zresztą kontynuują strajki. Dołączyli się do nich rolnicy, a do nich mają się przyłączyć inne grupy niezadowolonych, zatem zanosi się na strajk generalny.
- Rząd powinien podać się do dymisji – skonstatował Byron.
- Nie ten rząd! Oni władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy. A powracając do górnictwa, to pamiętam, że w czasach socjalizmu Polska wysyłała węgiel do ruskich. Obecnie likwiduje się kopalnie i importuje węgiel od ruskich. Zupełnie tego nie rozumiem tej polityki.
- Bo to jest tak zwana polityka Hinterlandu. Sprowadza się kraj do statusu kolonii likwidując przemysł i blokując dostęp do bogactw naturalnych. Zarówno Niemcom jak i Ruskim byłoby to bardzo na rękę.
- Czy tobie też czas tak szybko leci? - spytała Sally Emilię przy popołudniowej kawie. - Zdaje się, że nie tak dawno Max zginął w wypadku, a to już niedługo będzie rocznica.
- Tak, czas leci nieubłaganie – potwierdziła Emilia. - A my coraz bardziej się starzejemy. Najlepiej to widać kiedy patrzymy na nasze dzieci. Nie tak dawno wydawałam Tarę za mąż, a już niedługo zostanę babcią.
- Czy opowiadałam ci w jakich okolicznościach poznałam Maxa?
- No, trochę...
- A więc wysłano mnie na Alaskę abym zrobiła reportaż. No i tak się złożyło, że w samolocie miejsce przy mnie zajął przystojny brunet. Od razu zaczęliśmy rozmowę. Dowiedziałam się, że ma na imię Max i ma w programie koncerty na Alasce. Zanim samolot wylądował w Anchorage byliśmy już w znakomitej komitywie. Na lotnisku Max zajął się moimi bagażami, pomógł mi przenieść je do taksówki. Byliśmy zameldowani w różnych hotelach, ale mój nowy znajomy obiecał, że mnie odwiedzi.
I dotrzymał słowa jeszcze tej samej nocy. Zapukał do drzwi mojego pokoju i oświadczył mi, iż przeniósł się do mojego hotelu i czy nie mam nic przeciwko temu, abyśmy resztę nocy spędzili razem. Oczywiście, nie miałam nic przeciwko temu, chociaż następnego dnia miałam wyruszyć z Anchorage do Seward.
Gadka – szmatka, butelka wina i sama nie wiem, jak to się stało, że znaleźliśmy się razem w łóżku. Nigdy do tamtej pory nie przeżyłam czegoś takiego! Był wspaniałym kochankiem, najlepszym, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Ale nie chciałam się przywiązywać, chciałam potraktować całą sprawę jako przygodę w podróży, która miała się skończyć następnego dnia.
Wyjechałam więc rano do Seward. Ale on mnie i tam znalazł, po dwóch dniach. Mówił, że musiał się dobrze napytać, zanim trafił na mój ślad, gdyż nie znał mego nazwiska. I znów tak się złożyło, że znaleźliśmy się w łóżku.
„Sally, powiedz mi, jak się nazywasz. Bo moje nazwisko jest Seward” - powiedział wtedy.
Ale ja nadal nie chciałam się z nim wiązać, więc odpowiedziałam:
„A moje Anchorage. Czy nie uważasz, że było nam bardzo miło i będziemy miło wspominać Alaskę?”
„Przykro mi, że tak chcesz zakończyć naszą znajomość. Ale obiecuję, że znajdę ciebie i w Los Angeles” - powiedział.
Kiedy spał, zajrzałam po cichu do jego dokumentów. Bądź co bądź kochałam się z facetem nie wiedząc nawet, kto to jest. W dokumentach pisało: „Maximilian Ashley Seward, muzyk”. Wtedy już wiedziałam, że mnie nie wkręcał.
Wróciłam do Los Angeles, minął może miesiąc, może półtora i w pracy poinformowano mnie, że mam gościa.
Nie był to nikt inny, niż Max Seward we własnej osobie.
Poinformował mnie, że właśnie ma koncerty w LA i czy nie mógłby zatrzymać się u mnie.
Zgodziłam się. I cóż, mieszkał u mnie przez tydzień, potem wyjechał, ale utrzymywaliśmy kontakty telefoniczne i korespondencyjne.
Po kilku tygodniach zorientowałam się, że jestem w ciąży. Zadzwoniłam do niego i spytałam, jak się na to zapatruje. Odpowiedział: „No to będziemy rodzić!”.
Przyjechał do mnie z bukietem róż i pierścionkiem zaręczynowym, ustaliliśmy datę ślubu.
„Ale najpierw muszę cię przedstawić Yolandzie” - oświadczył.
Matka Maxa musiała być w młodości skończoną pięknością, gdyż dobiegając pięćdziesiątki była jeszcze piękna. Przyjęła mnie chłodno. I przez cały czas nie akceptowała naszego związku.
Ślub był skromny – tylko moja najbliższa rodzina. Ze strony Maxa nie było nikogo.
Kiedy urodziła się Maxima Max szalał ze szczęścia.
Ale to szczęście długo nie trwało. Zaczęły się pojawiać inne kobiety, aż w końcu powiedziałam sobie: dość!
Oznajmiłam mojemu małżonkowi, że chcę się z nim rozejść. Nie oponował, sam przyznał rację, że tak będzie dla nas najlepiej. Nic na to nie poradzi, że ma słabość do kobiet, a to małżeństwo i mała Maxie – to po prostu go przerosło.
Pozwoliłam mu po rozwodzie widywać się z córką, sama, jak widzisz, nie ułożyłam sobie życia, tak bardzo byłam zdeterminowana i rozczarowana.
No i cóż, córka wyrosła na piękną dziewczynę, mężczyźni tracili dla niej głowę. A zaczęło się od dwóch sąsiadów, Tristana i Lance'a.
- Pamiętam. Byron mówił o nich Tristan i Lancelot.
- O ile wiesz, najpierw miała romans z Tristanem. Lance, który się w niej wtedy kochał skrycie, jak się dowiedział, rzucił się na Tristana z pięściami. Ale Tristan był silniejszy.
- Pamiętam, jak to było. Tristan, który miał wielkie powodzenie u dziewcząt, potraktował romans z Maxie jak przelotną miłostkę i szybko znalazł sobie nową dziewczynę.
- Za to Lance zbliżył się do mojej córki. Podczas koncertów przysyłał jej ulubione białe róże z dołączonym bilecikiem podpisanym „Lancelot”. Potem zamieszkali razem. I myśleliśmy, a właściwie to Lance myślał, że coś z tego będzie, do momentu, gdy Maxie przyjęła do zespołu nowego perkusistę. Była to nagła miłość, jak sycylijski piorun. Wzięli cichy ślub w Meksyku, potem urodziła się Jenny. Lance nigdy nie pogodził się z odejściem ukochanej, aż doszło do tragicznego finału – tu Sally zamilkła i ukryła twarz w dłoniach. Ale po chwili kontynuowała:
- Cóż, jeśli chodzi o Maxa, to nie spodziewałam się, że on się kiedykolwiek ożeni. Dopóki nie spotkał Melanie, która była właściwie jedyną miłością jego życia. Po raz pierwszy zobaczył ją na jakimś pokazie mody. Czarne, faliste włosy, subtelna, rzadko spotykana piękność, powłóczyste spojrzenie fiołkowych oczu, któremu żaden mężczyzna się nie oprze...
„Kiedy szła, bił od niej jakiś blask” - tak pisał do mnie.
Była to miłość od pierwszego wejrzenia, chociaż i to małżeństwo nie przetrwało z powodu słabości Maxa do kobiet. Kochał Melanie, bardzo kochał, choć zdradzał ją na każdym kroku. Nie chciał za nic dopuścić do rozwodu. Aż w końcu się zabił, kiedy uświadomił sobie, że stracił ukochaną żonę bezpowrotnie.
- Jest teraz szczęśliwa z Zach'iem.
- Tak. Wiem. I spodziewa się dziecka. Nie wiem, czy dobrze robi decydując się na dziecko z wadami genetycznymi, ale podziwiam jej determinację.
- Nie wiadomo, czy ono będzie z wadami genetycznymi. Może da Bóg, że urodzi się zdrowe.
- Chciałabym, żeby tak było. Nigdy źle nie życzyłam Mel.
- Ściany mają wielkie uszy – powiedziała Melanie do Emilii kiedy wieczorem rozmawiali przez skype. - Chociaż nie obnosiłam się ze swoimi problemami z ciążą, świat się dowiedział i teraz różne brukowce rozpisują się na ten temat. Ale są i pozytywne aspekty. Dostałam bardzo sympatyczny list z gratulacjami z wiezienia od Mary Wagner, kanadyjskiej działaczki Pro Life. Napisała, że jest ze mną i w pełni popiera moją decyzję. Podobnie, jak wiele moich fanów, głównie katolików. Nie spodziewałam się aż takiego wsparcia.
- Mel, ja cały czas mam takie przeczucie, że twoje dziecko urodzi się zdrowe.
- Ja też tak myślę. To znaczy, że bardzo bym tego pragnęła. W tej chwili czuję jego ruchy, potrafi kopać zdrowo.
- No to pozdrów go ode mnie, a raczej ją, ponieważ to jest dziewczynka. Czy wybrałaś już imię dla niej?
- Jeszcze nie, ale najprawdopodobniej będzie miała na imię Maria. To na cześć Matki Bożej z Guadalupe, do której wybieram się z mężem. Ja i moi rodzice cały czas modlimy się do Niej i przez cały czas czuję Jej opiekę.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Nie sprawdzałam, co to mi to wyszło.
Trochę krótki rozdział, ale niech tam...
Tym razem trochę wspomnień, no i już tak chyba będzie w kolejnych rozdziałach.
Trochę krótkie to wyszło, ale niech tam...
No i komentujcie, do licha, bo w ogóle się zastanawiam, czy mam kontynuować tego bloga.
Pozdrawiam
- Boguccy piszą o sytuacji w Polsce – odpowiedziała Emilia. - Ten rok rozpoczął się tam burzliwie. Najpierw strajkowali lekarze, potem górnicy, którzy zresztą kontynuują strajki. Dołączyli się do nich rolnicy, a do nich mają się przyłączyć inne grupy niezadowolonych, zatem zanosi się na strajk generalny.
- Rząd powinien podać się do dymisji – skonstatował Byron.
- Nie ten rząd! Oni władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy. A powracając do górnictwa, to pamiętam, że w czasach socjalizmu Polska wysyłała węgiel do ruskich. Obecnie likwiduje się kopalnie i importuje węgiel od ruskich. Zupełnie tego nie rozumiem tej polityki.
- Bo to jest tak zwana polityka Hinterlandu. Sprowadza się kraj do statusu kolonii likwidując przemysł i blokując dostęp do bogactw naturalnych. Zarówno Niemcom jak i Ruskim byłoby to bardzo na rękę.
- Czy tobie też czas tak szybko leci? - spytała Sally Emilię przy popołudniowej kawie. - Zdaje się, że nie tak dawno Max zginął w wypadku, a to już niedługo będzie rocznica.
- Tak, czas leci nieubłaganie – potwierdziła Emilia. - A my coraz bardziej się starzejemy. Najlepiej to widać kiedy patrzymy na nasze dzieci. Nie tak dawno wydawałam Tarę za mąż, a już niedługo zostanę babcią.
- Czy opowiadałam ci w jakich okolicznościach poznałam Maxa?
- No, trochę...
- A więc wysłano mnie na Alaskę abym zrobiła reportaż. No i tak się złożyło, że w samolocie miejsce przy mnie zajął przystojny brunet. Od razu zaczęliśmy rozmowę. Dowiedziałam się, że ma na imię Max i ma w programie koncerty na Alasce. Zanim samolot wylądował w Anchorage byliśmy już w znakomitej komitywie. Na lotnisku Max zajął się moimi bagażami, pomógł mi przenieść je do taksówki. Byliśmy zameldowani w różnych hotelach, ale mój nowy znajomy obiecał, że mnie odwiedzi.
I dotrzymał słowa jeszcze tej samej nocy. Zapukał do drzwi mojego pokoju i oświadczył mi, iż przeniósł się do mojego hotelu i czy nie mam nic przeciwko temu, abyśmy resztę nocy spędzili razem. Oczywiście, nie miałam nic przeciwko temu, chociaż następnego dnia miałam wyruszyć z Anchorage do Seward.
Gadka – szmatka, butelka wina i sama nie wiem, jak to się stało, że znaleźliśmy się razem w łóżku. Nigdy do tamtej pory nie przeżyłam czegoś takiego! Był wspaniałym kochankiem, najlepszym, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Ale nie chciałam się przywiązywać, chciałam potraktować całą sprawę jako przygodę w podróży, która miała się skończyć następnego dnia.
Wyjechałam więc rano do Seward. Ale on mnie i tam znalazł, po dwóch dniach. Mówił, że musiał się dobrze napytać, zanim trafił na mój ślad, gdyż nie znał mego nazwiska. I znów tak się złożyło, że znaleźliśmy się w łóżku.
„Sally, powiedz mi, jak się nazywasz. Bo moje nazwisko jest Seward” - powiedział wtedy.
Ale ja nadal nie chciałam się z nim wiązać, więc odpowiedziałam:
„A moje Anchorage. Czy nie uważasz, że było nam bardzo miło i będziemy miło wspominać Alaskę?”
„Przykro mi, że tak chcesz zakończyć naszą znajomość. Ale obiecuję, że znajdę ciebie i w Los Angeles” - powiedział.
Kiedy spał, zajrzałam po cichu do jego dokumentów. Bądź co bądź kochałam się z facetem nie wiedząc nawet, kto to jest. W dokumentach pisało: „Maximilian Ashley Seward, muzyk”. Wtedy już wiedziałam, że mnie nie wkręcał.
Wróciłam do Los Angeles, minął może miesiąc, może półtora i w pracy poinformowano mnie, że mam gościa.
Nie był to nikt inny, niż Max Seward we własnej osobie.
Poinformował mnie, że właśnie ma koncerty w LA i czy nie mógłby zatrzymać się u mnie.
Zgodziłam się. I cóż, mieszkał u mnie przez tydzień, potem wyjechał, ale utrzymywaliśmy kontakty telefoniczne i korespondencyjne.
Po kilku tygodniach zorientowałam się, że jestem w ciąży. Zadzwoniłam do niego i spytałam, jak się na to zapatruje. Odpowiedział: „No to będziemy rodzić!”.
Przyjechał do mnie z bukietem róż i pierścionkiem zaręczynowym, ustaliliśmy datę ślubu.
„Ale najpierw muszę cię przedstawić Yolandzie” - oświadczył.
Matka Maxa musiała być w młodości skończoną pięknością, gdyż dobiegając pięćdziesiątki była jeszcze piękna. Przyjęła mnie chłodno. I przez cały czas nie akceptowała naszego związku.
Ślub był skromny – tylko moja najbliższa rodzina. Ze strony Maxa nie było nikogo.
Kiedy urodziła się Maxima Max szalał ze szczęścia.
Ale to szczęście długo nie trwało. Zaczęły się pojawiać inne kobiety, aż w końcu powiedziałam sobie: dość!
Oznajmiłam mojemu małżonkowi, że chcę się z nim rozejść. Nie oponował, sam przyznał rację, że tak będzie dla nas najlepiej. Nic na to nie poradzi, że ma słabość do kobiet, a to małżeństwo i mała Maxie – to po prostu go przerosło.
Pozwoliłam mu po rozwodzie widywać się z córką, sama, jak widzisz, nie ułożyłam sobie życia, tak bardzo byłam zdeterminowana i rozczarowana.
No i cóż, córka wyrosła na piękną dziewczynę, mężczyźni tracili dla niej głowę. A zaczęło się od dwóch sąsiadów, Tristana i Lance'a.
- Pamiętam. Byron mówił o nich Tristan i Lancelot.
- O ile wiesz, najpierw miała romans z Tristanem. Lance, który się w niej wtedy kochał skrycie, jak się dowiedział, rzucił się na Tristana z pięściami. Ale Tristan był silniejszy.
- Pamiętam, jak to było. Tristan, który miał wielkie powodzenie u dziewcząt, potraktował romans z Maxie jak przelotną miłostkę i szybko znalazł sobie nową dziewczynę.
- Za to Lance zbliżył się do mojej córki. Podczas koncertów przysyłał jej ulubione białe róże z dołączonym bilecikiem podpisanym „Lancelot”. Potem zamieszkali razem. I myśleliśmy, a właściwie to Lance myślał, że coś z tego będzie, do momentu, gdy Maxie przyjęła do zespołu nowego perkusistę. Była to nagła miłość, jak sycylijski piorun. Wzięli cichy ślub w Meksyku, potem urodziła się Jenny. Lance nigdy nie pogodził się z odejściem ukochanej, aż doszło do tragicznego finału – tu Sally zamilkła i ukryła twarz w dłoniach. Ale po chwili kontynuowała:
- Cóż, jeśli chodzi o Maxa, to nie spodziewałam się, że on się kiedykolwiek ożeni. Dopóki nie spotkał Melanie, która była właściwie jedyną miłością jego życia. Po raz pierwszy zobaczył ją na jakimś pokazie mody. Czarne, faliste włosy, subtelna, rzadko spotykana piękność, powłóczyste spojrzenie fiołkowych oczu, któremu żaden mężczyzna się nie oprze...
„Kiedy szła, bił od niej jakiś blask” - tak pisał do mnie.
Była to miłość od pierwszego wejrzenia, chociaż i to małżeństwo nie przetrwało z powodu słabości Maxa do kobiet. Kochał Melanie, bardzo kochał, choć zdradzał ją na każdym kroku. Nie chciał za nic dopuścić do rozwodu. Aż w końcu się zabił, kiedy uświadomił sobie, że stracił ukochaną żonę bezpowrotnie.
- Jest teraz szczęśliwa z Zach'iem.
- Tak. Wiem. I spodziewa się dziecka. Nie wiem, czy dobrze robi decydując się na dziecko z wadami genetycznymi, ale podziwiam jej determinację.
- Nie wiadomo, czy ono będzie z wadami genetycznymi. Może da Bóg, że urodzi się zdrowe.
- Chciałabym, żeby tak było. Nigdy źle nie życzyłam Mel.
- Ściany mają wielkie uszy – powiedziała Melanie do Emilii kiedy wieczorem rozmawiali przez skype. - Chociaż nie obnosiłam się ze swoimi problemami z ciążą, świat się dowiedział i teraz różne brukowce rozpisują się na ten temat. Ale są i pozytywne aspekty. Dostałam bardzo sympatyczny list z gratulacjami z wiezienia od Mary Wagner, kanadyjskiej działaczki Pro Life. Napisała, że jest ze mną i w pełni popiera moją decyzję. Podobnie, jak wiele moich fanów, głównie katolików. Nie spodziewałam się aż takiego wsparcia.
- Mel, ja cały czas mam takie przeczucie, że twoje dziecko urodzi się zdrowe.
- Ja też tak myślę. To znaczy, że bardzo bym tego pragnęła. W tej chwili czuję jego ruchy, potrafi kopać zdrowo.
- No to pozdrów go ode mnie, a raczej ją, ponieważ to jest dziewczynka. Czy wybrałaś już imię dla niej?
- Jeszcze nie, ale najprawdopodobniej będzie miała na imię Maria. To na cześć Matki Bożej z Guadalupe, do której wybieram się z mężem. Ja i moi rodzice cały czas modlimy się do Niej i przez cały czas czuję Jej opiekę.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Nie sprawdzałam, co to mi to wyszło.
Trochę krótki rozdział, ale niech tam...
Tym razem trochę wspomnień, no i już tak chyba będzie w kolejnych rozdziałach.
Trochę krótkie to wyszło, ale niech tam...
No i komentujcie, do licha, bo w ogóle się zastanawiam, czy mam kontynuować tego bloga.
Pozdrawiam
wtorek, 6 stycznia 2015
Nowy rok - nowa nadzieja
W Sylwestrową noc.
Emilia, Byron i Sally siedzieli w salonie państwa Kelly i wspominali wydarzenia z minionego roku.
- Nie zapomnę, jakiego wspaniałego Sylwestra spędziliśmy rok temu na Hawajach, prawda? - zaczęła Sally. - A jak świetnie bawiła się wtedy Maxima... Nigdy bym nie przypuszczała, że to był ostatni Sylwester w jej życiu.
- A ile miała planów na tamten rok... Któż by mógł przewidzieć, że nagła śmierć przekreśli to wszystko – podchwyciła Emilia.
- Była przecież taka młoda i taka piękna... - skonstatował Byron.
- Tak, zawsze była szalona, ale serce miała dobre – uzupełniła Sally. - Była moim jedynym dzieckiem i kochałam ją nad życie. Tak naprawdę, to była bardzo podobna do swej babki, Yolandy Seward. I z urody, i z charakteru.
- Do tej babki, której nigdy nie miała okazji poznać – stwierdziła Emilia.
- Tak, Yolanda nigdy nie interesowała się Maximą, gdyż cały czas była przeciwna mojemu związkowi z jej ojcem. Pamiętam, kiedy Max i ja złożyliśmy jej pierwszą i ostatnią wspólną wizytę. Powiedziała wtedy: „I ty, Maxim, NAPRAWDĘ chcesz się ożenić z tą Żydówką?”
- A propos planów Maxie, to pamiętam, że jej największym przedsięwzięciem było nagranie piosenki wspólnie z koleżankami z byłego Bad Girls. Nawet prosiła mnie o tekst, a ja jej coś znalazłam. Czy przypominasz sobie naszą rozmowę u ciebie, kiedy twoim gościem był Jake Zuckerman? - spytała Emilia.
- Tak – odpowiedziała Sally. - I pamiętam, jak się potem pokłóciliście. Czy wiesz, że Jake miał niedawno wieczór autorski w LA z okazji wydania nowej książki?
- I tak nie mam zamiaru jej czytać. Tym bardziej, jeśli to jest coś szkalującego Polskę i Polaków! - oznajmiła Emilia.
- No no! - Sally nie mogła wyjść z podziwu – zrobiłaś się ostatnio wielką orędowniczką Polski i Polaków!
- Wcale nie ostatnio. To się stało na urodzinowej imprezie Maximy. Rozmawiałam wtedy bardzo długo z Melanie i to ona poruszyła we mnie czułą stronę.
- No właśnie, jak tam Mel i jej małżonek? Słyszałam, że oczekują potomka.
- Tak. I powiem ci w tajemnicy, że Mel jest zaniepokojona, ponieważ badanie USG wykazało, iż urodzi dziecko z zespołem Downa. Zrobiła więc dodatkowo test Harmony, który z kolei wyszedł negatywny, a to by oznaczało, że dziecko jest zupełnie zdrowe. Sama nie wie, co o tym wszystkim sądzić. Postanowiła urodzić to dziecko, choćby nawet było ułomne.
- Być może popełnia błąd. Ma dwoje zdrowych dzieci, więc po co jej się obarczać upośledzonym dzieckiem, dla którego prawdopodobnie musiałaby zrezygnować z kariery aktorskiej?
- Mel jest gotowa i na to. Przecież wiesz, że rodzice wychowali ją w duchu katolickim.
- No tak... Właściwie to tego u niej nie podejrzewałam, biorąc pod uwagę jej zajęcie zanim została aktorką.
- Nie potępiam jej za to. Musiała ratować rodzinę od długów, więc złapała tą okazję, jaka jej się przydarzyła.
Byron który przysłuchiwał się rozmowie, w końcu zabrał głos:
- Proponuję wznieść toast za nowy rok! Chociaż z tego, co piszą znajomi i co czytałem w internecie, dla Polski nie zapowiada on się różowo.
- Za nowy rok! - zawołała Sally i podniosła kieliszek do ust.
W Nowy Rok.
Dochodziła trzecia po południu. Melanie wstała z małżeńskiego łoża.
- Podaj mi szlafrok! - powiedziała do męża.
- Po co szlafrok? Tak ci o wiele ładniej! - odpowiedział Zach wpatrując się w nią jak w obraz.
A stała przed nim golusieńka jak wszyscy tureccy święci.
- I po co mi się tak przyglądasz?
- Bo jesteś taka piękna...
- Piękna? Daj spokój, wyglądam jak ciotka hipopotama.
- Dla każdego hipopotama jego hipcia jest najpiękniejsza.
- Jak długo będziesz się jeszcze ze mną droczył? Podaj szlafrok, chłodno mi!
Podał, a ona włożyła szlafrok, po czym usiadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać włosy.
- Lubię patrzeć na ciebie kiedy czeszesz włosy – powiedział Zach. - Wiesz, że twoje imię bardzo pasuje do ciebie? Melani to po grecku: „ta, która ma czarne włosy”.
- Prawdopodobnie moi rodzice też się tym zasugerowali nadając mi to imię – odpowiedziała Melanie.
- Mel, czy pamiętasz Sylwestra sprzed roku?
- Jakże mam nie pamiętać? Był to najbardziej porąbany Sylwester w moim życiu.
- Oświadczyłem ci się wtedy, ale ty mnie nie przyjęłaś.
- Nie mogłam. Nie byłam wtedy wolna.
- Powiedziałem, że będę czekał. I warto było czekać!
Miniony rok, który zaczął się „porąbanym” Sylwestrem, był bogaty w wydarzenia.
Na początku marca Melanie nieoczekiwanie została wdową, co mówiąc szczerze rozwiązało jej problemy z tym, iż Max nie godził się na rozwód.
Po pogrzebie Maxa Zach został oficjalnym narzeczonym Melanie. Ustalili datę ślubu.
Następnym tragicznym wydarzeniem była śmierć Maximy Seward, po której Mel długo nie mogła się otrząsnąć. Bardzo polubiła córkę Maxa z pierwszego małżeństwa, mogła śmiało powiedzieć, że się z nią zaprzyjaźniła.
A potem było lato i wyjazd do Niagara Falls, który zawsze będzie bardzo mile wspominać. Pojechała do wodospadów z narzeczonym i dziećmi, i już wtedy byli w prawdziwie rodzinnej harmonii, której nic nie było w stanie zburzyć.
Po powrocie wszystko potoczyło się jak w kalejdoskopie.
Najpierw ślub i wesele.
Potem rola w serialu o Michale Aniele, związany z tym wyjazd do Włoch, kręcenie teledysku w Wenecji...
A po powrocie okazało się, że Melanie jest w błogosławionym stanie.
I nagły cios: prenatalne badanie USG wykazało, że dziecko urodzi się z zespołem Downa.
Za namową Carolyn Crenshaw Melanie zrobiła test NIFTY, który w Ameryce nazywa się testem Harmony. I ta ulga, kiedy czytała jego wyniki:
Trisomia 21 – ujemny
Trisomia 18 – ujemny
Trisomia 13 – ujemny,
a to wskazywało, że jej dziecko jest zupełnie zdrowe.
Nie uspokoiło to jej jednak całkowicie, słyszała, że zdarzają się wyniki fałszywie ujemne.
„Nie martw się”- pocieszała ją matka. - „Nadal módl się do Matki Bożej z Guadalupe. A najlepiej by było udać się z pielgrzymką do Niej”.
Innego zdania była Tonya Miller:
- Czy nie uważasz, że najlepiej byłoby zrobić jakieś inwazyjne badanie prenatalne, na przykład amnio? To by ostatecznie rozwiało twoje wątpliwości.
- Dziękuję – powiedziała sarkastycznie Melanie.- Przecież takie metody mogą spowodować poronienie.
- No i co z tego? Czy nie uważasz, że to by była najlepsze rozwiązanie dla ciebie i twego nienarodzonego dziecka?
Od tej pory Melanie przestała odzywać się do Tonyi.
Pomimo ciąży Melanie nie przerwała gry w serialu – tasiemcu, który bił rekordy popularności; autor scenariusza tak go przerobił, że główna bohaterka także była w ciąży. A reżyser bardzo troszczył się o Melanie i ciągle ją upominał: „ Strba, uważaj na siebie. W twoim stanie nie wolno się przemęczać!”
Przed świętami jeszcze jedno smutne wydarzenie: zmarł nagle ojciec Zacha. Zawał mięśnia sercowego okazał się tak rozległy, że lekarzom nie udało się go uratować.
Po pogrzebie postanowili z Zachem, że zaproszą jego matkę na świąteczny obiad.
Na kolacji wigilijnej byli u państwa Štrbów, gdyż była ona tradycją rodziców Melanie. Oczywiście, była tam cała rodzina, a jeden z braci Mel zaprosił ją i Zacha na Sylwestra.
Przyjęli zaproszenie, gdyż ze względu na żałobę i stan Melanie nie wybierali się na żaden bal.
- No to co? Ubieramy się i jedziemy do dziadków. Dzieci na pewno nie mogą się nas doczekać – powiedziała Melanie wychodząc z łazienki.
- Kiedy wyjeżdżaliśmy bawili się świetnie z dziećmi Liz – skonstatował Zach – więc niech jeszcze trochę poczekają. Chętnie bym coś zjadł.
- Niestety, daliśmy Bridget wychodne, więc tym razem ja będę musiała wystąpić w roli kucharki. A jeśli mam być szczera, to już dawno wypadłam z rutyny.
- Trudno się mówi, a kiszki marsza grają lepiej niż Orkiestra Wiedeńska na koncercie noworocznym.
- Na szczęście lodówka nie jest pusta. Co byś powiedział na jajecznicę na bekonie?
- Wow! Super!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam w Nowym 2015 roku.
Przepraszam, że tak długo czekaliście na nowy rozdział.
Z niecierpliwością czekam na Wasze o nim opinie.
Pozdrawiam serdecznie
Emilia, Byron i Sally siedzieli w salonie państwa Kelly i wspominali wydarzenia z minionego roku.
- Nie zapomnę, jakiego wspaniałego Sylwestra spędziliśmy rok temu na Hawajach, prawda? - zaczęła Sally. - A jak świetnie bawiła się wtedy Maxima... Nigdy bym nie przypuszczała, że to był ostatni Sylwester w jej życiu.
- A ile miała planów na tamten rok... Któż by mógł przewidzieć, że nagła śmierć przekreśli to wszystko – podchwyciła Emilia.
- Była przecież taka młoda i taka piękna... - skonstatował Byron.
- Tak, zawsze była szalona, ale serce miała dobre – uzupełniła Sally. - Była moim jedynym dzieckiem i kochałam ją nad życie. Tak naprawdę, to była bardzo podobna do swej babki, Yolandy Seward. I z urody, i z charakteru.
- Do tej babki, której nigdy nie miała okazji poznać – stwierdziła Emilia.
- Tak, Yolanda nigdy nie interesowała się Maximą, gdyż cały czas była przeciwna mojemu związkowi z jej ojcem. Pamiętam, kiedy Max i ja złożyliśmy jej pierwszą i ostatnią wspólną wizytę. Powiedziała wtedy: „I ty, Maxim, NAPRAWDĘ chcesz się ożenić z tą Żydówką?”
- A propos planów Maxie, to pamiętam, że jej największym przedsięwzięciem było nagranie piosenki wspólnie z koleżankami z byłego Bad Girls. Nawet prosiła mnie o tekst, a ja jej coś znalazłam. Czy przypominasz sobie naszą rozmowę u ciebie, kiedy twoim gościem był Jake Zuckerman? - spytała Emilia.
- Tak – odpowiedziała Sally. - I pamiętam, jak się potem pokłóciliście. Czy wiesz, że Jake miał niedawno wieczór autorski w LA z okazji wydania nowej książki?
- I tak nie mam zamiaru jej czytać. Tym bardziej, jeśli to jest coś szkalującego Polskę i Polaków! - oznajmiła Emilia.
- No no! - Sally nie mogła wyjść z podziwu – zrobiłaś się ostatnio wielką orędowniczką Polski i Polaków!
- Wcale nie ostatnio. To się stało na urodzinowej imprezie Maximy. Rozmawiałam wtedy bardzo długo z Melanie i to ona poruszyła we mnie czułą stronę.
- No właśnie, jak tam Mel i jej małżonek? Słyszałam, że oczekują potomka.
- Tak. I powiem ci w tajemnicy, że Mel jest zaniepokojona, ponieważ badanie USG wykazało, iż urodzi dziecko z zespołem Downa. Zrobiła więc dodatkowo test Harmony, który z kolei wyszedł negatywny, a to by oznaczało, że dziecko jest zupełnie zdrowe. Sama nie wie, co o tym wszystkim sądzić. Postanowiła urodzić to dziecko, choćby nawet było ułomne.
- Być może popełnia błąd. Ma dwoje zdrowych dzieci, więc po co jej się obarczać upośledzonym dzieckiem, dla którego prawdopodobnie musiałaby zrezygnować z kariery aktorskiej?
- Mel jest gotowa i na to. Przecież wiesz, że rodzice wychowali ją w duchu katolickim.
- No tak... Właściwie to tego u niej nie podejrzewałam, biorąc pod uwagę jej zajęcie zanim została aktorką.
- Nie potępiam jej za to. Musiała ratować rodzinę od długów, więc złapała tą okazję, jaka jej się przydarzyła.
Byron który przysłuchiwał się rozmowie, w końcu zabrał głos:
- Proponuję wznieść toast za nowy rok! Chociaż z tego, co piszą znajomi i co czytałem w internecie, dla Polski nie zapowiada on się różowo.
- Za nowy rok! - zawołała Sally i podniosła kieliszek do ust.
W Nowy Rok.
Dochodziła trzecia po południu. Melanie wstała z małżeńskiego łoża.
- Podaj mi szlafrok! - powiedziała do męża.
- Po co szlafrok? Tak ci o wiele ładniej! - odpowiedział Zach wpatrując się w nią jak w obraz.
A stała przed nim golusieńka jak wszyscy tureccy święci.
- I po co mi się tak przyglądasz?
- Bo jesteś taka piękna...
- Piękna? Daj spokój, wyglądam jak ciotka hipopotama.
- Dla każdego hipopotama jego hipcia jest najpiękniejsza.
- Jak długo będziesz się jeszcze ze mną droczył? Podaj szlafrok, chłodno mi!
Podał, a ona włożyła szlafrok, po czym usiadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać włosy.
- Lubię patrzeć na ciebie kiedy czeszesz włosy – powiedział Zach. - Wiesz, że twoje imię bardzo pasuje do ciebie? Melani to po grecku: „ta, która ma czarne włosy”.
- Prawdopodobnie moi rodzice też się tym zasugerowali nadając mi to imię – odpowiedziała Melanie.
- Mel, czy pamiętasz Sylwestra sprzed roku?
- Jakże mam nie pamiętać? Był to najbardziej porąbany Sylwester w moim życiu.
- Oświadczyłem ci się wtedy, ale ty mnie nie przyjęłaś.
- Nie mogłam. Nie byłam wtedy wolna.
- Powiedziałem, że będę czekał. I warto było czekać!
Miniony rok, który zaczął się „porąbanym” Sylwestrem, był bogaty w wydarzenia.
Na początku marca Melanie nieoczekiwanie została wdową, co mówiąc szczerze rozwiązało jej problemy z tym, iż Max nie godził się na rozwód.
Po pogrzebie Maxa Zach został oficjalnym narzeczonym Melanie. Ustalili datę ślubu.
Następnym tragicznym wydarzeniem była śmierć Maximy Seward, po której Mel długo nie mogła się otrząsnąć. Bardzo polubiła córkę Maxa z pierwszego małżeństwa, mogła śmiało powiedzieć, że się z nią zaprzyjaźniła.
A potem było lato i wyjazd do Niagara Falls, który zawsze będzie bardzo mile wspominać. Pojechała do wodospadów z narzeczonym i dziećmi, i już wtedy byli w prawdziwie rodzinnej harmonii, której nic nie było w stanie zburzyć.
Po powrocie wszystko potoczyło się jak w kalejdoskopie.
Najpierw ślub i wesele.
Potem rola w serialu o Michale Aniele, związany z tym wyjazd do Włoch, kręcenie teledysku w Wenecji...
A po powrocie okazało się, że Melanie jest w błogosławionym stanie.
I nagły cios: prenatalne badanie USG wykazało, że dziecko urodzi się z zespołem Downa.
Za namową Carolyn Crenshaw Melanie zrobiła test NIFTY, który w Ameryce nazywa się testem Harmony. I ta ulga, kiedy czytała jego wyniki:
Trisomia 21 – ujemny
Trisomia 18 – ujemny
Trisomia 13 – ujemny,
a to wskazywało, że jej dziecko jest zupełnie zdrowe.
Nie uspokoiło to jej jednak całkowicie, słyszała, że zdarzają się wyniki fałszywie ujemne.
„Nie martw się”- pocieszała ją matka. - „Nadal módl się do Matki Bożej z Guadalupe. A najlepiej by było udać się z pielgrzymką do Niej”.
Innego zdania była Tonya Miller:
- Czy nie uważasz, że najlepiej byłoby zrobić jakieś inwazyjne badanie prenatalne, na przykład amnio? To by ostatecznie rozwiało twoje wątpliwości.
- Dziękuję – powiedziała sarkastycznie Melanie.- Przecież takie metody mogą spowodować poronienie.
- No i co z tego? Czy nie uważasz, że to by była najlepsze rozwiązanie dla ciebie i twego nienarodzonego dziecka?
Od tej pory Melanie przestała odzywać się do Tonyi.
Pomimo ciąży Melanie nie przerwała gry w serialu – tasiemcu, który bił rekordy popularności; autor scenariusza tak go przerobił, że główna bohaterka także była w ciąży. A reżyser bardzo troszczył się o Melanie i ciągle ją upominał: „ Strba, uważaj na siebie. W twoim stanie nie wolno się przemęczać!”
Przed świętami jeszcze jedno smutne wydarzenie: zmarł nagle ojciec Zacha. Zawał mięśnia sercowego okazał się tak rozległy, że lekarzom nie udało się go uratować.
Po pogrzebie postanowili z Zachem, że zaproszą jego matkę na świąteczny obiad.
Na kolacji wigilijnej byli u państwa Štrbów, gdyż była ona tradycją rodziców Melanie. Oczywiście, była tam cała rodzina, a jeden z braci Mel zaprosił ją i Zacha na Sylwestra.
Przyjęli zaproszenie, gdyż ze względu na żałobę i stan Melanie nie wybierali się na żaden bal.
- No to co? Ubieramy się i jedziemy do dziadków. Dzieci na pewno nie mogą się nas doczekać – powiedziała Melanie wychodząc z łazienki.
- Kiedy wyjeżdżaliśmy bawili się świetnie z dziećmi Liz – skonstatował Zach – więc niech jeszcze trochę poczekają. Chętnie bym coś zjadł.
- Niestety, daliśmy Bridget wychodne, więc tym razem ja będę musiała wystąpić w roli kucharki. A jeśli mam być szczera, to już dawno wypadłam z rutyny.
- Trudno się mówi, a kiszki marsza grają lepiej niż Orkiestra Wiedeńska na koncercie noworocznym.
- Na szczęście lodówka nie jest pusta. Co byś powiedział na jajecznicę na bekonie?
- Wow! Super!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam w Nowym 2015 roku.
Przepraszam, że tak długo czekaliście na nowy rozdział.
Z niecierpliwością czekam na Wasze o nim opinie.
Pozdrawiam serdecznie
środa, 3 grudnia 2014
Wybór Melanie
- I co nowego powiedziała ci przyjaciółka?- spytał Byron żonę przy śniadaniu.
- Nic nowego. Chyba wiesz o tym, że chciała jechać na Ukrainę. Zamiast tego spędziła dwa dni w Ferguson, Missouri. Wróciła do domu na Święto Dziękczynienia, które spędziła z Michaelem i jego rodziną.
- I co mówiła na temat zamieszek? Czy solidaryzowała się z protestującymi Murzynami?
- Przeciwnie. Jej sympatia była po stronie uniewinnionego policjanta. Mówiła, że pełnił swoją służbę, kiedy dwóch murzyńskich nastolatków usiłowało obrabować sklep. Gdy chciał ich aresztować jeden z nich rzucił się na niego i usiłował wyrwać mu broń. Policjant strzelił w obronie własnego życia. Na nieszczęście zastrzelił chłopca.
- Dać kurowi grzędę, jeszcze wyżej siędę! Od kiedy obowiązuje równość rasowa tak zwani Afroamerykanie domagają się więcej przywilejów. A co tam piszą nasi polscy przyjaciele?
- Piszą, że działy się cyrki z wyborami w Polsce. Najpierw wysiadły komputery podczas liczenia głosów, potem okazało się, że większą ilość mandatów zdobyła rządząca koalicja, chociaż procentowo wygrała opozycja. Poza tym zdarzył się taki przypadek, że wygrał człowiek, który nigdy nie kandydował. W ogóle opozycja uważa, że wybory zostały sfałszowane i domaga się ich powtórzenia.
- Ja też stanowczo uważam, że w takim wypadku wybory powinny być powtórzone.
- Tak, i w każdym innym kraju, niż w Polsce na pewno by to zrobiono. Ale Polska... Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że ona istnieje tylko teoretycznie.
- Dzień dobry – powiedziała Melanie wchodząc do gabinetu USG.
- Dzień dobry – odpowiedział lekarz. - Proszę położyć się na leżance i odsłonić brzuch.
Melanie zrobiła to, o co prosił, a on posmarował jej brzuch żelem.
- Może pani obserwować dziecko na monitorze. Wygląda na to, że to będzie dziewczynka. Proszę zobaczyć, jak bije jej serce – powiedział przesuwając sondę po brzuchu kobiety.
- O cholera! - zawołał nagle.
- Czy coś jest nie tak? - spytała Melanie.
- Widzę brak kości nosowej – odpowiedział lekarz.
- To znaczy co?
- To znaczy to, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo, iż dziecko urodzi się z zespołem Downa – powiedział lekarz kończąc badanie. - Podejrzewam, że pani nie będzie kontynuować tej ciąży. Wobec tego proszę zaczekać, zaraz wypiszę skierowanie do kliniki, w której wykonają zabieg.
- O jakim zabiegu pan mówi? - spytała Melanie zapinając spodnie i obciągając bluzkę. - Ja nie mam zamiaru usuwać tej ciąży. Czy moje dziecko nie ma prawa do życia tylko dlatego, że jest inne?
- To już pani decyzja, a moja tylko sugestia – powiedział lekarz.
- To niech pan wsadzi sobie swoje sugestie do kieszeni! - zawołała Melanie.
- Proszę się uspokoić, Ms Strba. Na ogół kobiety nie chcą mieć dzieci z wadami genetycznymi.
- Ja nie jestem ogół.
- W takim razie proszę chwilę zaczekać, wypiszemy wynik.
Lekarz usiadł przy komputerze. Melanie czytała słowa pojawiające się na monitorze. Także i to złowieszcze: Trisomia 21.
- Do widzenia panu – powiedziała, kiedy lekarz podał jej kartkę z wydrukowanym wynikiem.
- Do zobaczenia – odpowiedział lekarz.- Zapraszam na przyszły miesiąc.
Melanie jednak pomyślała, że nie ma zamiaru przychodzić więcej do tego lekarza.
Kiedy oszołomiona tym, czego się właśnie dowiedziała kierowała swe kroki ku parkingowi, w jej torebce zadzwonił telefon. Dzwonił Zach.
- No i jak tam, kochanie? Czy już po badaniu? - zapytał.
- Tak, już! - odpowiedziała.
- No i jak, wszystko OK?
- Wybacz, kochanie, ale teraz nie mogę rozmawiać. Jestem jeszcze na terenie kliniki. Zadzwonię do ciebie kiedy już będę w domu.
- Nie będę mógł się doczekać. Trzymaj się, buziaczki! - zawołał Zach i rozłączył się.
Melanie schowała telefon do torebki, otworzyła kluczykiem drzwi do samochodu i usiadła za kierownicą. Włożyła klucz do stacyjki, przekręciła i odpaliła samochód.
Jechała jak na oślep, jeszcze nie docierało do niej to, co usłyszała o swoim dziecku.
I znów zadzwonił telefon. Tym razem dzwoniła Tonya.
- Nie było ciebie w pracy, więc pytam, co słychać.
- Tonya, wpadnij do mnie w godzinach lunchu, to pogadamy.
- Dobra, w takim razie do zobaczonka! - odpowiedziała Tonya i rozłączyła się.
- Zrobię pani herbatę – zaproponowała Bridget gdy Melanie już była w domu.
- Z przyjemnością się napiję – odpowiedziała.
Bridget udała się do kuchni, a telefon znów zadzwonił.
I tym razem to był Zach.
- Mel, gdzie teraz jesteś?
- W domu.
- To dlaczego nie dzwonisz? Tak bardzo się niepokoję... Czy z badaniem coś wyszło nie tak?
- Owszem, wyszło. Trisomia 21.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że nasze dziecko urodzi się z zespołem Downa.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Halo! Zach, jesteś tam?!
- Tak, jestem!... Mel, kocham cię i kocham nasze dziecko bez względu na to, jakie ono jest... Tym bardziej potrzebuje naszej miłości.
- Dziękuję ci. Wiem, że na ciebie zawsze mogę liczyć.
Weszła Bridget z herbatą i postawiła ja na stole. Melanie dała jej znak aby wyszła z pokoju.
- Wiesz, lekarz, który robił mi USG, był zdziwiony, kiedy oznajmiłam mu, że nie mam zamiaru usuwać tej ciąży – kontynuowała rozmowę Melanie. I nagle się rozpłakała:- Więcej do niego nie pójdę!
- Kochanie, nie płacz, wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą. Po pracy odbiorę dzieci z przedszkola i postaram się jak najszybciej być w domu.
- Dobrze – powiedziała Melanie. - A ja po południu spróbuję skontaktować się z Carolyn Crenshaw.
Carolyn była lekarką – ginekologiem, która opiekowała się Melanie podczas jej poprzedniej ciąży i z którą fiołkowooka często się konsultowała.
- Dobry pomysł. No to trzymaj się, Mel! I o nic się nie martw - powiedział Zach i rozłączył się.
- Ma pani gościa. Panna Miller – oznajmiła Bridget, a zobaczywszy łzy w oczach Melanie spytała:
- Co się stało? Czy mogę w czymś pomóc?
- Nie, Bridget, dziękuję – Melanie przypomniała sobie, ze umówiła się z Tonyą.
- Cześć Mel! - zawołała blondynka wchodząc do pokoju. - Co to, ty płaczesz? Co się stało? - objęła przyjaciółkę.
- Robiłam dzisiaj USG i wyszło, że dziecko urodzi się z zespołem Downa – powiedziała Melanie, kiedy Bridget wyszła z pokoju.
- Nie ściemniasz?
- Nie ściemniam. Mimo to postanawiam urodzić to dziecko.
- Chyba oszalałaś!
- I ty, Brutusie!?...
- Poproś Bridget, żeby zrobiła mi kawę, a ja opowiem ci coś, o czym jeszcze z nikim nie rozmawiałam. Wiem o tym tylko ja i moja matka.
- Opowiadaj. Bridget, zrób kawę pannie Miller – zawołała Melanie w stronę kuchni.
- Dobrze, proszę pani! - odpowiedziała gospodyni, a Tonya zaczęła opowiadać swoją historię.
- Kiedy miałam szesnaście lat, miałam chłopaka, który nie dość, że zadawał się z nieciekawym towarzystwem, to był agresywny. Postanowiłam z nim zerwać. Wybraliśmy się samochodem za miasto, a kiedy powiadomiłam go o swej decyzji nagle rzucił się na mnie i powalił na ziemię.
„ Zanim się rozstaniemy, wezmę to, co mi się należało!” - powiedział i zgwałcił mnie. Po tym wszystkim wybiegłam na szosę i jakiś litościwy kierowca podrzucił mnie do miasta. Nie powiadomiłam policji, gdyż moja matka uznała, że sama sobie byłam winna, ponieważ wiedziałam, jaki był ten chłopak, a mimo wszystko zdecydowałam się na wycieczkę z nim. Ale po kilku tygodniach okazało się, że jestem w ciąży. To był koszmar... Moja matka poradziła mi, abym usunęła i tak zrobiłam. Nie żałuję. I tak nie kochałabym tego dziecka.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem pewna.
- Mimo mojego głębokiego współczucia dla ciebie uważam, że każde dziecko jest darem Bożym i ma prawo do życia dopóki sam Bóg mu tego życia nie odbierze. Tak mnie wychowali moi rodzice.
- Ach, ta wasza przesadna religijność! - zawołała zielonooka.
W tym czasie Bridget przyniosła kawę i ciastka.
Kiedy wyszła, Tonya kontynuowała:
- I po co ci ten ciężar, Mel? Przecież zdajesz sobie sprawę, że takie dziecko będzie potrzebowało szczególnej troski. Czy gotowa jesteś na to konto zrezygnować z tak wspaniale przebiegającej kariery aktorskiej?
- Tak, jestem gotowa – odpowiedziała fiołkowooka bez wahania. - Zdaję sobie sprawę, że to dziecko będzie potrzebowało więcej miłości i gotowa jestem mu tą miłość dać.
- Mel, sądzę, że upadłaś na głowę! - blondynka kręciła głową z niedowierzaniem.- Po co ci dziecko z Downem? Masz przecież dwójkę wspaniałych, normalnych dzieci!
- No to będę miała jeszcze jedno dziecko, używając twojej terminologii, normalne inaczej.
- Mel, radzę ci, abyś jeszcze raz to wszystko przemyślała. A teraz już pójdę.
- Tak, lepiej już idź – powiedziała brunetka patrząc na niedopitą kawę w filiżance przyjaciółki.
Godzinę później przekroczyła drzwi gabinetu doktor Carolyn Crenshaw.
- Cóż cię do mnie sprowadza, Melanie? - zapytała lekarka, sympatyczna filigranowa blondynka o niebieskich oczach. - Powiedz mi, w czym problem.
Melanie pokazała wyniki badania USG.
- No, nie wygląda to dobrze, ale to jeszcze nie jest powód do tragizowania – oświadczyła lekarka. - USG daje tylko 60 – 80 procent pewności. Radziłabym ci zrobić test NIFTY, który gwarantuje 99 procent.
- No to mnie pocieszyłaś, Carolyn. Ale czy taki test nie zagrozi ciąży?
- Absolutnie. To jest test nieinwazyjny. Pobiorą ci krew z żyły obwodowej, a następnie zbadają krew na obecność chromosomów.
- Ile czasu będę czekała na wynik?
- Około dwóch tygodni.
- Będą to najdłuższe dwa tygodnie w moim życiu.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Już ci wypisuje skierowanie do kliniki.
Po powrocie do domu Melanie wykonała jeszcze dwa telefony.
Jeden z nich był do matki.
Kiedy opowiedziała jej o swoich problemach, Anna Štrbová poradziła jej:
- Córcia, zrób koniecznie to dodatkowe badanie i poczekaj na wynik. A w międzyczasie módl się do Matki Bożej z Guadalupe, która jest opiekunką kobiet ciężarnych. Ona ci dopomoże, a ja już cię jej poleciłam. Poza tym uważam, że podejmujesz słuszną decyzję podtrzymując tę ciążę. Tylko Bóg może decydować o tym, ile każde z nas ma żyć. Ja i tata będziemy cię wspierać.
- Dziękuję, mamo. Wiem, że na ciebie i tatę zawsze mogę liczyć.
Drugi telefon był do Emilii Hintertan, która była jej najlepszą przyjaciółką pomimo znacznej różnicy wieku.
- Wiesz, nie będę ci radzić, co masz zrobić ze swoim brzuchem. To wyłącznie twoja sprawa. Jedno ci tylko powiem: zrób koniecznie test NIFTY i poczekaj na jego wynik zanim podejmiesz ostateczną decyzję – powiedziała Emilia.
Melanie musiała przyznać, że obie rozmowy bardzo podtrzymały ja na duchu.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział.
Jak zwykle - problemy z weną.
C'est la vie blogera, cholera!
Myślę, że rozdział jest dostatecznie długi.
Przyjemnej lektury i komentujcie, błagam!
- Nic nowego. Chyba wiesz o tym, że chciała jechać na Ukrainę. Zamiast tego spędziła dwa dni w Ferguson, Missouri. Wróciła do domu na Święto Dziękczynienia, które spędziła z Michaelem i jego rodziną.
- I co mówiła na temat zamieszek? Czy solidaryzowała się z protestującymi Murzynami?
- Przeciwnie. Jej sympatia była po stronie uniewinnionego policjanta. Mówiła, że pełnił swoją służbę, kiedy dwóch murzyńskich nastolatków usiłowało obrabować sklep. Gdy chciał ich aresztować jeden z nich rzucił się na niego i usiłował wyrwać mu broń. Policjant strzelił w obronie własnego życia. Na nieszczęście zastrzelił chłopca.
- Dać kurowi grzędę, jeszcze wyżej siędę! Od kiedy obowiązuje równość rasowa tak zwani Afroamerykanie domagają się więcej przywilejów. A co tam piszą nasi polscy przyjaciele?
- Piszą, że działy się cyrki z wyborami w Polsce. Najpierw wysiadły komputery podczas liczenia głosów, potem okazało się, że większą ilość mandatów zdobyła rządząca koalicja, chociaż procentowo wygrała opozycja. Poza tym zdarzył się taki przypadek, że wygrał człowiek, który nigdy nie kandydował. W ogóle opozycja uważa, że wybory zostały sfałszowane i domaga się ich powtórzenia.
- Ja też stanowczo uważam, że w takim wypadku wybory powinny być powtórzone.
- Tak, i w każdym innym kraju, niż w Polsce na pewno by to zrobiono. Ale Polska... Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że ona istnieje tylko teoretycznie.
- Dzień dobry – powiedziała Melanie wchodząc do gabinetu USG.
- Dzień dobry – odpowiedział lekarz. - Proszę położyć się na leżance i odsłonić brzuch.
Melanie zrobiła to, o co prosił, a on posmarował jej brzuch żelem.
- Może pani obserwować dziecko na monitorze. Wygląda na to, że to będzie dziewczynka. Proszę zobaczyć, jak bije jej serce – powiedział przesuwając sondę po brzuchu kobiety.
- O cholera! - zawołał nagle.
- Czy coś jest nie tak? - spytała Melanie.
- Widzę brak kości nosowej – odpowiedział lekarz.
- To znaczy co?
- To znaczy to, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo, iż dziecko urodzi się z zespołem Downa – powiedział lekarz kończąc badanie. - Podejrzewam, że pani nie będzie kontynuować tej ciąży. Wobec tego proszę zaczekać, zaraz wypiszę skierowanie do kliniki, w której wykonają zabieg.
- O jakim zabiegu pan mówi? - spytała Melanie zapinając spodnie i obciągając bluzkę. - Ja nie mam zamiaru usuwać tej ciąży. Czy moje dziecko nie ma prawa do życia tylko dlatego, że jest inne?
- To już pani decyzja, a moja tylko sugestia – powiedział lekarz.
- To niech pan wsadzi sobie swoje sugestie do kieszeni! - zawołała Melanie.
- Proszę się uspokoić, Ms Strba. Na ogół kobiety nie chcą mieć dzieci z wadami genetycznymi.
- Ja nie jestem ogół.
- W takim razie proszę chwilę zaczekać, wypiszemy wynik.
Lekarz usiadł przy komputerze. Melanie czytała słowa pojawiające się na monitorze. Także i to złowieszcze: Trisomia 21.
- Do widzenia panu – powiedziała, kiedy lekarz podał jej kartkę z wydrukowanym wynikiem.
- Do zobaczenia – odpowiedział lekarz.- Zapraszam na przyszły miesiąc.
Melanie jednak pomyślała, że nie ma zamiaru przychodzić więcej do tego lekarza.
Kiedy oszołomiona tym, czego się właśnie dowiedziała kierowała swe kroki ku parkingowi, w jej torebce zadzwonił telefon. Dzwonił Zach.
- No i jak tam, kochanie? Czy już po badaniu? - zapytał.
- Tak, już! - odpowiedziała.
- No i jak, wszystko OK?
- Wybacz, kochanie, ale teraz nie mogę rozmawiać. Jestem jeszcze na terenie kliniki. Zadzwonię do ciebie kiedy już będę w domu.
- Nie będę mógł się doczekać. Trzymaj się, buziaczki! - zawołał Zach i rozłączył się.
Melanie schowała telefon do torebki, otworzyła kluczykiem drzwi do samochodu i usiadła za kierownicą. Włożyła klucz do stacyjki, przekręciła i odpaliła samochód.
Jechała jak na oślep, jeszcze nie docierało do niej to, co usłyszała o swoim dziecku.
I znów zadzwonił telefon. Tym razem dzwoniła Tonya.
- Nie było ciebie w pracy, więc pytam, co słychać.
- Tonya, wpadnij do mnie w godzinach lunchu, to pogadamy.
- Dobra, w takim razie do zobaczonka! - odpowiedziała Tonya i rozłączyła się.
- Zrobię pani herbatę – zaproponowała Bridget gdy Melanie już była w domu.
- Z przyjemnością się napiję – odpowiedziała.
Bridget udała się do kuchni, a telefon znów zadzwonił.
I tym razem to był Zach.
- Mel, gdzie teraz jesteś?
- W domu.
- To dlaczego nie dzwonisz? Tak bardzo się niepokoję... Czy z badaniem coś wyszło nie tak?
- Owszem, wyszło. Trisomia 21.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że nasze dziecko urodzi się z zespołem Downa.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Halo! Zach, jesteś tam?!
- Tak, jestem!... Mel, kocham cię i kocham nasze dziecko bez względu na to, jakie ono jest... Tym bardziej potrzebuje naszej miłości.
- Dziękuję ci. Wiem, że na ciebie zawsze mogę liczyć.
Weszła Bridget z herbatą i postawiła ja na stole. Melanie dała jej znak aby wyszła z pokoju.
- Wiesz, lekarz, który robił mi USG, był zdziwiony, kiedy oznajmiłam mu, że nie mam zamiaru usuwać tej ciąży – kontynuowała rozmowę Melanie. I nagle się rozpłakała:- Więcej do niego nie pójdę!
- Kochanie, nie płacz, wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą. Po pracy odbiorę dzieci z przedszkola i postaram się jak najszybciej być w domu.
- Dobrze – powiedziała Melanie. - A ja po południu spróbuję skontaktować się z Carolyn Crenshaw.
Carolyn była lekarką – ginekologiem, która opiekowała się Melanie podczas jej poprzedniej ciąży i z którą fiołkowooka często się konsultowała.
- Dobry pomysł. No to trzymaj się, Mel! I o nic się nie martw - powiedział Zach i rozłączył się.
- Ma pani gościa. Panna Miller – oznajmiła Bridget, a zobaczywszy łzy w oczach Melanie spytała:
- Co się stało? Czy mogę w czymś pomóc?
- Nie, Bridget, dziękuję – Melanie przypomniała sobie, ze umówiła się z Tonyą.
- Cześć Mel! - zawołała blondynka wchodząc do pokoju. - Co to, ty płaczesz? Co się stało? - objęła przyjaciółkę.
- Robiłam dzisiaj USG i wyszło, że dziecko urodzi się z zespołem Downa – powiedziała Melanie, kiedy Bridget wyszła z pokoju.
- Nie ściemniasz?
- Nie ściemniam. Mimo to postanawiam urodzić to dziecko.
- Chyba oszalałaś!
- I ty, Brutusie!?...
- Poproś Bridget, żeby zrobiła mi kawę, a ja opowiem ci coś, o czym jeszcze z nikim nie rozmawiałam. Wiem o tym tylko ja i moja matka.
- Opowiadaj. Bridget, zrób kawę pannie Miller – zawołała Melanie w stronę kuchni.
- Dobrze, proszę pani! - odpowiedziała gospodyni, a Tonya zaczęła opowiadać swoją historię.
- Kiedy miałam szesnaście lat, miałam chłopaka, który nie dość, że zadawał się z nieciekawym towarzystwem, to był agresywny. Postanowiłam z nim zerwać. Wybraliśmy się samochodem za miasto, a kiedy powiadomiłam go o swej decyzji nagle rzucił się na mnie i powalił na ziemię.
„ Zanim się rozstaniemy, wezmę to, co mi się należało!” - powiedział i zgwałcił mnie. Po tym wszystkim wybiegłam na szosę i jakiś litościwy kierowca podrzucił mnie do miasta. Nie powiadomiłam policji, gdyż moja matka uznała, że sama sobie byłam winna, ponieważ wiedziałam, jaki był ten chłopak, a mimo wszystko zdecydowałam się na wycieczkę z nim. Ale po kilku tygodniach okazało się, że jestem w ciąży. To był koszmar... Moja matka poradziła mi, abym usunęła i tak zrobiłam. Nie żałuję. I tak nie kochałabym tego dziecka.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem pewna.
- Mimo mojego głębokiego współczucia dla ciebie uważam, że każde dziecko jest darem Bożym i ma prawo do życia dopóki sam Bóg mu tego życia nie odbierze. Tak mnie wychowali moi rodzice.
- Ach, ta wasza przesadna religijność! - zawołała zielonooka.
W tym czasie Bridget przyniosła kawę i ciastka.
Kiedy wyszła, Tonya kontynuowała:
- I po co ci ten ciężar, Mel? Przecież zdajesz sobie sprawę, że takie dziecko będzie potrzebowało szczególnej troski. Czy gotowa jesteś na to konto zrezygnować z tak wspaniale przebiegającej kariery aktorskiej?
- Tak, jestem gotowa – odpowiedziała fiołkowooka bez wahania. - Zdaję sobie sprawę, że to dziecko będzie potrzebowało więcej miłości i gotowa jestem mu tą miłość dać.
- Mel, sądzę, że upadłaś na głowę! - blondynka kręciła głową z niedowierzaniem.- Po co ci dziecko z Downem? Masz przecież dwójkę wspaniałych, normalnych dzieci!
- No to będę miała jeszcze jedno dziecko, używając twojej terminologii, normalne inaczej.
- Mel, radzę ci, abyś jeszcze raz to wszystko przemyślała. A teraz już pójdę.
- Tak, lepiej już idź – powiedziała brunetka patrząc na niedopitą kawę w filiżance przyjaciółki.
Godzinę później przekroczyła drzwi gabinetu doktor Carolyn Crenshaw.
- Cóż cię do mnie sprowadza, Melanie? - zapytała lekarka, sympatyczna filigranowa blondynka o niebieskich oczach. - Powiedz mi, w czym problem.
Melanie pokazała wyniki badania USG.
- No, nie wygląda to dobrze, ale to jeszcze nie jest powód do tragizowania – oświadczyła lekarka. - USG daje tylko 60 – 80 procent pewności. Radziłabym ci zrobić test NIFTY, który gwarantuje 99 procent.
- No to mnie pocieszyłaś, Carolyn. Ale czy taki test nie zagrozi ciąży?
- Absolutnie. To jest test nieinwazyjny. Pobiorą ci krew z żyły obwodowej, a następnie zbadają krew na obecność chromosomów.
- Ile czasu będę czekała na wynik?
- Około dwóch tygodni.
- Będą to najdłuższe dwa tygodnie w moim życiu.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Już ci wypisuje skierowanie do kliniki.
Po powrocie do domu Melanie wykonała jeszcze dwa telefony.
Jeden z nich był do matki.
Kiedy opowiedziała jej o swoich problemach, Anna Štrbová poradziła jej:
- Córcia, zrób koniecznie to dodatkowe badanie i poczekaj na wynik. A w międzyczasie módl się do Matki Bożej z Guadalupe, która jest opiekunką kobiet ciężarnych. Ona ci dopomoże, a ja już cię jej poleciłam. Poza tym uważam, że podejmujesz słuszną decyzję podtrzymując tę ciążę. Tylko Bóg może decydować o tym, ile każde z nas ma żyć. Ja i tata będziemy cię wspierać.
- Dziękuję, mamo. Wiem, że na ciebie i tatę zawsze mogę liczyć.
Drugi telefon był do Emilii Hintertan, która była jej najlepszą przyjaciółką pomimo znacznej różnicy wieku.
- Wiesz, nie będę ci radzić, co masz zrobić ze swoim brzuchem. To wyłącznie twoja sprawa. Jedno ci tylko powiem: zrób koniecznie test NIFTY i poczekaj na jego wynik zanim podejmiesz ostateczną decyzję – powiedziała Emilia.
Melanie musiała przyznać, że obie rozmowy bardzo podtrzymały ja na duchu.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam,
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział.
Jak zwykle - problemy z weną.
C'est la vie blogera, cholera!
Myślę, że rozdział jest dostatecznie długi.
Przyjemnej lektury i komentujcie, błagam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)